
„Dzień 11 września 1938 r. zapisze się niezwykle silnemi i doniosłemi wrażeniami w kronikach naszego miasta”. Co się wtedy wydarzyło? Kalisz spektakularnie obchodził 100-lecie urodzin Adama Asnyka. Z tej okazji po raz pierwszy i dotychczas ostatni przyznano literacką nagrodę miasta
Asnykowskie obchody w 1938 r. trwały dwa dni. Uroczystość miejską połączono z IV Zjazdem byłych Wychowanków Szkół Kaliskich. Jak zwykle w takich sytuacjach, patetyczność płynnie łączyła się z autentycznym wzruszeniem, prowincjonalność z gorącą potrzebą włączenia się w „nurt kultury narodu”. Temu ostatniemu zadaniu miały służyć dwa wydarzenia wpisane w program święta: poświęcenie fundamentów pod Dom Kultury i Sztuki im. A. Asnyka oraz przyznanie nagrody literackiej miasta Kalisza. O dziejach budowy placówki Adama znad Prosny już pisaliśmy (miała stanąć w parku), o nagrodzie – jeśli mocniej się zastanowić – wiemy niewiele, tj. tyle, ile można wyczytać z oficjalnych doniesień. Zdecydowanie więcej można powiedzieć o tym pierwszym i jedynym laureacie.
Laureatem zostaje…
Statut nagrody zatwierdzono na jednym z ostatnich przed wakacyjną przerwą posiedzeniu rady miejskiej. Na tej samej sesji powiadomiono, że Kalisz przyjęto do Koła Miast Wielkopolski, że budżet został zamknięty z nadwyżką („w kaliskich stosunkach rzecz niesłychana” – komentował dziennikarz), że rozpocznie się budowa sanatorium przeciwgruźliczego (Wolica), etc. Odtąd co roku, 11 września, w rocznicę urodzin poety, 1000 zł miało trafiać do rąk literata. Jakie były kryteria wyboru zwycięzcy? O tym prasowe doniesienia milczą. Wiemy natomiast, że w konkursowym jury obok prezydenta miasta inż. Ignacego Bujnickiego (przewodniczący) zasiedli m.in. uznani autorzy Tadeusz Boy-Żeleński i Jan Sztaudynger. Ten drugi miał forsować do nagrody Marię Dąbrowską. Ostatecznie jednak zdecydowano się wyróżnić Stefana Otwinowskiego, młodego, bo w 1938 r. liczącego zaledwie 28 wiosen, pisarza. „Po dłuższej dyskusji komitet postanowił przyznać nagrodę literacką im. A. Asnyka młodemu, utalentowanemu pisarzowi Stefanowi Otwinowskiemu za napisane i wydane ostatnio dwie powieści – „Życie trwa cztery dni” oraz „Marionetki”. Pan Stefan Otwinowski jest kaliszaninem i uczęszczał tutaj do szkół. Jest bratem b. popularnego w naszem mieście porucznika Otwinowskiego, obecnie kapitana” – brzmiała lakoniczne gazetowa prezentacja.
Teatr i mgły
W rzeczywistości Otwinowski spędził nad Prosną tylko pięć lat, które zwieńczył maturą w Gimnazjum im. Adama Asnyka. Przyjechał do Kalisza w 1926 r. z Grodźca, gdzie jego ojciec prowadził aptekę. Mimo że dalsze losy związał z Warszawą i Krakowem, swojej prowincji, traktowanej jako duchowy wybór, będzie wierny całe życie. Wraca ona opisami w jego prozie, wraca we wspomnieniach innych o pisarzu. „Podwórze było długie, szczerbate – przypominało ulicę; najpierw dwie duże oficyny, mała elektrownia, po przeciwnej stronie kino, za elektrownią znowu oficyna, stajnie, warsztaty; zamykał podwórze ogród. W ogrodzie znajdowała się restauracja i teatrzyk” – rozpoczyna się jego słynny debiut „Życie trwa cztery dni”. Wytrwali tropiciele dawnego życia miasta nie będą mieli problemu z rozpoznaniem zarysowanych słowem okolic. Restauracja i teatrzyk to popularny lokal Wypiszczyka, przez dziesięciolecia działający w al. Wolności (wówczas Aleksandry Piłsudskiej). „W pewnej chwili zegar z wieży św. Józefa wybił jedenastą godzinę – noc zgęstniała pod wpływem czasu, zatrzymała się w biegu”. Otwinowskiemu topograficzne wskazówki służą zawsze jako znak straty – czasu, ludzi, zdarzeń przeszłych. Z tamtego świata „zjaw” pochodzą także jego najważniejsze fascynacje, które po studiach polonistycznych zaprowadzą pisarza do pracy w teatrze. „Podwórze oddzielone było od ogrodu płotem, płot posiadał tajemną furtkę; przez nią właśnie mogli przechodzić zupełnie niepostrzeżenie aktorzy, w charakteryzacji, w kostiumach – dziwaczni, prawie nadzy, wspaniali” – napisze dalej w „Życie trwa cztery dni”. Na karty tej zbeletryzowanej autobiografii trafią i postacie z kaliskiej szkoły, i ów „bardzo popularny porucznik” z prasowej notki, czyli najstarszy brat Stasiek, pod pretekstem służby stale wymykający się do „Europy” na kawę, „albo do «domu», do Mamusi”. Debiutantowi z 1938 r. zawdzięczamy prawdopodobnie najbardziej sugestywny opis kaliskich mgieł: „Mniej więcej w połowie października przychodził okres mgieł. Siwe, gęste obłoki schodziły na ziemię, domy topiły się w chmurach… żyło się wtedy jak we śnie. Ludzie, powodowani uporem lub przeczuciem, dzielili co prawda dobę na zwykłe części; mgła siwsza – rano, mgła rzadsza – południe… wszystko to nie mogło przekonać właściwego dnia, który całkowicie zlał się z nocą – noc trwała wiecznie”.
Czy nie wspomnienie prowincji lat dzieciństwa i młodości po latach podyktuje pisarzowi następujący dialog: „Jakie miasta wolicie, duże czy małe? – spytał znowu Romeo. – Małe. – To dobrze. – Dlaczego? – To dobrze o was świadczy. Bo małe wy możecie wypełnić, a duże was wypełniają” (opowiadanie „Romeo” z tomu „Moje okolice”). Po latach o prozie kaliszanina Jarosław Iwaszkiewicz napisze: „Wszelkie odnajdywania, wszelkie powracania do miejsc dawno przeżytych, wszelkie szukanie odrodzenia przeminionego jest zawsze złudzeniem. Nie ma czasu odnalezionego. To jest ten wielki skarb myśli, jaki wyławiamy z tych bardzo skromnych, głęboko ludzkich nowel”.
Gala
Dołożono starań, aby asnykowskie uroczystości miały odpowiednią oprawę. Na „wysokich protektorów” poproszono m.in. ks. prymasa Augusta Hlonda i premiera Felicjana Sławoj-Składkowskiego. W przeddzień głównych obchodów w nowym, zaledwie dwa lata wcześniej oddanym do użytku teatrze odbyła się akademia – wspólne dzieło lokalnych możliwości artystycznych. Obok orkiestry Ochotniczej Straży Pożarnej Kaliskiej Manufaktury Pluszu i Aksamitu Edmunda Gaedego i Chóru Mariańskiego pod batutą o. gwardiana Juliana Mirochny wystąpili aktorzy, soliści zawodowi, jak Janusz Herbich i amatorzy, jak mecenasowa Janina Jaroszowa, podobno „słusznie nazwana słowikiem Kalisza”. Całość wystawiono w oprawie scenograficznej ówczesnego nauczyciele rysunków, później znanego plastyka Zygmunta Karolaka. Otwinowskiemu w tym przedstawieniu powierzono rolę oczywistą: laureat wygłosił odczyt „Moje ostatnie spotkanie z poezją Adama Asnyka”. Jeszcze raz pisarzowi głos oddano dnia następnego w ratuszu, gdzie odbyła się długo zapowiadana ceremonia wręczenia nagrody. Tym razem autor, według określenia dziennikarza, wyjaśniał zebranym „nowe podejście do literatury”. Wydarzenie poprzedziły msza św. w kościele św. Mikołaja, odsłonięcie tablicy upamiętniającej Asnyka na ścianie kamienicy przy ul. 6 sierpnia 14 (dzisiaj Zamkowa) oraz poświęcenie kamienia węgielnego w parku pod Dom Kultury i Sztuki im. A. Asnyka. Po południu uczestnicy zjazdu wychowanków udali się na kolejną akademię, tym razem do sali gimnazjum oraz na wspólny obiad do restauracji Europa. Wieczorem goście spieszyli do teatru, gdzie wystawiono komedię pióra poety znad Prosny „Bracia Lerche”.
Co pozostało po tamtych uroczystościach? Domu nie zbudowano – wybuchła wojna, okolicznościowy medal wybity na cześć Adama Asnyka (podobnie jak zdjęcia) – pewnie przepadł. Najbardziej trwałe okazały się gazetowe zapiski i pamięć o nagrodzie literackiej dla Stefana Otwinowskiego.
Prestiż
Otwinowski po wojnie wydał jeszcze niejedną książkę i zdobył niejedną nagrodę. Od Kalisza jednak się zaczęło. „Przyznanie Stefanowi nagrody literackiej miasta Kalisza ucieszyło mnie i zaskoczyło – dlaczego nie Dąbrowska? „Życie trwa cztery dni” to ciekawy i udany debiut, już wydane „Marionetki” to posiadająca również swój specyficzny urok młodzieńcza mikropowieść, ale przecież kaliszanka Dąbrowska to wielkie nazwisko (…) Zapewne Dąbrowska, pisarka o ustalonej pozycji, nie potrzebowała bądź co bądź prowincjonalnej nagrody ani tysiąca złotych, zaś dla Stefana, który zaledwie przed kilku laty chodził po ulicach Kalisza w uczniowskiej czapce, takie odznaczenie musiało być głębokim przeżyciem – przydał się sukces oraz pieniądze. Jednak pani Maria, jako autorka „Nocy i dni”, wspaniałej powieści o dwóch pokoleniach i tragedii Kalisza, powinna otwierać listę laureatów swojego rodzinnego miasta, co tylko zwiększyłoby prestiż samej nagrody (…)” – rozmyślał Wojciech Wyganowski, przyjaciel pisarza. Przytoczony komentarz można traktować jak zaproszenie do dyskusji. Czy powinniśmy wracać do tamtej idei? Komu i dlaczego dzisiaj przyznalibyśmy taką nagrodę? W jakie tony uderzyć i jak skonstruować regulamin (statut), żeby wyróżnienie stało się atrakcyjne dla twórców nie tylko finansowo? Do jakiej tradycji się dystansować, co podkreślać? Banalne, czy raczej oczywiste pytania oczekują oryginalnych odpowiedzi, wtedy dopiero będzie ciekawie.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie