
Miasta leżące nad rzekami dużo zyskują, ale też są narażone na dodatkowe niebezpieczeństwa. Przez wieki Kalisz zmagał się z powodziami. Po zimach tak ostrych, że trudno to sobie dzisiaj wyobrazić, na wiosnę przychodziły roztopy, a z nimi wielka woda…
W „Kieszonkowej kronicz-
ce historycznej miasta Kalisza”, wydanej w 1885 r., Adam Chodyński odnotowuje około dwudziestu powodzi, które na przestrzeni wieków zalewały gród. Najwcześniejsza z zapisanych (co nie oznacza, że pierwsza), wtargnęła na ulice pod koniec siedemnastego stulecia, najpóźniejsza, którą historyk miała szansę ująć w swoim spisie, wystąpiła w 1880 r. Ale przez kolejne dziesięciolecia nie było lepiej. Co kilka lat Kalisz był zalewany. Najbardziej obrazowy przekaz mówi o tym, że „do trybunału przeprawiano się łódkami”. Woda nie oszczędzała najpiękniejszych ulic miasta, a także, o czym rzadko pamiętamy, świątyń. W 1761 r. żywioł podmył, a dwadzieścia lat później dokończył swojego dzieła, rujnując kościółek św. Jakuba na Piskorzewiu.
1929
„Wobec bardzo silnych i długotrwałych mrozów, które nawiedzili [pis. oryg.] w roku bieżącym nasz kraj, powłoka lodowa na wodach jest bardzo gruba; przemarznięta ziemia pokryta jest dość grubą warstwą śniegu. Przy możliwym gwałtownym wzroście temperatury topnienie opadów oraz pękania i ruszanie lodów może przyjąć rozmiary katastrofalne, widownią których Kalisz stawał się niejednokrotnie” – przypominał instruktor kaliskiego oddziału Okręgowego Związku Straży Pożarnych w lutym 1929 r. Miasto intensywnie szykowało się wtedy do „obrony” przed skutkami zimy. Parkowe stawidła i mosty oraz inne przeprawy w mieście (dzisiaj nieistniejące na Babince przy Ciasnej i kościele św. Józefa) obrąbywano z lodu, przygotowywano gruz do wzmacniania brzegów, pełną parą pracowały miejscowe kuźnie. Kowalom, Wojciechowi Sałacie, Antoniemu Płócienniczakowi i Stefanowi Zalwertowi (temu samemu, który dwa lata wcześniej montował obelisk legionistów w Szczypiornie) magistrat zlecił wykonanie bosaków. Dzisiaj śladem tamtej pracy są urzędowe pisma w sprawie wydania rzemieślnikom koksu z Gazowni Miejskiej, potrzebnego do realizacji zadania. Miasto zamówiło także szyny ze stacji kolejowej, w Warszawie – koła ratunkowe, a w Katowicach od producenta specjalistycznej odzieży – dwie pary butów gumowych do bioder. Niebezpieczeństwo zatorów było tak duże – grubość lodu dochodziła do 80 cm – że myślano o wypożyczeniu reflektorów od wojsko, żeby łamać kry także w nocy. Wprawdzie plany z przyczyn prozaicznych spełzły na niczym – dowództwo okręgu poznańskiego nie dysponowało odpowiednim sprzętem – ale ze względu na charakterystyczny język, warto zacytować prośbę kaliskiego magistratu, chociażby we fragmencie: „Dowódcy tu [Szczypiorno] stacjonujących pułków przyrzekli w akcji przy walce z powodzią jak najdalej idącą pomoc i Magistrat M. Kalisza ma niepłonną nadzieję, że Dowództwo Okręgu Korpusu Nr VII nie omieszka w miarę możliwości zasilić M. Kalisz przyrządami do oświetlenia rzeki i odpowiednią obsługą”.
Z tego samego okresu pochodzi wykaz lokatorów zamieszkałych w suterenach (najczęściej powtarzające się zawody przy wymienionych nazwiskach to robotnik lub dozorca, rzadziej szewc, stolarz, krawiec, sporadycznie malarz). Spis wraz z uzupełnieniem zawiera 260 pozycji. Na jego podstawie można nakreślić mapę terenu najbardziej zagrożonego wodą. Był to obszar wyznaczony ulicami Parkową, Aleją Józefiny, Rypinkowską, Babiną, Wodną, Kanonicką, Nadwodną, Kazimierzowską, Wiejską [Pułaskiego] oraz Majkowską. Jak z tego wynika, Kalisz w czasie roztopów stawał się wyspą otoczoną pierścieniem wody. Żywioł powodował, że czas wydawał się cofać i znowu wracaliśmy do okresu konstytuowania się grodu na „łachach Prosny”. Oczywiście, w wykazie musiał się znaleźć również obszar najmocniej z rzeką połączony – Park Miejski, gdzie pod numerem 6, zapewne w domku parkowego, mieszkał Józef Sobarćski, dozorca.
1854
Najbardziej tragiczna kaliska powódź była szczególnie podstępna, przyszła bowiem nie zimą, ale latem, 5 sierpnia 1854 r. To wtedy woda wartkim prądem, płynąc aleją, wdarła się do sądu. Z opisu skreślonego na łamach „Gazety kaliskiej” czterdzieści lat później wyłania się niemal apokaliptyczny obraz: „(…) Zalała ona [powódź] całą okolicę i wdarła się nawet głęboko do miasta. Wzburzona Prosna, tak w głównym korycie, jak i w odnogach toczyła szumiące fale. Łęgi, Park, Rajsków, Zawodzie, Stare Miasto, uległy zalewowi. Przez ulicę Babiną, Ogrodowską, Aleję Józefiny, część Łaziennej i niższe mosty bystrym pędem płynęła woda. W parku widniały tylko wierzchołki większych i część mniejszych drzew, bo krzaki znikły w zatopie. Do trybunału przeprawiano się łódkami, a nawet i w jego sieni było wody więcej niż na łokieć. Na Przedmieściu Stawiszyńskim kilka podmytych domów nadbrzeżnych stoczyło się do rzeki. Mosty reformacki, warszawski i stawiszyński uległy zupełnemu zniszczeniu, skutkiem czego przerwała się komunikacja z miastem. Nie obyło się bez ofiar w ludziach oraz znacznych strat. Rzeka niosła na swych balach belki, dachy domów wiejskich, również sprzęty, stogi siana i zboża, a nawet kołyski z dziećmi (…)”. To musiał być wyjątkowo trudny rok dla mieszkańców. Potop nadszedł po ciężkim przednówku, który kronikarz nakreślił słowami: „nędza wielka, wypadki śmierci z głodu między ludźmi biednymi”.
Jak wielką bliznę w świadomości kaliszan zostawił kataklizm 1854 r. świadczy legenda „O Rokicie i franciszkańskim skarbie” spisana przez Eligiusza Kor-Walczaka. Według niej skuszony przez diabła gwardian o. Niedzielski został porwany przez cofającą się falę powodziową, która zalała franciszkańskie podziemia. Czuły na brzęk monet zakonnik zginął 5 sierpnia. „Obłaskawianie” smutnej rzeczywistości przez opowiadanie z działaniem sił nadprzyrodzonych w tle zawsze spełniało rolę terapeutyczną.
1871
Jeszcze jeden obraz wielkiej wody zachował się z 1871 r. Ponownie był luty, kiedy „cała okolica Kalisza poczęła się zamieniać w okalające jezioro” i z tego powodu w mieście z dnia na dzień zaczęło przybywać wiejskich kobiet z dziećmi uciekających przez nieszczęściem. Zima, przednówek i powódź zawsze przynosiły z sobą jeszcze jedną klęskę – głód. Sam gród nie był bezpieczny: „Zerwane w kilku miejscach wały otworzyły groźnemu żywiołowi szeroką drogę. Massa [pis. oryg.] nagromadzonych wód w korytach Prosny poczęła się unosić ku brzegom (…)”. Najgroźniej wyglądało koryto z mostem Warszawskim i Żelaznym [za kościołem bernardynów, ul. Stawiszyńska], „bo wody jego rozlane szeroko toczyły się w gwałtownych bałwanach”. Z zalanego parku woda Babinką dostawała się na ulicę [dzisiaj planty], a od mostu kanonickiego [nieistniejący, dalej wzdłuż plantów] „przedstawiało massę ogromnych, a jeszcze nieidących lodów”. Podobny widok świata dryfującego w morzu połamanych kier wyłaniał się pomiędzy mostami Trybunalskim i Kamiennym. Józefina (aleja) z ujeżdżalnią kupca Golińskiego przerobioną na teatr stała już wówczas pogrążona w odmętach. „Do teatru p. Golińskiego woda zaczęła się dobierać o g. 5 z rana przez ogród. O g. 5 wieczorem cały teatr był już zalany” – relacjonował „Kaliszanin”.
Mimo nieszczęścia mieszkańcy chyba jednak nie tracili animuszu. Na przedstawienia teatralne tymczasowo chadzano do Hotelu Polskiego [stał przy Złotym Rogu].
Porządki
Burzące ład codzienności wydarzenia miały także swoje dobre strony. Ludzie musieli sobie pomagać, żeby przetrwać najgorsze. W 1854 r., jak odnotowano, „(…) Poświęcenie w ratowaniu bliźnich i ich mienia odegrało w tej katastrofie wspaniałą rolę”. Przed powodziami starano się bronić, budując śluzy, przewały, w końcu regulując samo koryto rzeki. Powtarzające się wylewy w sposób istotny kształtowały formę naszego parku. Po tragedii 1871 r. „dzikie koryto” wijące się środkiem ogrodu wyprostowano (rozżalony Adam Chodyński pisał wtedy o „trawestacji Kanału Sueskiego”), ukształtowano także „najgeometryczniej prosty, długi, chudy, nudny, chłodem wiejący” wał nadbrzeżny. W tym samym czasie zaczęły działać dwa obywatelskie komitety: stały przeciwpowodziowy prowadzony przez prezydenta miasta oraz parkowy, w którego skład weszły ciekawsze postacie II poł. XIX w. naszego miasta, m.in. Ksawery Balczewski, znakomity kaliski nauczyciel i Władysław Ehm, badacz prowadzący stację meteorologiczną. Dla kaliszan nadprośniański ogród zawsze był ważny.
W tekście wykorzystano informacje pochodzące z dokumentów przechowywanych w Aktach Miasta Kalisza Archiwum Państwowego w Kaliszu.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie