
W sklepach brakowało wszystkiego – od mięsa po liście laurowe, szczęśliwi posiadacze odbiorników telewizyjnych cieszyli się, kiedy obraz nadążał za dźwiękiem, w kinach królował Bergman i filmy radzieckie, a namiętności młodzieży rozbudzał jazz. Kalisz lata 60. rozpoczął mocnym uderzeniem – jubileuszem XVIII wieków miasta
Można tym czasom odmawiać wszystkiego, ale nie indywidualnego stylu i swoistego poczucia humoru. To zawsze najlepsze antidotum na biedę, niewytłumaczalne pomysły rządzących, wieczne poczucie braku. Kalisz ze swoimi odkryciami na Zawodziu i jubileuszem, który rozpoczynał oficjalne obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego, wywalczył swoje pięć minut. Miasto – niewielkie, wówczas 70-tysięczne, niezbyt czyste, ale ze śladami dawnej świetności, zapisanej w architekturze, urbanistyce i świadomości kaliszan – miało się przekształcić w duży ośrodek społeczno-kulturalny. Spotkania teatralne, koncerty jazzowe, Klub Międzynarodowej Prasy i Książki, panoramiczne kino Kosmos, Dom Kultury, odkryty basen, osiedle Kaliniec – bez lat 60. dekadę później nie zostalibyśmy stolicą województwa.
Chleba naszego powszedniego…
W czasach kiedy pojęcia ogólnie znane lawinowo nabierały pokracznego znaczenia, towarem luksusowym stawały się artykuły podstawowe tak powszednie, jak chleb. „Z pieczywem nadal trudności. Kaliszanie nie mają szczęścia do dobrego pieczywa (…). Świeży chleb jest niezwykle trudno dostać. W sylwestra sprzedawano pieczywo sprzed świąt. Złośliwi twierdzą, że w lutym będziemy karmieni chlebem wypiekanym w początku stycznia!” – donosiła lokalna prasa. W dni zwyczajne do codziennych rytuałów należało wstawanie skoro świt, żeby dostać świeży bochenek, ale nawet stanie w długiej kolejce nie gwarantowało sukcesu. Powszechnie narzekano, że chleb jest niedobry, gliniasty, że do niczego się nie nadaje. Jak sytuacji zaradzić? Władza takie partie rozgrywała taktycznie. „Kaliskie Zakłady Przemysłu Piekarniczego w Kaliszu uprzejmie wyjaśniają, że wypiek złego chleba sporadycznie w tutejszym zakładzie miał miejsce” – oficjalnie przyznawał dyrektor przedsiębiorstwa; coś mówił o karach i upomnieniach, sam z pewnością nie wierząc, że zmieni się cokolwiek.
Powszechnie pożądano także innych artykułów podstawowych, jak mięso, mąka, ryby, z racji swojego realnego nieistnienia w oficjalnej nomenklaturze nazywanych „towarami reglamentowanymi”. Radzono sobie jednak świetnie, to żartem: „Palmę” też wypuścili, której się na ogół nie widzi – chyba jakaś fatamorgana?”, to drwiną: „Dwa dni zmarnowałem na szukanie w sklepie z obuwiem filcowym „botków”. Obszedłem całe miasto. Bez skutku. Nogi mi zmarzły, nabawiłem się przeziębienia i na tym się skończyło. W jednym ze sklepów poradzono mi, żebym przyszedł w czerwcu. Czy w stroje kąpielowe mamy się zaopatrywać zimą?!”
Zabiedzony rynek najskromniejsze przejawy normalności przyjmował jak rewelację. W takiej aurze wprowadzano do sprzedaży lody Calypso, które dziennikarz zachwalał słowami: „Tymi smakołykami sprzedawanymi w estetycznych opakowaniach staniolowych po cenach szokująco niskich (jedyne 2,25 zł) z dodatkiem łyżeczki i smaczków kawowych, czekoladowych, śmietankowych i owocowych nie można się przeziębić. „Calypso” nabierają w ustach temperatury pokojowej i do złudzenia przypominają w konsystencji słynne cassate (…)”.
Musztardy brak
Aż trudno sobie wyobrazić, ale w tych skrajnie niesprzyjających konsumpcji warunkach w Kaliszu egzystowało „19 zakładów żywienia zbiorowego”. I ludzie dobrze się bawili. Prym wśród nich wiodła Adria, prowadzona w dawnym budynku Stowarzyszenia Rzemieślników Chrześcijańskich (ul. Piekarska). Lokal otrzymał jako drugi w mieście, po Europejskiej, kategorię pierwszą i był uznawany za supernowoczesny. Restaurację przy dźwiękach zespołu Synkopa pod kierunkiem Jana Żabkowskiego otwarto w sylwestra 1959 r. Muzycy i uczestnicy balu zebrali najlepsze recenzje: „Skąd brałoby się tyle finezji w wykonaniu przeróżnych pas, gdyby nie natchnienie płynące z orkiestry. O, bogowie! Jaki czar zamknęliście w melodiach!”. Żołądek klientów zdobywano flakami, zrazami po nelsońsku i węgiersku, a dusze – dancingami. Zaledwie po roku działalności zdecydowano się obniżyć poprzeczkę – Adria otrzymała kategorię drugą. Czy powodem były utyskiwania, dające się wyczytać z laurek prasy, że mimo oferowanych luksusów gości jednak nie za wiele, że kaliszanie chętniej zaglądają do pośledniejszych zakładów? Taka na przykład Wiejska przy pl. Kilińskiego (zbieg z Babiną) na brak klientów nie narzekała. Miejsce upodobali sobie zwłaszcza kierowcy miejskich autobusów z pobliskiego dworca (wówczas przy plantach). Do może nie najwyższych lotów, ale za to swojskiej knajpy, jak wieść gminna niosła, szoferzy wpadali na „głębszego”.
Wracając do menu. Rzecz dzieje się w restauracji Popularna nad talerzem równie popularnego i wtedy, i dzisiaj dania obiadowego Polaków – golonki. Szykujący się na ucztę klient zażądał niemożliwego: podania musztardy lub chrzanu do mięsa. Nie doczekał się. Ani jednego, ani drugiego kuchnia nie mogła wydać, bo dodatki skończyły się, i już. Winę zrzucono na zaopatrzeniowca Kaliskich Zakładów Gastronomicznych. Takie czasy.
Przepraszamy
za usterki
Choć wydaje się to niemożliwe, w świecie pełnym paradoksów ludzie powoli się dorabiali. Pralki, odkurzacza, w końcu telewizora. Szklany ekran w domu był już znaczącym symbolem dobrobytu. Przed jednym odbiornikiem zasiadała nie tylko rodzina, ale także sąsiedzi, znajomi bliżsi i dalsi, bywało – nawet pół kamienicy. Generalnym sprawdzianem dla stacji telewizyjnych, tak w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych, stały się XVII Igrzyska Olimpijskie w Rzymie (1960 r.). Polska wróciła z nich z 21 medalami (kiedy znowu chociaż przybliżymy się do tego wyniku?). Entuzjazmowano się powszechnie: „Byliśmy w Rzymie, ale tylko za pośrednictwem TV. Nawet nie żałowałem, że nie pojechałem. Obraz TV wystarczył mi w zupełności”. Kaliszanie cieszyli się, mimo że „z tym obrazem to też bywało różnie. Jak był dźwięk, to nie było wizji i na odwrót”. Miganie obrazu, paski, nagły brak fonii albo wizji wpisano do zestawu najzwyczajniejszych oczywistości. Odbiorcy próbujący ze złośliwością rzeczy martwych walczyć, nieuchronnie skazywali się na niepowodzenie: „Mam maszynę do szycia marki Lada, której motorek zakłóca odbiór telewizji w sąsiedztwie. Pisałem w tej sprawie do Poznania pod adresem Stacji Telewizyjnej, jednak w ciągu dwóch miesięcy nie otrzymałem odpowiedzi. Zaznaczyłem m.in., że zastosowałem przy szczotkach motorku kondensatorek od jarzeniówki o poj. 2,9 mt oraz dodatkowo od maszynki marki Singer, ale efektu brak”. Telewizyjna stacja retransmisyjna od 1960 r. działała w Chełmcach. Jak wiele innych przedsięwzięć, miała powstać z inicjatywy Związku Młodzieży Socjalistycznej przy WSK, młodzieży, która zawsze szła z postępem… A rynek oferował odbiorniki marki Szmaragd, Orion i Rubin.
Ambicje
Chleba i igrzysk, a inteligencja – niezależnie od czasów – domagała się zawsze tego samego: szczypty kultury. Tej na coraz wyższym poziomie zaczął dostarczać teatr prowadzony przez Tadeusza Kubalskiego. Dzięki staraniom dyrektora Kalisz zyskał nową imprezę, pierwszą o wielkim rozmachu – Spotkania Teatralne. „Z okazji festiwalu teatr kaliski zaprezentował swoją publiczność. Wypełniała ona po brzegi dwa razy dziennie kilkusetosobowa salę, tłoczyła się przed kasami mimo napisu „Wszystkie bilety wysprzedane” [pis. oryg.], wystawała godzinami przed gmachem teatru w nadziei, że ktoś odstąpi swoją kartę wstępu ” – zaświadczał teatrolog Andrzej Wirth. Czyż nie były to dni chwały? Łatwiej w tej perspektywie zrozumieć kaliskie sentymenty.
Miasto dysponowało wówczas trzema kinami, do których wkrótce dołączył „Kosmos” (obecnie market przy al. Wojska Polskiego). Postawiona w dzielnicy robotniczej nowoczesna sala z panoramicznym ekranem była chlubą władz i młodej publiczności. Kino w stylistyce lat 60., z kawiarenką i szatnią, dzisiaj ponownie mogłoby uchodzić za trendy miejsce.
Inteligencji ciągle było jednak mało. „W prywatnym mieszkaniu zbiera się co tydzień w poniedziałek dwóch poetów, jeden dramatopisarz, jeden satyryk, jeden prozaik i krytyk”. Ale co dalej, co dalej, gdy z tego prywatnego mieszkania chciało się wyjść? Postulowano o miejsce, gdzie można byłoby przenieść podobne spotkania albo wziąć gazetę do ręki, na stoliku postawić sobie małą czarną i czytać, czytać... Oczekiwania zostały spełnione w 1964 r., kiedy w al. Wolności stanął Klub Międzynarodowej Prasy i Książki (EMPiK) – dla kilku pokoleń symbol aspiracji miasta. Kilka miesięcy później po „niekończącym się” remoncie budynku dawnej sali musztry Korpusu Kadetów otwarto Dom Kultury (CKiS). Od czterech lat działał już wówczas słynny SN (Studium Nauczycielskie, dzisiaj budynek uczelni), praprzodek kaliskiego szkolnictwa (pół)wyższego.
Miasto nabierało rozpędu w rytmie jazzu. Rok 1961 Kalisz rozpoczął wielkim koncertem kwintetu Jana Ptaszyna Wróblewskiego w teatrze z programem z festiwalu w Grenoble. Skromniejsze estrady podbijała asnykowska Alabama, z woli dyrekcji szkoły wkrótce przemianowana na Wagantów. To z tą grupą beatową debiutowała Zdzisława Sośnicka.
Wszystkie cytaty zostały zaczerpnięte z „Ziemi Kaliskiej” (1960-1969) ze zbiorów MBP im. A. Asnyka w Kaliszu.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie