Reklama

Międzywojenny marketing po kalisku (II)

09/03/2024 06:00

Piotr Sobolewski

 Kontynuujemy zatem rozpoczęte przed dwoma tygodniami zakupy w placówkach handlowych międzywojennego Kalisza. Skusiły nas trafiające do serca, umysłu i kieszeni treści reklam zamieszczanych w ówczesnej prasie. Uwijaliśmy się już – aż do bólu nóg i istotnego odchudzenia portfela – wśród jakże wielu reklamujących się sklepów, zostały jednak, znowu w obfitości wielkiej, placówki z Głównego Rynku (Placu 11 Listopada) i  z ulic położonych na południe od niego. Coś mi się zdaje, że znów się niemożebnie uchodzimy.

Główny Rynek (w latach 30. nazwany już Placem 11 Listopada) – chciałoby się rzec: w odróżnieniu od czasów obecnych – tętnił handlowym życiem. Pod pierwszym (ten numer nosiła kamienica obok dzisiejszej „jedynki”) znajdowała się jedyna chrześcijańska pracownia galanteryjno-skórzana pana Sauczka. Na kilka lat przed II wojną na handel w wydaniu żydowskim nie zawsze patrzono przychylnie (vide: linia oddzielająca część przeznaczoną dla sprzedawców żydowskich na Nowym Rynku – Placu Dekerta) i widocznie pan kaletnik wypatrzył dla siebie szansę w podkreślaniu chrześcijańskiego charakteru swojej firmy. Do podobnych motywacji potencjalnego klienta odwoływała się także rynkowa Księgarnia Katolicka. Wspomniana nieco wyżej obecna jedynka długo kojarzyła się dzisiejszym kaliszanom (a zwłaszcza kaliszankom) z sklepem z wszelakimi pachnidłami i znajdującym się na jego zapleczu gabinetem kosmetycznym. Okazuje się, że również sto lat temu na Rynku – tyle, że pod 13 – piękne panie obiecywał uczynić jeszcze piękniejszymi Gabinet Racjonalnej Kosmetyki. Pielęgnowanie i zachowanie piękności pn. „Kalotechnika” według programu zatwierdzonego przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (sic! – przyp. P.S.) miała zapewnić dyplomowana kosmetyczka. Usuwała ona – jeśli wierzyć reklamie – kurzajki, brodawki, znamiona, kaszaki, wągry, zamykanie porów specjalnym aparatem, zmarszczki, plamy, piegi, czerwoności nosa i rąk oraz włosków elektrolizą. Do tego oferowała masaże kosmetyczne najnowszymi aparatami według ostatnich zdobyczy techniki kosmetycznej, naświetlanie Soluxem i Minina (?), odtłuszczanie parafinowe i wreszcie pielęgnowanie i barwienie włosów na wszelkie (?! – znowu przyp. P.S.) kolory. W ofercie było też manicure. No i co nie mniej istotne – pracujący mogli liczyć na ustępstwa. Kiedy oglądam fotki międzywojennych kaliszanek wszystkie wydają mi się takie naturalnie piękne. Czyżby  – jak można podejrzewać – trochę pomagał im jednak tak obszernie reklamujący się gabinet? 

Ekstra kosmetyki i wymyślne kuracje pewno niewiele by pomogły, gdyby nasze prababcie nie korzystały też z podstawowego zabiegu jakim była po prostu kąpiel czy choćby solidne ablucje. W tym przypadku należało odwiedzić (Pl. 11 Listopada 6) Fabrykę Mydła J. Kindlera, prowadzącą sprzedaż hurtową i detaliczną mydeł w najlepszych gatunkach. Firma powoływała się przy tym na blisko stuletnią tradycję choć widocznie nie obca jej była i współczesna idea wellness, skoro w komplecie z mydłem można było tam nabyć pachnące i nastrojowe… świece (no dobra – w reklamie jest mowa o stołowych i… kościelnych). Ciekawe, że pod tym samym adresem swoje usługi krawieckie i wszelkie roboty w zakres krawiectwa wchodzące oferował pan Zygmunt Kornacki.

Natomiast zdecydowanie najczęściej powtarzaną jest reklama mieszczącej się pod 14 Składnicy Fotograficznej A. Banaszkiewicza. Z kolejnych odsłon anonsów prasowych firmy możemy się dowiedzieć, że w składnicy, oprócz aparatów i przyborów fotograficznych, można było nabyć także gramofony i płyty w wielkim wyborze, albumy, biuwary (to takie kalendarzowe podkłady na biurka), wieczne pióra ale i – i to już cokolwiek dziwne – wyroby skórzane, z marmuru (? – przyp. P.S.) i zakopiańskie (?) a także dewocje. I to wszystko w umiarkowanych cenach. 
Warto było też udać się na zakupy pod 15. Tam – w księgarni Maurycego Grina było coś dla duszy (w ofercie m.in. nowości beletrystyczne) jak i – obok – dla ciała, w Składzie  Towarów Galanteryjnych  P. Szafir i S-ka. Ten skład przejął później pan R. Głaziński, który do oferty poprzednika dorzucił kołdry oraz wyprawy ślubne i dla niemowląt. Pan Głaziński musiał widocznie wzbogacić asortyment jako że obok (pod 17) funkcjonował pod odważną nazwą „Centrala swetrów” konkurencyjny Magazyn Galanterii K. Rymanowicza. Pod 23 mieliśmy z kolei Nowoczesny (żeby nikt nie miał wątpliwości) Skład Apteczny M. Kossowskiej. To już był popularny adres – domu Herbicha. Widocznie sąsiedztwo aptek gwarantowało zdrową konsumpcję wędlin bo przecież nie dość, że „jak kicha to od Herbicha” to jeszcze można było tam kupić mięso pierwszej jakości codziennie świeże. Shoping po Głównym Rynku – Placu 11 Listopada kończymy zakupami w Magazynie Bławatnym Karola Mühlsteina.

Bolą nogi a książeczka czekowa lub portfel podejrzanie schudły? Bogać tam. No to ruszamy dalej i wkraczamy w ulicę Piłsudskiego (dziś Śródmiejską). Pod 5 znajdowały się słynne „delikatesy” Aleksandra Urlycha. Właściciel uważał za stosowne – wśród obfitości asortymentu  – zwrócić w reklamie z lutego 1938 r. uwagę choćby na  kawę codziennie świeżo paloną i herbatę w największym wyborze. Nieco dalej – naprzeciwko pod 6 znajdowała się drukarnia J. Szczecińskiego, która w reklamie intrygowała określeniem Drukarnia Pospieszna. Holistycznym podejściem do handlowania wykazał się T. Malanowski (i S-ka) – jego sklep na Piłsudskiego 12 był zdecydowanie wielobranżowy. Oferował on oto obuwie, radio, artykuły sportowe ale i zabawki. Nieco dalej (pod 15) znalazł się Magazyn Odzieży Waleriana Splitta. Szef podpuszczał w reklamie: wytworny mężczyzna kupuje wszelkie artykuły tylko w specjalnym (jego – przyp. P.S.) magazynie. I co pozostało ówczesnym wytwornym mężczyznom? Pytam się – co? A może chciałbyś być dodatkowo dobrze i tanio obsłużonym? Takiej gwarancji w stosunku do swojego, mieszczącego się na rogu Piłsudskiego i św. Stanisława,  Magazynu Bławatów (co oni z tym bławatami? – przyp. P.S.) udzielali jego właściciele: Stanisław Mydlach i Bogdan Stachowiak. A naprzeciwko, na Narutowicza 4 swoją siedzibę miało Biuro Techniczno-Instalacyjne panów Gałkowskiego i Podciechowskiego. Tam to pachniało postępem – oprócz prac przy kanalizacji i wodociągach panowie wykonywali ogrzewanie centralne wszelkich systemów a nawet budowali stacje biologiczne.

Mijamy most Kamienny a tam, na Złotym Rogu… oczywiście kiosk Durczyńskiego. Popularny w czasach już nam bliższych ale i w międzywojniu w tym samym miejscu kolporter gazet R. Durczyński w stylowym (stylizowanym?) kiosku przyjmował prenumeratę pism krajowych i zagranicznych, również żurnali mody z odnoszeniem do domu a dziesięć lat później znany już nam pan Kazimierz Durczyński (brat Romana) informował Sz. Klientów iż nadeszły nowe karty pocztowe 2 sztuki 15 gr. Ta reklama ukazała się zaledwie kilka tygodni przed wojną, podobnie – jakby miałaby ona nas nie dotyczyć – kaliski oddział PBP Orbis oferował wtedy wygodnie i oszczędnie wszelkiego rodzaju wycieczki i podróże. W sezonie 1939 r. były to zaiste oferty „last minute”.
Po drugiej stronie Alei trochę straszyła niezbyt ładna zabudowa „Złotego Rogu”. Ale miejsce było newralgiczne stąd placówek handlowych (z „tytułowym: spożywczym „Złotym Rogiem”) było kilka. Wśród nich zwrócił moją uwagę m.in. Optyk „Centralny” J. Seilera, który polecał Szan. Publiczności m. Kalisza i okolic wszelkie artykuły wchodzące w zakres branży optycznej i chirurgicznej. W tym szkła słynnej wszechświatowej fabryki „ZEISS”, których zastosowanie pan Seiler poznał i wystudiował podczas długoletniego pobytu zagranicą. I dodawał jeszcze: mam nadzieję, że zadowolnię najwybredniejsze (dziwi się P.S.) wymagania Sza. Publ. 

Zróbmy jeszcze parę kroków Aleją (Józefiny a przed II wojną już Aleksandry Piłsudskiej). Na początku (to jeszcze pamiętamy) Restauracja – obowiązywał też termin: cukiernia i kawiarnia „Europa” nieco dalej konkurencyjna Restauracja Bagatela. Ciekawe, że pod tym samym adresem (Al. Józefiny 8) funkcjonował Magazyn obuwia Jana Buczkowskiego. No, jeśli ktoś chciał w restauracji zabłysnąć nowym eleganckim obuwiem mógł w trybie awaryjnym takowe nabyć, tym bardziej, że u pana Buczkowskiego buty były wyłącznie w najlepszym gatunku. Oryginalna placówka znajdowała się nieco dalej – pod 21. Pan Henryk Penther miał tam warsztaty samochodowe, sprzedawał części do Forda i Chevroleta, wulkanizował gumy ale przy okazji organizował też koncesjonowane kursa samochodowe. Motoryzacja rozwijała się, kierowców przybywało, ciekawe, jak była zdawalność egzaminów po kursie u pana Henryka.
No i został nam – nawet jeśli przyjmiemy wersję super schort – odcinek Piłsudskiego od Mostu Kamiennego do Rogatki i ulica Pułaskiego. Ale nasze portfele już zdecydowanie święcą pustkami (a redaktor naczelny wymownie pokazuje licznik przewidzianych na tą rubrykę znaków graficznych). Poczekajmy zatem „do pierwszego”, wtedy znów spotkamy się na zakupach w sklepach międzywojennego Kalisza.

P. S. Ponownie dziękuję Panu Mirosławowi Nowakiewiczowi za udostępnienie egzemplarzy „Czynu i Słowa” oraz „Kaliskiej Jedniodniówki Listopadowej”, z których pochodzą cytowane fragmenty ogłoszeń.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do