
W czasach wczesnopiastowskich ważnym i zarazem „ludnym” ośrodkiem był nasz kaliski gród. Ale – by być precyzyjnym – w samym grodzie, usytuowanym na niewielkiej przecież wyspie, na stałe „zmieściła się” tylko część ówczesnych kaliszan. Pozostali na co dzień mieszkali w jednej z osad przygrodowych spełniających zresztą różne funkcje. Mówimy o Rypinku, Starym Mieście i Zawodziu (ostatnia nazwa pojawiła się nieco później, pierwotnie osadę zwano Siedliszcze) i każda z tych osad – niezależnie od kolegiaty św. Pawła w grodzie – miała swoją własną świątynię. Zawodzie miało swój kościółek pw. św. Wojciecha, co nie przesądza oczywiście kwestii, czy ów świątobliwy mąż w ogóle w naszych okolicach – choć usiłują to zasugerować legendy – przebywał. Stojący tam obecnie kościółek miał więc mniej więcej w tym miejscu swoich poprzedników – pierwszą świątynię pod wezwaniem tego świętego pobudowano na podgrodziu prawdopodobnie już w końcówce XII w. i początkowo spełniała ona nawet funkcje parafialne . Obecny obiekt powstał w 1798 r., o której to dacie informuje napis na jednej z belek stropowych Anno Domini 1798 die 24 Aprilis Sebastjan Zieliński kościoła tego fundator, kunsztu garncarskiego z parafianami wszystkimi. Cieśla Jan Kejner. Nieco ponad dwieście lat – niby niewiele – a ileż to tajemnic ta niezwykle urokliwa drewniana świątynia zdążyła już nam odsłonić.
A to okazało się, że kamienny stopień przed wejściem był prawdopodobnie „pożyczoną” z grodu tablicą nagrobną księcia Mieszka III, a to podczas prac konserwacyjnych odkryto fragment niemieckiej srebrnej monety z XI w. i monetę krzyżacką z pocz. wieku XV-tego a to w niszy grobowej pod kościółkiem znaleziono szczątki Franciszki z Glazerów Służewskiej, żony Podkomorzego Kaliskiego. Szczątki pani podkomorzyny nie były w tym miejscu odosobnione, podczas kolejnych, całkiem niedawnych prac konserwatorskich pod posadzką kościółka archeolodzy znaleźli całkiem sporo kolejnych szkieletów. To dowód na to, że przy poprzedniczce naszej świątyni znajdował się również cmentarz. Zwrócę przy okazji na sformułowanie „przy” co wskazuje, że owa poprzedniczka umiejscowiona była w pobliżu - choć nie w tym samym miejscu co obecny obiekt. Cmentarz, po połowie XIX w. zlikwidowano – podobnie jak większość tych przykościelnych, szczątki doczesne przykryła „patyna czasu” i miłosierna ziemia natomiast metalowe tabliczki natrumienne…. I oto przechodzimy do myśli przewodniej tej notatki.
Od dwóch lat prace konserwatorsko-restauracyjne w kościółku prowadziła Barbara Wołosz. Nastrojowe i piękne wnętrze kościółka staje się jeszcze piękniejsze ale oto okazuje się, że pani Barbarze w zbożnym dziele zaczyna nieco przeszkadzać pył przenikający ze strychu przez szpary między deskami stropu. Trzeba było to sprawdzić – i oto okazało się, że pod strychowymi rupieciami i resztkami dech schowało się 75 blaszanych tablic natrumiennych. Wykonanych metodą tłoczenia „manufakturowego” lub rękodzielniczo. Póki co ledwie co czytelnych. Ale dobry duch Zawodzia, pan Mieczysław Machowicz (rodzina Machowiczów od lat należą do czołowych działaczy Towarzystwa Przyjaciół Zawodzia) w porozumieniu z proboszczem parafii pw. św. Gotarda (obecnie św. Wojciech jest kościołem filialnym tej parafii) księdzem prałatem dr Andrzejem Latoniem rozpoczął zabiegi zmierzające do konserwacji i „odświeżenia” tych tablic. Początkowo „szło jak po grudzie” lecz oto przyjazny los zesłał rozwiązanie. Córka pana Mieczysława będąca doktorantką na Wydziale Konserwacji Zabytków Metalowych na toruńskim Uniwersytecie Mikołaja Kopernika zainspirowała prowadzącą zajęcia na tymże wydziale panią Agatę Ogińską do zaproponowania studentom swego rodzaju zajęć praktycznych polegających na restauracji i „odczytelnianiu” poszczególnych tablic. Tym samym zminimalizowano do niemal symbolicznej postaci koszty odrestaurowania, póki co, dwudziestu tablic (koszt zabiegów konserwatorskich w „normalnym trybie” pan Machowicz szacuje na ok. 70-80 tys.). Przy czym nie ucierpiał profesjonalizm tego przedsięwzięcia – do każdej odnowionej – konkretnie za sprawą studentki Klaudii Malajka - tablicy opracowano stosowną dokumentację obejmującą także podstawowe dane o osobie, której dany artefakt dotyczy.
I w ten sposób 25 października zgromadzone na przygotowanej przez pana Machowicza w kościółku na Zawodziu prezentacji grono – ksiądz proboszcz Latoń, radny Leszek Ziąbka, archeolog Adam Kędzierski, przewodnicy PTTK oraz przedstawiciele mediów i Towarzystwa Przyjaciół Zawodzia mieli okazję podziwiać (jak nowe) tablice m.in. prezydenta Kalisza Jana Opielińskiego (prezydentował w czasie słynnego zjazdu monarchów w naszym mieście w 1835 r,), nauczyciela Szkoły Realnej Tymoteusza Urbańskiego, Tomasza Spychalskiego – przodka naszego prezydenta sprzed lat kilkudziesięciu i innych – wśród nich rolników, kupców, rzemieślników i fabrykantów („wyrobników płócien”) - mieszkańców Zawodzia, Starego Miasta, Rajskowa ale i samego Kalisza.
Dokładnie w porze prezentacji miało miejsce – widziany również w Kaliszu – zjawisko częściowego zaćmienia słońca ale chyba nawet ono nie dało się całkowicie zaćmić chcąc przez uchylone drzwi kościółka na demonstrowane tablice pozerkać. To, rzecz jasna, żart - ale poważne pytania dotyczyły ciągu dalszego przedsięwzięcia. Otóż wiele wskazuje na to, że w najbliższym czasie podobnym zabiegom zostaną poddane i pozostałe tablice i wówczas – w zamyśle pana Machowicza – całość zostałaby wyeksponowana w ramach specjalnej wystawy – na przykład w ratuszu - na której, dzięki partycypacji władz miasta i współpracy z kaliskim Archiwum, zwiedzający mogliby dowiedzieć się także sporo o kaliszanach - „bohaterach” pokazanych tablic. Wymiar popularyzatorski miałby też projekt zorganizowania uroczystości symbolicznego zbiorowego powtórnego pogrzebu tych osób – już w oznakowanym miejscu w świątyni. A później – to kolejny pomysł pana Machowicza i księdza proboszcza – tablice mogłyby przyozdobić ściany kościółka na Zawodziu podnosząc tym samym atrakcyjność tego miejsca dla turystów. Podobne rozwiązania zastosowano w Polsce do tej pory w drewnianym, obecnie cmentarnym kościółku w Zaklikowie w pow. stalowowolskim (tradycja od czasów powstania styczniowego) oraz w ewangelickim kościele w Lublinie. Trzymamy kciuki oby ten projekt udało się zrealizować również w Kaliszu.
PS
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie