Reklama

Kiedy nadchodzi wielka woda

03/03/2010 13:34

Miasta leżące nad rzekami dużo zyskują, ale też są narażone na dodatkowe niebezpieczeństwa. Przez wieki Kalisz zmagał się z powodziami. Po zimach tak ostrych, że trudno to sobie dzisiaj wyobrazić, na wiosnę przychodziły roztopy, a z nimi wielka woda…

W „Kieszonkowej kronicz-
    ce historycznej miasta Kalisza”, wydanej w 1885 r., Adam Chodyński odnotowuje około dwudziestu powodzi, które na przestrzeni wieków zalewały gród. Najwcześniejsza z zapisanych (co nie oznacza, że pierwsza), wtargnęła na ulice pod koniec siedemnastego stulecia, najpóźniejsza, którą historyk miała szansę ująć w swoim spisie, wystąpiła w 1880 r. Ale przez kolejne dziesięciolecia nie było lepiej. Co kilka lat Kalisz był zalewany. Najbardziej obrazowy przekaz mówi o tym, że „do trybunału przeprawiano się łódkami”. Woda nie oszczędzała najpiękniejszych ulic miasta, a także, o czym rzadko pamiętamy, świątyń. W 1761 r. żywioł podmył, a dwadzieścia lat później dokończył swojego dzieła, rujnując kościółek św. Jakuba na Piskorzewiu.

1929
„Wobec bardzo silnych i długotrwałych mrozów, które nawiedzili [pis. oryg.] w roku bieżącym nasz kraj, powłoka lodowa na wodach jest bardzo gruba; przemarznięta ziemia pokryta jest dość grubą warstwą śniegu. Przy możliwym gwałtownym wzroście temperatury  topnienie opadów oraz pękania i ruszanie lodów może przyjąć rozmiary katastrofalne, widownią których Kalisz stawał się niejednokrotnie” – przypominał instruktor kaliskiego oddziału Okręgowego Związku Straży Pożarnych w lutym 1929 r. Miasto intensywnie szykowało się wtedy do „obrony” przed skutkami zimy. Parkowe stawidła i mosty oraz inne przeprawy w mieście (dzisiaj nieistniejące na Babince przy Ciasnej i kościele św. Józefa) obrąbywano z lodu, przygotowywano gruz do wzmacniania brzegów, pełną parą pracowały miejscowe kuźnie. Kowalom, Wojciechowi Sałacie, Antoniemu Płócienniczakowi i Stefanowi Zalwertowi (temu samemu, który dwa lata wcześniej montował obelisk legionistów w Szczypiornie) magistrat zlecił wykonanie bosaków. Dzisiaj śladem tamtej pracy są urzędowe pisma w sprawie wydania rzemieślnikom koksu z Gazowni Miejskiej, potrzebnego do realizacji zadania. Miasto zamówiło także szyny ze stacji kolejowej, w Warszawie – koła ratunkowe, a w Katowicach od producenta specjalistycznej odzieży – dwie pary butów gumowych do bioder. Niebezpieczeństwo zatorów było tak duże – grubość lodu dochodziła do 80 cm – że myślano o wypożyczeniu reflektorów od wojsko, żeby łamać kry także w nocy. Wprawdzie plany z przyczyn prozaicznych spełzły na niczym – dowództwo okręgu poznańskiego nie dysponowało odpowiednim sprzętem – ale ze względu na charakterystyczny język, warto zacytować prośbę kaliskiego magistratu, chociażby we fragmencie: „Dowódcy tu [Szczypiorno] stacjonujących pułków przyrzekli w akcji przy walce z powodzią jak najdalej idącą pomoc i Magistrat M. Kalisza ma niepłonną nadzieję, że Dowództwo Okręgu Korpusu Nr VII nie omieszka w miarę możliwości zasilić M. Kalisz przyrządami do oświetlenia rzeki i odpowiednią obsługą”. 
Z tego samego okresu pochodzi wykaz lokatorów zamieszkałych w suterenach (najczęściej powtarzające się zawody przy wymienionych nazwiskach to robotnik lub dozorca, rzadziej szewc, stolarz, krawiec, sporadycznie malarz). Spis wraz z uzupełnieniem zawiera 260 pozycji. Na jego podstawie można nakreślić mapę terenu najbardziej zagrożonego wodą. Był to obszar wyznaczony ulicami Parkową, Aleją Józefiny, Rypinkowską, Babiną, Wodną, Kanonicką, Nadwodną, Kazimierzowską, Wiejską [Pułaskiego] oraz Majkowską. Jak z tego wynika, Kalisz w czasie roztopów stawał się wyspą otoczoną pierścieniem wody. Żywioł powodował, że czas wydawał się cofać i znowu wracaliśmy do okresu konstytuowania się grodu na „łachach Prosny”. Oczywiście, w wykazie musiał się znaleźć również obszar najmocniej z rzeką połączony  – Park Miejski, gdzie pod numerem 6, zapewne w domku parkowego, mieszkał Józef Sobarćski, dozorca. 

1854
Najbardziej tragiczna kaliska powódź była szczególnie podstępna, przyszła bowiem nie zimą, ale latem, 5 sierpnia 1854 r. To wtedy woda wartkim prądem, płynąc aleją, wdarła się do sądu. Z opisu skreślonego na łamach „Gazety kaliskiej” czterdzieści lat później wyłania się niemal apokaliptyczny obraz: „(…) Zalała ona [powódź] całą okolicę i wdarła się nawet głęboko do miasta. Wzburzona Prosna, tak w głównym korycie, jak i w odnogach toczyła szumiące fale. Łęgi, Park, Rajsków, Zawodzie, Stare Miasto, uległy zalewowi. Przez ulicę Babiną, Ogrodowską, Aleję Józefiny, część Łaziennej i niższe mosty bystrym pędem płynęła woda. W parku widniały tylko wierzchołki większych i część mniejszych drzew, bo krzaki znikły w zatopie. Do trybunału przeprawiano się łódkami, a nawet i w jego sieni było wody więcej niż na łokieć. Na Przedmieściu Stawiszyńskim kilka podmytych domów nadbrzeżnych stoczyło się do rzeki. Mosty reformacki, warszawski i stawiszyński uległy zupełnemu zniszczeniu, skutkiem czego przerwała się komunikacja z miastem. Nie obyło się bez ofiar w ludziach oraz znacznych strat. Rzeka niosła na swych balach belki, dachy domów wiejskich, również sprzęty, stogi siana i zboża, a nawet kołyski z dziećmi (…)”. To musiał być wyjątkowo trudny rok dla mieszkańców. Potop nadszedł po ciężkim przednówku, który kronikarz nakreślił słowami: „nędza wielka, wypadki śmierci z głodu między ludźmi biednymi”.
Jak wielką bliznę w świadomości kaliszan zostawił kataklizm 1854 r. świadczy legenda „O Rokicie i franciszkańskim skarbie” spisana przez Eligiusza Kor-Walczaka. Według niej skuszony przez diabła gwardian o. Niedzielski został porwany przez cofającą się falę powodziową, która zalała franciszkańskie podziemia. Czuły na brzęk monet zakonnik zginął 5 sierpnia. „Obłaskawianie” smutnej rzeczywistości przez opowiadanie z działaniem sił nadprzyrodzonych w tle zawsze spełniało rolę terapeutyczną.

1871
Jeszcze jeden obraz wielkiej wody zachował się z 1871 r. Ponownie był luty, kiedy „cała okolica Kalisza poczęła się zamieniać w okalające jezioro” i z tego powodu w mieście z dnia na dzień zaczęło przybywać wiejskich kobiet z dziećmi uciekających przez nieszczęściem. Zima, przednówek i powódź zawsze przynosiły z sobą jeszcze jedną klęskę – głód. Sam gród nie był bezpieczny: „Zerwane w kilku miejscach wały otworzyły groźnemu żywiołowi szeroką drogę. Massa [pis. oryg.] nagromadzonych wód w korytach Prosny poczęła się unosić ku brzegom (…)”. Najgroźniej wyglądało koryto z mostem Warszawskim i Żelaznym [za kościołem bernardynów, ul. Stawiszyńska], „bo wody jego rozlane szeroko toczyły się w gwałtownych bałwanach”. Z zalanego parku woda Babinką dostawała się na ulicę [dzisiaj planty], a od mostu kanonickiego [nieistniejący, dalej wzdłuż plantów] „przedstawiało massę ogromnych, a jeszcze nieidących lodów”.  Podobny widok świata dryfującego w morzu połamanych kier wyłaniał się pomiędzy mostami Trybunalskim i Kamiennym. Józefina (aleja) z ujeżdżalnią kupca Golińskiego przerobioną na teatr stała już wówczas pogrążona w odmętach. „Do teatru p. Golińskiego woda zaczęła się dobierać o g. 5 z rana przez ogród. O g. 5 wieczorem cały teatr był już zalany” – relacjonował „Kaliszanin”.
Mimo nieszczęścia mieszkańcy chyba jednak nie tracili animuszu. Na przedstawienia teatralne tymczasowo chadzano do Hotelu Polskiego [stał przy Złotym Rogu].

Porządki
Burzące ład codzienności wydarzenia miały także swoje dobre strony. Ludzie musieli sobie pomagać, żeby przetrwać najgorsze. W 1854 r., jak odnotowano, „(…) Poświęcenie w ratowaniu bliźnich  i ich mienia odegrało w tej katastrofie wspaniałą rolę”. Przed powodziami starano się bronić, budując śluzy, przewały, w końcu regulując samo koryto rzeki. Powtarzające się wylewy w sposób istotny kształtowały formę naszego parku. Po tragedii 1871 r. „dzikie koryto” wijące się środkiem ogrodu wyprostowano (rozżalony Adam Chodyński pisał wtedy o „trawestacji Kanału Sueskiego”), ukształtowano także „najgeometryczniej prosty, długi, chudy, nudny, chłodem wiejący” wał nadbrzeżny. W tym samym czasie zaczęły działać dwa obywatelskie komitety: stały przeciwpowodziowy prowadzony przez prezydenta miasta oraz parkowy, w którego skład weszły ciekawsze postacie II poł. XIX w. naszego miasta, m.in. Ksawery Balczewski, znakomity kaliski nauczyciel i Władysław Ehm, badacz prowadzący stację meteorologiczną. Dla kaliszan nadprośniański ogród zawsze był ważny.   

W tekście wykorzystano informacje pochodzące z dokumentów przechowywanych w Aktach Miasta Kalisza Archiwum Państwowego w Kaliszu.

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do