Reklama

Magia kina według Tomasza Raczka

11/05/2016 11:33

 Na ekranie kinowym wyświetlana jest zaledwie połowa filmu. Druga połowa wyświetla się w nas, w naszych duszach. O tym, co wyzwala w nas dany obraz, powinniśmy rozmawiać, bo tylko w ten sposób uda nam się uchwycić i zapamiętać te przeżycia. W czwartek w Heliosie ruszyła kolejna odsłona „Kina Konesera”. Tym razem kaliszanie obejrzeli głośny, nagradzany i zarazem kontrowersyjny film „Lobster”. Dyskusję po seansie poprowadził Tomasz Raczek, publicysta, krytyk filmowy. O tym dlaczego chodzi do kina, na jakie filmy i czego uczą go rozmowy z widzami opowiedział Katarzynie Górcewicz.

– Zarówno w wywiadach, jak i podczas spotkań z widzami często używa Pan słowa „kinoterapia”. Dziś we wstępie do filmu „Lobster” również się ono pojawiło. Na czym jednak polega ta terapia kinem?
– Kinoterapia to jest coś, co mnie fascynuje w ostatnim czasie. Jej popularność bierze się z tego, że coraz rzadziej w tym pędzie współczesnego życia mamy czas i sposobność do tego, żeby rozmawiać na ważne tematy, tematy osobiste, związane nie z bieżącym życiem, ale z emocjami, uczuciami, tym, co najważniejsze, ze swoimi bliskimi i przyjaciółmi, czyli z osobami, z którymi w sposób naturalny powinniśmy te tematy poruszać. Nie ma na to czasu, w dodatku mamy coraz mniejszą wprawę w mówieniu o sobie, szczególnie wtedy, kiedy dotyczy to poważnych wątpliwości, z którymi nie potrafimy sobie dać rady. A to trzeba nazywać. Potrzebna jest nam konstruktywna analiza tego, co czujemy, i poznawanie siebie wzajemnie. Okazuje się, że im bardziej nie umiemy tego robić w życiu osobistym, tym częściej zdarza nam się rozmawiać na te tematy przy okazji rozmów o filmach. Filmy stanowią takie naturalne i wygodne alibi, za którym możemy się ukryć – cały czas sprawiając wrażenie, że mówimy o bohaterach filmu, w rzeczywistości możemy mówić o sobie. Trenujemy w ten sposób nazywanie rzeczy po imieniu. Najpierw orientujemy się w tym, co czujemy, potem zadajemy pytania, dlaczego tak czujemy, a na koniec nazywamy to, co czujemy, i wypowiadamy to na głos.

– Czyli psychoterapia.
– To taka samodzielna psychoterapia, bez pomocy psychoterapeuty czy lekarza. Lekarzem  jest film i lekarzem jest kino.

– A sala kinowa gabinetem psychoanalityka?
– Czasem się nim staje. Częściej niż nam się wydaje. Nieraz jest tak, że nam jest bardzo źle, nie wiemy, co ze sobą zrobić, gdzie uciec. Mnie się też tak w życiu zdarzało. I wtedy przypominało mi się to, co mówił Zygmunt Kałużyński: „kiedy jestem gdzieś na świecie, w kraju, którego języka nie znam, i w mieście, którego nie znam, i w dodatku nie wiem, co mam zrobić dalej z czasem, który mam, to wchodzę do kina. Wtedy znowu jestem w swoim świecie, wiem, co robić, wiem, jak to jest zorganizowane”. Więc ja sobie przypomniałem to w momencie, kiedy było mi bardzo źle i kompletnie nie wiedziałem, co dalej zrobić. Wszedłem do kina – nie na film, tylko do kina. Nawet nie sprawdziłem, jaki film był grany, po prostu w kasie powiedziałem: „jeden na teraz poproszę”. I wszedłem. Pamiętam, że w tym dole, w którym byłem, w tym momencie smutku i załamania po pół godzinie usłyszałem własny śmiech. To był film, zapamiętałem to do dzisiaj, z Rowanem Atkinsonem – „Johny English”. Nie dałbym mu wielu gwiazdek, jako krytyk filmowy, ale jestem mu bezgranicznie wdzięczny za to, że właśnie wtedy był moim psychoterapeutą. W momencie, w którym tego najbardziej potrzebowałem, w dodatku w najdyskretniejszy sposób na świecie. Wychodząc z kina, byłem już na drodze do czegoś lepszego. Krótko mówiąc – w niespodziewanych momentach niespodziewane filmy mogą odegrać bardzo ważną rolę w naszym życiu.

– Czyli magia kina trochę w innym wydaniu.
– Kino ma zdolność takiego tchnięcia życia w naszą psychikę, w nas samych. To z jednej strony magia, z drugiej zagadka, z trzeciej powód, że kino jest ciągle najpopularniejszą sztuką – nie tylko XX, ale i XXI wieku.

– Dzisiaj w trakcie filmu, a potem podczas dyskusji o nim Pan był psychoterapeutą czy również pacjentem?
– To jest fantastyczne pytanie. Bywam pacjentem, sam nie wiem kiedy, bardzo lubię to uczucie, bo wiele się uczę w trakcie dyskusji, doznaję zaskoczeń, dobrych bodźców. Ja się nagle staję pacjentem – w momencie kiedy czuję, że coś dobrego zaczęło się dziać, ale nie sposób tego przewidzieć. Bo nie wiadomo, kto będzie autorem tych słów, które staną się dla mnie ważne. Prawie w każdej dyskusji jest taki moment, w którym wykrzykuję: „dla tych słów warto było rozmawiać!”.

Więcej w Życiu Kalisza

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do