
Pierwszej gwiazdy na niebie w Wigilię 1904 r. wyglądano z nadzieją, ale też trwogą. Od stycznia trwała wojna rosyjsko-japońska, której skutki były odczuwalne także na zachodnich rubieżach imperium cara – w Królestwie Polskim
Szukając informacji o woj
nie w codziennej prasie, trzeba się okazać podwójną wnikliwością. Rosja przegrywała z kretesem. Wywołany zabiegami dyplomatycznymi konflikt miał skompromitować carskich wojskowych i definitywnie obnażyć słabość wschodniego kolosa. Wśród Polaków pod zaborem rosła nadzieja na zmianę sytuacji politycznej, oficjalnie jednak nie zmieniało się nic. Co w tych okolicznościach mogły pisać lokalne tytuły? Relacje przenika schizofrenia. „Rezerwiści, jak też i większość ludności, odnieśli się do mobilizacji po większej części obojętnie” – poinformuje dziennikarz, aby w kolejnym akapicie dać obszerny opis prawdziwych wydarzeń: „Widzieliśmy np. rezerwistę z dwojgiem dzieci na ręku, tulących się mocno do piersi i twarzy ojca, drugich dwoje stało na ziemi przy matce, której wybladła cera i zapadnięte w głąb oczy, świadczyły o ciężkiej i niedawno przebytej chorobie, a tuż obok nich stała matka staruszka, zgarbiona we dwoje, pozostająca na utrzymaniu powołanego syna”. Scena rozegrała się w warunkach tożsamych z obecną aurą, dlatego nikt nie będzie miał problemu z wyobrażeniem sobie dzieci stojących w 6-stopniowym mrozie w za dużych drewniakach i sukienkach odkrywających gołe łydki. Dodajmy do tego przenikliwy, północy wiatr i datę: 23 grudnia 1904 r. Przykre wrażenie łagodzono informacją o wygodnych kwaterach, zaopatrzonych w posłanie ze słomy, opał i światło, przygotowanych „dla zabezpieczenia od chłodu i głodu przybyłych na punkt rezerwistów”. Zmobilizowani otrzymywali kożuszki, po dwa funty cukru, zapas herbaty i po dwie pary ciepłych onuc. Tym, którzy przyszli we własnych kożuchach, wypłacano gotówkę, w zależności od długości odzienia, od 4 do 6, 5 rubla. Szeregowcy mogli też liczyć na ciepłą zupę. Opisana stawka, jak dawniej mówiono, czyli zbiórka odbyła się w Kole, skąd wcielonych do wojska wysyłano grupami – od 50 do 300 osób – parokonnymi wozami.
Końmi i koleją
Kaliszanie, w tym ziemiaństwo, czuli obciążenie wojną m.in. przez rekwirowanie zwierząt gospodarczych i pociągowych. Józef Ratajczyk pisał z Rosji: „Donoszę, Wielmożny Panie, że my przyjechali do guberni grodzieńskiej i zatrzymali nas w mieście Wiłkowyszki. W mieście tem nachodzi się 16 brygada, to ją nami napełniają i mamy z nią wyjeżdżać na wojnę, tylko my sami nie wiemy kiedy. Donoszę panu, że te konie, co w Kaliszu pobrano, to są z nami i pana koń też”.
W związku z zarządzeniem ministerstwa komunikacji odnotowano zmiany w kursowaniu pociągów. Maszyniści z kolei Warszawsko-Wiedeńskiej (jej odgałęzienie od 1902 r. łączyło się z drogą żelazną biegnącą przez Kalisz) zostali wysłani na kolej Syberyjską i Zabajkalską. Przypomnijmy, że od torów wszystko się zaczęło. Wojnę rozpętaną z początkiem 1904 r. poprzedziła rosyjska ekspansja gospodarcza na tereny północnych Chin. Na Dalekim Wschodzie warunki chciała dyktować Japonia. Udało się to jej po morderczych zwłaszcza dla carskich żołnierzy półtorarocznych zmaganiach na lądzie i wodzie.
Wydarzenia, których odpryski odnotowywano w lokalnej prasie, prowadziły do wielkiej konfrontacji pod Mukdenem w Mandżurii (Chiny). Tam właśnie od grudnia 1904 r. Rosjanie koncentrowali swoje siły. Mimo włożonego wysiłku, trzytygodniowa bitwa rozegrana na przełomie lutego i marca następnego roku nie przyniosła zwycięstwa. Dla imperium carów północy nadchodził początek końca.
Mandżuria
W Kaliszu smak wojny, ale również koloryt dalekich stron poznawano przez listy raz po raz drukowane na stronach lokalnej gazety. Miejscowy lekarz weterynarii, Jan Fedecki, wysłany do Chajlaru w Mongolii, gdzie szczepił zwierzęta, pisał krótko: „(…) Jestem tu od września. Od października mamy zimę. Obecnie mrozy od 20 do 28 st. Powietrze czyste – zdrowe. Śniegu niewiele (…)”. List w dobie bez komórek i Internetu – doceńmy to – był najdonioślejszym śladem istnienia.
Najbarwniejsze relacje słał do nadprośniańskiego grodu doktor Józef Jaroszewski służący w 4 korpusie syberyjskiego pułku semipałatyńskiego. Ze stacji kolejowej Telin nadał on z datą 19 grudnia list: „Jadę niby pospiesznym pociągiem do Mukdenu. Na niektórych stacjach przystanki od 3 do 10 godzin. Mróz 20 st. R. [Réaumura, skala stosowana do pocz. XX w., 1 st. R. odpowiadał 0,8 st. Celsjusza]. Do Charbina z ledwością dostałem się. Trzy ostatnie wiorsty jechałem parę godzin. Piszę w wagonie III klasy, specjalnie dla oficerów. Zimno, brudno, ciasno. (…) Myślą ciągle jestem w Kaliszu. Święta Bożego Narodzenia pierwszy raz w życiu przepędziłem w drodze. Było mi nadzwyczaj przykro (…)”. Ponad miesiąc później, 22 stycznia [1905], doktor dzieli się swoimi wrażeniami z Mukdenu: „Starożytne to miasto okrążone jest nadzwyczaj grubym i wysokim murem. (…) Na ulicach ruch tak wielki, że nie można swobodnie przejechać (…) Handel olbrzymi. Jaka masa tutaj oryginalności. Co za dziwne szyldy? Domy przeważnie parterowe, kryte chińską dachówką półokrągłą. Ulice głównie szerokie, nie brukowane (…)”. Dalej następuje opis pobytu w chińskiej świątyni oraz mennicy. Na zakończenie wizyty w tej ostatniej zarządzający biciem monet zaprosił gościa do wypicia herbaty: „(…) Podano gorącą wodę w filiżankach wraz z liśćmi herbacianymi i przykryto spodeczkiem, prosząc o chwilę cierpliwości. Po kilku minutach gospodarzach zdjął podstawki i zaprosił do picia. Oprócz tego podano bardzo smaczne pomarańcze (mandarynki z Szanghaju)”.
Relacje bywały nie tylko egzotycznie. Między wierszami przesyłki z 27 stycznia ze wsi Matuzań można wyczytać, że w armii postępuje rozprzężenie, że na tak wielkich połaciach trudno o porządek i szybkie decyzje. List kończy się nostalgicznie: „(…) Ciągle widzę idące pułki na zachód ku Laoche. Wczoraj szedł korpus strzelców, wszyscy prawie z Królestwa Polskiego. Poznałem nasze konie, bryczki i zrobiło mi się bardzo przyjemnie (…)”.
Gazeta i św. Józef
Trzeba było wojny, aby na łamy gazety trafił list zwyczajnych ludzi zmobilizowanych z guberni kaliskiej, a stacjonujących w grudniu 1904 r. w Suwałkach: „Wielce Szanowny i Poważny Panie Redaktorze! Myśmy nie literaci i dlatego nie piszemy stylem wyszukanym, a wołamy jednogłośnie swym swojskim językiem z głębi prostych, lecz szczerych naszych serc żołnierskich” – rozpoczynają szeregowcy. Dalej w tym samym tonie proszą oni o powierzenie rodzin i krewnych opiece Matki Boskiej i św. Józefowi. W tym celu zebrali między sobą 41 rubli i 11 kopiejek. Za pośrednictwem gazety pieniądze zostały rozdysponowane między księży proboszczów kaliskich parafii z prośbą o odprawienie mszy św. w jednym dniu we wszystkich kościołach, w tym w kaplicach św. Józefa i Żołnierskiej (reformacki przy rogatce). Lista „nie literatów” zawiera kilkadziesiąt nazwisk – dobre źródło dla pasjonatów genealogii i rodzinnych zagadek. Może ktoś ze współczesnych kaliszan znajdzie na niej swojego przodka?
Do mocy św. Józefa na Dalekim Wschodzie uciekał się także doktor Jaroszewski. Wiemy, że chował przy sobie podobiznę cudownego obrazu oraz litanię do Opiekuna Jezusa.
Oprócz modlitw rodzinom powołanych rezerwistów z Królestwa Polskiego miały pomóc pieniądze z kas „pożyczkowych-wkładowych”, tj. specjalnych funduszów gminnych. Sytuacja była zła. Przemysł, zwłaszcza włókienniczy, po zamknięciu dalekowschodnich rynków dotkliwie odczuwał skutki wojny. W efekcie mnożyły się zwolnienia, a w skutek spadku produkcji zatrudnionym zmniejszano zarobki. Jednocześnie nieurodzaj powiększył biedę na wsi. Nadchodziła rewolucja 1905 r.
Drukując żołnierski list, redakcja zobowiązała się wysyłać do 5 zapasowego batalionu strzelców w Suwałkach dziesięć bezpłatnych numerów „Gazety Kaliskiej”. Lokalne pismo na pewno otrzymywał także cytowany już weterynarz Jan Fedecki, bo dziękował za nie w swojej korespondencji. Oglądany ze stepów Mongolii, gród nad Prosną i cały europejski świat musiały się wydawać równie egzotyczne, jak Mandżuria dla kaliszan z opisów Jaroszewskiego.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie