
Z Barbarą Niekrasz – Mielczarek, córką artysty prof. zw. Andrzeja Niekrasza rozmawia Grzegorz Pilecki
Wychowywałaś się w rodzinie gdzie przeszłość rodziny, w szczególności okres drugiej wojny światowej naznaczył swoje piętno a z drugiej strony sztuka w szczególności z malarstwo przez dziesięciolecia gościły w waszym domu.
- Przeżycia z dzieciństwa, przypadające na czasy II wojny światowej, losy członków rodziny, przedwczesne odejście Rodziców mojego taty, profesora Andrzeja Niekrasza zdeterminowały tematykę i kolorystykę jego twórczości.. Dziadek Roman Niekrasz, absolwent Szkoły Podchorążych we Lwowie, był ułanem IV Dywizji Kawalerii. Stryj Jan Kazimierz Niekrasz (absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego), służył w Pierwszej Brygadzie Legionów Polskich, został zamordowany w Katyniu. Natomiast jego żoną była stryjenka A. Niekrasza Ilza Sternicka – Niekrasz, wychowanka między innymi Karola Szymanowskiego (pianistka, kompozytorka) W twórczości taty najważniejszy był zawsze człowiek i jego los. W swoich pracach ukazywał ludzką siłę i heroizm, w czasach najcięższej próby, jaką jest wojna. W hołdzie dla sześciu milionów ofiar wojny stworzył między innymi cykle rysunków „Człowieczy los…” i „Ludzie lat wojny” – epitafium narodowej martyrologii. Talent taty bardzo wcześnie dostrzegł wujek Jan Seweryn Sokołowski, który był artystą malarzem, profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Kiedy był jeszcze w szkole średniej, wujek zabierał Go na plenery studenckie. Profesor mówił do przyszłego artysty – „jeżeli nie pokaleczysz oczu na szczytach górskich, nigdy ich nie namalujesz”. Kolejnym etapem, były studia w krakowskiej ASP i łącząca tatę wspaniała przyjaźń z Andrzejem Kurylewiczem, Wiesławem Dymnym, Krzysztofem Litwinem oraz przygoda z Piwnicą pod Baranami. Od tego momentu, w grafikach, rysunkach i obrazach Taty obserwujemy wzajemne przenikanie się trzech nurtów: plastycznego, muzycznego i aktorskiego. Opisując swój warsztat stosował nawet analogie muzyczne. Mówił, że biel na kartce jest tym, czym w muzyce jest pauza, to zwiększenie ekspresji. Zagęszczenia są basami a rozszerzenia – wiolinami.
Czasy, zdarzenia, rodzina i ludzie, których spotykamy na swojej drodze, są najlepszym dowodem na to, że przyczyna zawsze poprzedza skutek. Ta fundamentalna zasada fizyki, jest immanentną częścią naszego życia. Tak samo było w moim przypadku. Gdyby nie moi wspaniali rodzice, i mój mąż, prawdopodobnie, w ogóle bym nie malowała, tym bardziej, że nie poszłam na studia artystyczne, tylko chemiczne a następnie dziennikarskie, ale zamiłowanie do sztuki i tworzenia, było ze mną od dziecka.
To co zadecydowało, że jednak wkroczyłaś na ścieżkę aktywności artystycznej?
- Pierwszy krok na ścieżce artystycznej zrobiłam dopiero po śmierci taty, spełniłam jego wolę. Przed odejściem powiedział do mnie „maluj, masz talent, proszę cię - maluj”. Początki mojej twórczości widziała jeszcze mama. Nie zapomnę, jak wzruszona powiedziała – „Tata byłby z ciebie bardzo dumny”. Po jej słowach zaczęłam bardzo dużo malować, głównie pejzaże. Kiedy spotkał mnie kolejny cios (dwa i pół roku później) - śmierć ukochanej mamy, namalowałam pierwszy portret, był nim wizerunek Ojca Pio – świętego, który zajmował w rodzinie Niekraszów szczególne miejsce. Prawie w całości powstał przy użyciu tylko kciuka. Kiedy skończyłam obraz, postanowiłam, że przestaję malować.
A jednak stało się inaczej, kontynuowałaś malowanie w szczególności portrety Świętych
- Wtedy pałeczkę po rodzicach przejął chyba mój mąż – lekarz. Powtórzył słowa Taty – „maluj”. Przypomniał mi, sale szpitalne - miejsca, gdzie spotykamy się z bólem, cierpieniem, również z odchodzeniem, ale także z nadzieją. Wystarczy popatrzeć na bardzo dużą ilość obrazków z wizerunkami świętych, Ukrzyżowanego Chrystusa, Jezusa Miłosiernego i Matki Boskiej. Pozostawiają je pacjenci, którzy oprócz pomocy medycznej, wierzą w opiekę i wstawiennictwo Nieba. Z myślą
o chorych i cierpiących namalowałam drugi portret św. Charbela - uzdrowiciela. Jeszcze wtedy nie myślałam, że powstaną kolejne.
Z cierpieniem jest trudno się pogodzić, ale jest ono istotą naszej wiary, z krzyża się nie schodzi. Osoby wybrane przez Boga są tego najlepszym przykładem, a wizualizacja świętych przypomina nam o tym. Z inicjatywy Męża, za co jestem jemu bardzo wdzięczna, powstała pokaźna kolekcja „Świętych” - w sumie 30 portretów, są wśród nich wizerunki bardzo znanych przedstawicieli firmamentu, jak święty Józef, Ojciec Pio, Charbel, Jan Paweł II, Matka Teresa z Kalkuty, Ojciec Dolindo, Faustyna Kowalska, ale również tych mniej znanych jak św. Spirydon, Solanus Casey, św. Nimatullah al - Hardini – przełożony i mistrz św. Charbela, oraz mistyczki Wanda Boniszewska i Natuzza Evolo. Papież Franciszek, będzie na 31. obrazie, który zamknie zbiór świętych na każdy dzień miesiąca (śmiech).
Moim celem nie jest dosłowne odwzorowanie wizerunku, ale szkic malarski – uchwycenie wizualnego podobieństwa. Dlatego nie korzystam z udogodnień techniki np. rzutnika, żeby wszystkie detale i proporcje były precyzyjne jak na zdjęciu. Maluję dla własnej satysfakcji, i uprawiam sztukę dla sztuki (śmiech). Kilka portretów z radością podarowałam znajomym – wybrali świętych do których na co dzień zwracają się o wsparcie i pomoc.
Za sprawą świętości i artyzmu Adama Chmielowskiego wielokrotnie podziwiam jego dzieło – „Ecce Homo”. Każdy fragment tego obrazu znam już na pamięć. Fascynuje mnie zarówno warsztat plastyczny, jak i głębia przedstawionej w bolesnym bezruchu postaci Chrystusa. Parafrazując wypowiedź Brata Alberta, święte obrazy to piękna rzecz, ale trzeba to robić ze szczerego natchnienia. Wybór osób, które malowałam, nie był przypadkowy. Najpierw czytałam biografie i żywoty świętych, błogosławionych i mistyczek. Dzięki tej interesującej lekturze doszłam do konkluzji, że każdego dnia, na ulicy, w kolejce w sklepie spotykamy, rozmawiamy lub uśmiechamy się do osób, które już tu na ziemi poszerzają grono świętych.
Wiedząc, że WOŚP podczas tegorocznego finału, będzie zbierać pieniądze na potrzeby hematologii i onkologii dziecięcej, specjalnie namalowałam obraz „Magiczny lot”, który został zlicytowany.
Aktualnie zrobiłaś przerwę w malowaniu. Czym się zajmujesz?
- Przygotowuję się do wydania mojej książki z gatunku beletrystyki pt. „Greenwood pani Antoniny”. Zdradzę tylko, że główni bohaterowie to Antonina Bassendowska, która ma imię mojej babci a nazwisko panieńskie prababci, i Alina i Marek Złotniccy, przedstawiciele palestry. Marek jest adwokatem, tak jak mój pradziadek Karol Niekrasz. To jedyne elementy rodzinne, które pozwoliłam sobie wpleść w fabułę książki (śmiech). Ilustracje, łącznie z projektem okładki są mojego autorstwa.
Dziękuje za rozmowę i powodzenia w pisaniu.
-Dziękuję.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie