
Po okresie świetności trwającym nieprzerwanie aż do II poł XVII w., miasto wraz z całą Rzeczpospolitą chyli się ku upadkowi. Kalisza nie omijają wojny, klęski źle odbijają się na gospodarce. Losy grodu dzieli jego najważniejsza świątynia
W 1706 r. płonie wieża kościoła św. Mikołaja, dach nad nawą główną zostaje zniszczony. Ogień wznieciły wojska rosyjskie ścigające Szwedów pokonanych w wielkiej bitwie na polach pod Kościelną Wsią. Miasto wyludnia się do około tysiąca osób, a spośród budynków tylko trzydzieści cztery nadaje się do zamieszkania. Zniszczenie jest tak duże, że zakonnik Bonifacy Jatkowski, malujący w 1715 r. „miasto ruin”, litościwie przysłania niektóre partie świątyni chmurami. W 1722 r. rozebraną do poziomu dolnych krawędzi dachów bocznych wieżę, udaje się prowizorycznie nakryć dachami. Podczas odbudowy wnętrze wieży wypełni misterna konstrukcja z drewnianych belek i słupów – stelaż wieży. Dumny ze swojej pracy mistrz ciesielski Georg Gandier wyrzezał swoje imię i nazwisko na jednej z belek. Ze względu na znakomite warunki klimatyczne panujące w środku, osiemnastowieczne drzewo do dziś pachnie żywicą.
Ulica Jedenastu Tysięcy, czyli św. Urszuli
W tamtych czasach kościół był jeszcze połączony z klasztorem (obecnie plebania) murowanym arkadowym przejściem z 1538 r. Można przypuszczać, że budynek klasztorny posiadał stromy dach z charakterystycznymi gotyckimi szczytami. Późna, bo pochodząca z 1835 r. rycina pokazuje, że przy wieży stała niewielka murowana dobudówka nieznanego przeznaczenia (dziś w tych okolicach znajduje się kapliczka Jezusa Frasobliwego). Źródła mówią również o istnieniu muru opasującego przykościelny cmentarz. Teren tylko częściowo pokrywał się z istniejącym dziś ogrodzeniem i zajmował nieistniejącą jeszcze w XVIII w. ul. Szklarską. Do nekropolii prowadziły dwie bramy – jedna od strony Głównego Rynku, druga od obecnej ulicy Chodyńskiego. Od strony Grodzkiej wznosił się tzw. krzyż misyjny i murowana kostnica (ossuarium). Zgodnie ze swoją nazwą budynek o nieznanym wyglądzie służył przechowywaniu kości i czaszek wydobytych z cmentarza przy okazji kolejnych pochówków. W tej samej części na murach świątyni (prawdopodobnie w niszach) wierni umieścili dwa malowane wizerunki – Jezusa Ukrzyżowanego i Matki Bolesnej. Całości obrazu dopełniały drzewa, wiąz i dwie wierzby. Dokładne w opisie dokumenty wspominają również zapomnianą już dziś dawną nazwę ulicy Adama Chodyńskiego – Jedenastu Tysięcy, czyli św. Urszuli. Dziwaczne miano pochodzi z chrześcijańskiej legendy. Jej bohaterką jest żyjąca w IV wieku n.e. brytyjsko-rzymsko księżniczka Urszula. Wyrażając zgodę na niechciany ślub z władcą dalekiego kraju, księżniczka miała zażądać, aby w podróży towarzyszyło jej dziesięć panien najszlachetniejszego rodu. Każda z nich zabrała ze sobą tysiąc służek, co razem daje liczbę jedenastu tysięcy towarzyszek przyszłej świętej. Niestety kobiety na miejsce przeznaczenia nie dotarły; zamordowane pod murami Kolonii przez pogan stały się wraz ze Urszulą świętymi męczennicami – patronkami dobrej śmierci. W tym kontekście nazwa ulicy prowadzącej na cmentarz nie powinna dziwić. Przez 77 lat, od 1730 do 1807 r., pochowano tutaj 1497 osób, głównie uboższych mieszkańców Kalisza.
„Z głębokości wołam do Ciebie Panie”
Przybysz odwiedzający Kalisz pod koniec XVIII stulecia mógł ulec niezwykłemu złudzeniu. Kościół św. Mikołaja, wyłaniający się spośród drewnianych domków, wyglądał jakby powoli zapadał się w ziemię. Przyczyną dziwnego zjawiska było stopniowe podwyższanie się poziomu gruntu w mieście. W niektórych miejscach świątynia „zapadnie się” ponad 2 metry, a do wnętrza jeszcze w II poł. XIX w. będzie się schodzić niczym do ciemnej piwnicy. Niezrozumienie istoty procesu dało początek kolejnej legendzie. Bajano, że średniowieczni budowniczowie, wznosząc mury gotyckich świątyń, umieszczali posadzki głęboko poniżej poziomu ulicy. Miało to rzekomo symbolizować słowa starotestamentowego psalmu: „Z głębokości wołam do Ciebie Panie”… Choć widok był zapewne malowniczy, zawilgocenie murów i ogólne zaniedbanie stało się przyczyną postępującej ruiny kościoła.
W 1806 r. nowe władze pruskie zdecydowały, że wiekową świątynię należy rozebrać. Księży kanoników zamierzano wywieźć do klasztoru w Trzemesznie. Na odkrytym placu miał powstać… skwerek. Obrona kościoła św. Mikołaja przez kaliskich mieszczan weszła do kanonu lokalnych opowieści ubarwiających przewodnickie gawędy.
Już w czasach Królestwa Kongresowego, 5 sierpnia 1818 r., proboszczem kościoła św. Mikołaja z tytułem prepozyta został ks. Ignacy Przybylski. Nowy gospodarz rozpoczął wielki remont. Ze względu na brak funduszy prace będą trwały etapami, od 1818 r. aż do 1836 r. W ich efekcie wymieniono dach i otynkowano najbardziej zniszczoną południową ścianę kościoła. Jeszcze większych zmian doczekał się dawny klasztor. W 1822 r. rozebrano arkadowy ganek łączący budynek z kościołem, zmieniono całkowicie kształt dachu i okien, całość otynkowano i ozdobiono późnobarokowym portalem. Działania duchownego, choć dalekie od szacunku dla stylu budowli, z pewnością uchroniły kościół od ostatecznej zagłady.
Kaplica Matki Boskiej Pocieszenia i wieża
Kolejne lata nie będą łaskawe. Budynek znowu zaczął się chylić ku upadkowi. Tym razem decyzję o restauracji podjął ks. Józef Lisiecki (1854-1872). Niewystarczające okazało się „wybielenie” wnętrza i naprawienie w 1856 r. „skarp”, czyli gotyckich przypór obiegających budynek. Nowe prace trwały od 1869 do 1876 r., kiedy rozpoczęto wymianę uszkodzonego pokrycia dachowego. Na odremontowanym dachu z ciemnych dachówek ułożono rok 1869. W tym czasie zmieniono kształt dwóch okien w prezbiterium. Zostały ono skrócone i rozszerzone, a łuk ostry zamieniono na półokrągły. Podobno dłuższe okna sprzyjały włamaniom do kościoła. Drzwi do zakrystii także poszerzono, a ostry łuk zlikwidowano, zastępując go prostym wykrojem. Największą przemianę przyniosło jednak podwyższenie posadzki o ok. 45 cm. W efekcie ostatecznie zamknięto kościelne krypty. Odpowiedzialnym za tę zmianę był proboszcz ks. Burcharciński, następca Lisieckiego na stanowisku proboszcza. Następuje dalsza przebudowa wnętrz, która zaciera klasztorny charakter obiektu. W 1869 r. druga zakrystia zostaje połączona ze znajdującym się na górze kapitularzem. W efekcie przestaje istnieć oryginalne sklepienie, a w miejscu dawnych dwukondygnacyjnych pomieszczeń powstaje kaplica Matki Boskiej Pocieszenia. W tym czasie powstaje istniejący do dziś, „doczepiony” do filarów chór. Prace wieńczy odbudowana w stylu neogotyckim wieża (1874 – 76 r.). Prace przeprowadzono, kiedy proboszczem był ks. Karol Pollner, a sfinansowano je z zapisu kanonika Zielińskiego i składek publicznych.
Kalisz nie słucha rad Matejki
W 1890 r. wnętrza kościoła są malowane. Rzecz może nie zasługiwałaby na wspomnienie, gdyby nie fakt, że prace konsultował Jan Matejko. Pisze kronikarz kościoła ks. Jan Nepomucen Sobczyński: „(…) ks. Falkiewicz, zanim przystąpił do malowania, napisał do Krakowa, do p. Matejki, prosząc go, aby dobrał kilka odcieni żółtego i czerwonego koloru, harmonizujących ze sobą, i nadesłał próbki. Mistrz chętnie się na to zgodził, ale malarz kaliski, któremu powierzono malowanie, miał się wyrazić: „Nie głupim takich drogich farb używać” i użył tanich i nędznych tak, że z projektu p. Matejki zrobił karykaturę”. Zdaniem kronikarza świątynia pomalowana na pergaminowo-czerwony upodobniła się do „kuchni angielskiej”.
Jako ostatnie w XIX stuleciu powstały: ogrodzenie świątyni żeliwnym parkanem na ceglanej podmurówce, kaplica pogrzebowa i kapliczka Chrystusa Frasobliwego. W dwudziestoleciu międzywojennym remonty oceniono niezwykle krytycznie jako prowadzone podobnie jak i dawniejsze nieumiejętnie, bez należytego zabytkom przeszłości szacunku, [modernizacje] pozbawiły go [kościoła] uroku starożytności, zacierając patynę wieków i cechy stylowi gotyckiemu właściwe. 11 kwietnia 1901 r. proboszczem kościoła św. Mikołaja zostaje ks. Jan Nepomucen Sobczyński. Z jego nazwiskiem będą związane ostatnie już prace przy kościele.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie