
Mateusz Halak
Gdzieś w zakamarki wielkich miast ciągnęła nas ballada Ireny Jarockiej. Dziś wywiad z PRL-owskim Kaliszem, gdzie przebywanie w pewnych miejscach było nobilitacją. Kto przesiadywał i celebrował życie w kawiarni Bursztynowej, ten zasiadał w towarzystwie rozkochanym w rozmowach, plotkach ze świata i komentarzach do tamtej polskiej rzeczywistości. Przy mniejszej zasobności portfela, korzystano z oferty kawiarni Ratuszowa, tam – stoliki z czerwonego skaju w typie middle century oraz zimne kamienne stoliki z terrazo. Na rogu Rynku Głównego z ulicą Piskorzewską, obsługi klienta jaką oferują dzisiejsze restauracje nie było. Goście kupowali słodkie zakąski w sąsiadującej kawiarni i przesiadywali w ratuszowej z eksponowanymi na kaliski rynek widokami. W nieważkości lamp – jak u Jarockiej, popularna miejscówka nabierała uroku zwłaszcza po zmroku. Świecące na kremowo lampy „spodki” zadawały nowoczesnego szyku. Demolud raczył się tutaj legendarnymi lodami Cassate, czerwoną oranżadą oraz innymi smakołykami z peerelowskiej półki.
Raczono się piwem ostrowskim, z uwagi na rejonizację dostaw. I tak, piwo z Browaru Ostrów Wielkopolski, było jedynym piwem butelkowanym sprzedawanym w monopolach kaliskich i ostrowskich. Tuż za miedzą, w Krotoszynie tamtejszy browar produkował chmielowy rarytas podobno o zacniejszej goryczce. Tak wspominają świadkowie – smakosze.
– W Ratuszowej mówiło się: Poproszę ćwiartkę cassata na podwójny wafel! A jako już nieco starsza młodzież siedziało się już przy stolikach z nieruchomymi stołkami i popijało modny wtedy sok pomidorowy, albo czekoladowy likier. Tam były pierwsze randki, posiadówki po lekcjach – wspomina Jolanta Nowak (…). Pyszne deserowe ciastka rządkami na blasze wystawione, za szybą kawa w szklankach na szklanych spodkach i herbata podawana przez kelnerki w fartuszkach. Lekko zadymiona i gwarna sala…
Więcej wspomnień na temat dwóch popularnych knajpek przekazuje Dorota Swinarska – urodzona w Kaliszu – magister inżynier chemii radiacyjnej, aktywistka ruchu OBYWATELE RP, ambasadorka UNICEF.
– Gdy wieczorem wychodziło się na popularny „kaliski trakt”, czyli na ulicę Śródmiejską; Ratusz – Rogatka – Ratusz – Rogatka…, większość z tych którzy szli w kierunku Górnośląskiej podążali do „Burka” – Bursztynowej. Tam chodziło się na wszelkiego rodzaju spotkania i w zależności od posiadanych środków płatniczych przy piwku lub herbatce w chmurze dymu papierosowego, dowiadywało się; kto, z kim, dlaczego i… po ile. Bywało czasem, że któremuś z kolegów poszczęściło się i miał niespodziewany przypływ gotówki, wtedy lał się szampan bądź inne szlachetne trunki. Poza tym umawiano się tam na randki albo poznawało nowe twarze. „Burek” był świetnym miejscem na „podryw”. Chcąc wiedzieć na bieżąco co w Kaliszu „piszczy”, obowiązkowo chociaż raz w tygodniu trzeba było tam być – żeby przynajmniej się pokazać i nie wypaść z obiegu. Przebywać tam, było wielkim zwyczajem, pewnego rodzaju nominacją.
Kontynuuje Dorota Swinarska: – Prawda jest taka, że grzeczne panienki z najbardziej renomowanej ówczesnej kaliskiej szkoły – Jagiellonek – a dziś III Liceum Ogólnokształcącego przychodziły do Bursztynowej aby poznać i choćby westchnąć do swoich sympatii – często z innych szkół. Jacek Kałucki był jednoosobowym przedstawicielem „bohemy” kaliskiej – młodzieży marzącej o napisaniu matury i wyjechaniu z Kalisza na studia. Zresztą, co się tyczy konkretnie Bursztynowej, to uczniowie i uczennice Jagiellonek/Kopernika mieli cichy zakaz chodzenia do do tego „przybytku rozpusty i rozpasania” – jak grzmiały niektóre nauczycielki. Oczywiście takie zakazy puszczaliśmy obok uszu aby nie być gorszym od Asnykowców i Kościuszkowców – kolegów z innych szkół. W tych okolicznościach lekkiego łamania praw w szkole, warto wspomnieć, że każda szkołą miała swojego sygnalistę, który także „bywał” w Bursztynowej i sprawdzał obecność uczniów – w przypadku Jagiellonek/Kopernika był to nauczyciel języka angielskiego. Osoby, w tym ja, które znalazły się na tej liście, bez względu na poziom znajomości języka angielskiego, na najbliższej lekcji otrzymywały na starcie ocenę niedostateczną. Jedną z ostatnich chwil w Bursztynowej spędziłam, bawiąc się na 18-tych urodzinach jednego z kolegów. Wszyscy byliśmy już wtedy „dorośli”, więc zgodnie cały nasz stolik zamówił piwo; wtedy weszła ona – wspomniana wcześniej nauczycielka języka angielskiego. Przezornie zagarnęła wszystkie piwa kolegów, a ponieważ miałam już wystawione dobre oceny – nie wiele mogła mi nasza prześladowczyni zrobić. Wdzięczność kolegów jest po tym dozgonna. Tak właśnie przedstawiały się kawiarniane klimaty i życie żaków kaliskich między PRL-em i zachodem.
Gromadziły rzesze mieszkańców miast oraz miejscowości, którzy potrzebowali oderwać się od szarej, a także trudnej codzienności. Organizowano tam dancingi oraz inne wydarzenia o charakterze rozrywkowym. W prl-owskich restauracjach i barach nie brakowało wspólnych dyskusji i wymiany zdań na temat ówczesnej sytuacji społecznej, politycznej czy kulturalnej. Brano też na tapetę osoby z najbliższego otoczenia, w związku z czym niczego nie dało się ukryć przed znajomymi z osiedla, szkoły, uczelni, pracy czy sąsiedztwa. Nie było jednak problemów z integracją, a relacje międzyludzkie rozwijały się wówczas znacznie lepiej, aniżeli w erze internetu. Goście sygnowali swoją obecność w tamtych knajpkach dymem papierosowym – to jeszcze jeden z symboli tamtego goszczenia się.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie