
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia i – tydzień później – wieczór sylwestrowy. W tym roku, podobnie jak wiele innych, zwykle uroczystych dni, wieczorów i nocy, nietypowy, skromniejszy i zdecydowanie inny. Trudno będzie wypatrzyć na ulicach (ośnieżonych? – to już od wielu lat nierealność) rozświetlonych światłem ulicznych latarni pojazdów wiozących kolejne grupy spragnionych przedniej zabawy kaliszan na prywatki, przyjęcia, bale. Pozostają zatem wspomnienia takich wieczorów.
Oto bowiem mijający, 2020 rok przyniósł m.in. okrągłe jubileusze: pojawienia się na ulicach miasta – 220 lat temu – „nowoczesnych” już lamp i – siedemdziesiąt lat później, pierwszych dorożek. Tajemniczy nastrój tworzony przez rozświetlające mroki ulic lampy i wynurzające się z tych mroków konne taksówki towarzyszył przecież kaliszanom i przez kolejne lata.
Przypatrzmy się najpierw owym lampom. Pierwsze olejowe latarnie zainstalowano w Kaliszu w 1776 r. ale ćwierć wieku później pojawiła się w nich nowinka technologiczna w postaci metalowych luster zwielokrotniających światło. Lampy takie zwano z francuska rewerberowymi (rěverběre – odbijać światło) a rozbłysły w noc sylwestrową z 1799 na 1800 r. Ich zainstalowanie nie było tanie – wynosiło 322 talary, zatem kosztami samej eksploatacji władze miasta – być może zgodnie z duchem pruskiej (Kalisz był wówczas miastem zaboru pruskiego) „gospodarności” – skłonne były uszczęśliwić mieszkańców. Każda taka lampa da wam, jak uzasadniano zgodnie z duchem marketingu, „40 razy więcej światła od zwykłej lampy”. Świetnie – cieszyli się skąpani w latarnianym blasku nasi antenaci ale… do płacenia byli nastawieni mniej entuzjastycznie i egzekwowanie zobowiązań szło opornie. Ale co tam, wkrótce przybyło kolejnych 18 podobnych latarni („takich samych jak w Warszawie” – wychodziliśmy z prowincjonalnego kompleksu). Lampy wisiały sobie na przeciągniętych przez ulice linach, aby można je było opuszczać do czyszczenia (olej pewno kopcił okrutnie). Paliły się – i tu argument dla współczesnych krytyków niepotrzebnego świecenia się ulicznych lamp czasami przez cały dzień – od października do kwietnia, od zmroku do północy (po której wszyscy grzeczni kaliszanie winni już przecież leżeć w łóżkach a nie szwendać się po ulicach).
A 13 grudnia 1871 r., zaledwie kilka miesięcy po uruchomieniu kaliskiej gazowni zapłonęło już w centrum miasta kilkadziesiąt lamp gazowych – replikę podobnych do tamtych ustawiono kilkanaście lat temu, na wieczną rzeczy pamiątkę, przed wejściem do zakładów gazowniczych na Majkowskiej.
W kolejnych latach było już łącznie 235 takich latarni. Sporą ich partię zainstalowano na Rynku specjalnie z okazji budowy tam drugiej siedziby rajców miejskich w 1889 r. Prasa pisała wówczas: „[…] Obecnie miasto nasze nie ustępuje pod tym względem nie mówimy już o Warszawie, bo ta znana jest z nędznego oświetlenia, ale najznaczniejszym miastom w Europie”. No i co Wy na to? Zatkało?
Aby obniżyć koszty ustalono, że połowa z latarń będzie się paliła całą noc a połowa – latem do 23.00 a zimą do 22.00. Kaliskie władze myślały pragmatycznie, no, no. No ale też nadal niestety latarnie nie były wykorzystywane – tak jak jest dzisiaj, do eksponowania naszych perełek architektury, pomników itp. Podejście do światła zmieniło się w XX w., zaczęto wówczas wykorzystywać energię elektryczną właśnie do upiększania miasta po zapadnięciu zmroku. I ażeby zamknąć temat onegdajszych latarni dodam, że z kolei przed niemal stu laty, od 1922 r., mrok kaliskich ulic zaczęło rozświetlać już 150 lamp elektrycznych.
A już od 1870 r. na tychże ulicach zaczęło funkcjonować taxi – komunikację, nazwijmy to, publiczną zaczęły bowiem zapewniać dorożki. Wprowadzenie jej było w Kaliszu sporym wyzwaniem. Nie chodzi o to, że – bynajmniej – brakowało koni ani o to, że nie było chętnych, skłonnych zarobić na znoju tych koni parę groszy (dorożkarz woła – „no to przywiozłem pana – a na to koń odwraca łeb i pyta z przekąsem: ty przywiozłeś?), nie brakło też, jak sądzę, stelmachów – czyli producentów powozów. Problem tkwił w szerokości ulic (rzadko szerszych niż 6 łokci – czyli ok. 4 m.). W dodatku wzdłuż wielu ulic biegły rynsztoki: kiedy były dwa – po bokach (na ulicach szerszych) koła dorożki wpadały w te koleiny, gdy jeden, biegnący środkiem – manewr skrętu stawał się arcytrudnym.
Początkowo pojazdy jeździły na drewnianych kołach z metalowymi obręczami, dopiero w 1905 r. pojawiła się w mieście pierwsza dorożka na kołach ogumionych. Pojazdy – z możliwością zaciągnięcia (zwykle czarnej) budy, miały z boku dwie latarnie i… cennik. Zimą część dorożek zastępowano saniami – czasem ozdobnymi – z siatkami przeciwśniegowymi. Elegancki dorożkarz (nazwa przejęta z ruszczyzny, bywało, że zwany był też „jamszczyk” a na ziemiach zaboru austriackiego – fiakier) ubierał się w granatową liberię. Gdzie trafić na postój? – radziła „Gazeta Kaliskia” z 1897 r.: „(…) Na Starym Rynku dorożek 10; na ulicy Rzeźniczej około niezajętych chlebowych jatek 4; na Nowym Rynku przy gmachu straży 6; na Stawiszyńskiem Przedmieściu obok fabryki Repphana 6; na placu Sobornym przy ulicy Parkowej 6, na ulicy Kolegialnej przy korpusie 2; na ulicy Józefinej przy budującym się teatrze 2; przy foluszu 2 i przy fabryce Fibigera 2; na Wrocławskiem Przedmieściu przy domu Domagalskiego 2; na Grodzkiej przy hotelu Polskim 2”.
W międzywojniu liczba dorożek wzrosła. Lokalizacja dworca „wykreowała” nową, bardzo popularną trasę (pisała o tym w przewodniku po Kaliszu z 1927 r. Maryla Szachówna) – dojazd na kolejową stację zapewniały pierwsze wtedy autobusy ale i – przede wszystkim – właśnie dorożki. Popyt starała się zaspokoić już blisko setka pojazdów o mocy jednego konia czterokopytnego (w porywie dwóch), ostatnie dorożki – postój na ulicy Nowotki (obenie Parczewskiego) – zniknęły z ulic Kalisza przed pół wiekiem.
O kaliskich dorożkach i dorożkarzach („mistrzach bata” – jak ich określano w prasie) można by opowiedzieć wiele historii: a to o pewnym bonvivancie jeżdżącym do tzw. „strzelnicy” (dom Kowalskich nad Prosną) dwoma pojazdami – w pierwszym cylinder i laska, w drugim ich właściciel (chyba z niego wziął potem w Warszawie przykład gen. Wieniawa), a to oszalałym z rozpaczy ojcu – znanej w Kaliszu postaci, pędzącemu dorożką Wałem Piastowskim do miejsca, w którym z Prosny wyłowiono dopiero co zwłoki jego syna, a to o krewkim dorożkarzu, który poturbował śmiertelnie pijanego pasażera, który mu „zabrudził” pojazd, itd. itd. Jeden z powojennych dorożkarzy – pan Władysław Dominiak „garażował” swój pojazd w szopie na podwórku posesji przy Pułaskiego 47. I kiedy przeszedł już na emeryturę wpuszczał dzieciaki z kamienicy do tej szopy. Zabawa była przednia ale pojazd na skutek tych szaleństw w dość szybkim tempie się dekapitalizował, by w końcu ostatecznie z dominiakowej szopy zniknąć. A kolejny, konkurencyjny jamszczik – pan Słomian mieszkał w pobliżu, na osławionej kaliskiej „dolince” przy skrzyżowaniu Pułaskiego z Częstochowską. Oczywiście obydwaj – a podejrzewam, że i wszyscy ich pozostali koledzy – od wielu już lat wożą swoimi dorożkami po niebiańskich drogach świętych i anioły.
Ale miało być metafizycznie – podsumujmy zatem. Najlepiej z przymkniętymi oczętami. Kaliska ulica, powiedzmy Mariańska, z końca XIX w. Jest mgła, zapada zmrok, który próbuje rozświetlić uliczna lampa. Ale tak naprawdę dodaje ona tylko nielicznym przechodniom wydłużone cienie. Wtem od strony Rynku dobiega tajemniczy odgłos. Miarowy stukot kopyt ale i chrzęst kół zbliża się coraz bardziej… Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń.
Piotr Sobolewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
To dodam jeszcze jedną anegdotę. Pewien dorożkarz z ul. Złotej lubił sobie w czasie pracy spożyć... i gdy zmożony zasypiał na koźle zdążył jeszcze zadysponować kobyłce: "Baśka do domu" i w tedy poczciwina sama go wiozła do chałupy.
Zdjęcie z dorożką jest "w lustrze" prawa str. to lewa. I teraz zgadzałoby się z pl. Św. Stanisława