Reklama

Mieszkają w Kaliszu, adoptowali dzieci w Afryce

01/06/2016 12:04

Kiedy w 2007 r. trafiła do Kenii, wiedziała, że to jest jej miejsce na ziemi. Przez rok pracowała w ośrodku dla dzieci zarażonych wirusem HIV. Wraz z innymi siostrami opiekowała się 50 dzieci. W 2008 r. wspólnie rozpoczęły pracę nad projektem Laare, który obejmował stworzenie ośrodka, w którym znalazłoby się miejsce dla tych najsłabszych i najbardziej bezbronnych – dzieci Afryki. – Pan Jezus, mówiąc o krańcu świata, myślał chyba o Laare, nie było innej możliwości, gdyż za naszą wioską jest tylko sawanna. Ta wioska na końcu świata stała się domem dla ponad 1,5 tys. dzieci. I domem dla siostry Alicji Kaszczuk, która swoje życie poświęciła Kenii, dzieciom i pracy. Pomagają jej w tym również Polacy, którzy adoptują kenijskie dzieci. – Bez tej świadomości, że oni tu są i modlą się za nas, nie dałabym rady – przyznaje s. Alicja.

 Siostra Alicja Kaszczuk jest orionistką, pochodzi z Chełma k. Lublina. Jej największym marzeniem odkąd pamięta był wyjazd na misję. Udało się dzięki Fundacji Ojca Orione „Czyńmy Dobro”, która swoje korzenie ma w Kaliszu. W 2007 r. trafiła do ośrodka, w którym siostry opiekowały się dziećmi zarażonymi wirusem HIV i chorymi na AIDS. Pod swoją pieczą miały 50 maluchów. Afryka to przede wszystkim dzieci. Wiedziała więc, że pomoc trzeba rozszerzyć także na te, które nie mają szansy na najedzenie się do syta, na  pójście do szkoły i wyrwanie się z biedy. Wtedy zaczął się projekt Laare. – Zanim otworzyłyśmy szkołę, dzieci z okolicy rozpoczynały naukę w wieku mniej więcej 13 lat, ponieważ najbliższa placówka oddalona była o 20 km – opowiada s. Alicja. – Żeby zdążyć na lekcje, dzieciaki chodziły do niej w nocy, z gałęziami nad głowami, gdyż w tym rejonie sawanny często atakują hieny. Bardzo często szły do szkoły raz w tygodniu i zatrzymywały się na kilka dni u kogoś na podwórku, tak by móc chodzić na lekcje. Obecnie w szkole, którą  otworzyłyśmy, jest 70 dzieciaków.
Oprócz tego jest żłobek, w którym przebywają dzieci od roku do 3 lat. Jest krowa, dzięki której można wykarmić cały ośrodek, jest mała szwalnia, w której miejscowi wytwarzają ubrania, by następnie je sprzedać. I jest wiele planów, bo ludzi, którym trzeba pomóc, przybywa. – Łącznie opieką jest u nas objętych 1500 dzieci w wieku szkolnym, do tego ponad 200 uczniów szkół średnich i 4 studentów. Największą naszą dumą jest Laura, która studiuje w Gdańsku medycynę. Zadzwonił do mnie niedawno profesor i powiedział: „siostro, Laura nie będzie lekarzem”. Byłam przerażona, bo robimy wszystko, by mogła studiować i kiedyś wrócić do Kenii jako lekarz. A on dokończył: „ona wróci do Kenii, ale będzie ministrem zdrowia, mamy geniusza” – s. Alicja nie ukrywa radości, bo przykład Laury pokazuje, że ich działania dają nie tylko czasowe efekty, ale mogą zmienić życie wielu ludzi.

Adopcja na odległość
 Największą pomocą można otoczyć dziecko, adoptując je na odległość. Polega to na tym, że rodzic adopcyjny wybiera dziecko, które chce wspierać, i w trakcie jego nauki w szkole wpłaca co miesiąc 70 zł na konto fundacji (utrzymanie dziecka w szkole średniej kosztuje dwa razy tyle – z uwagi na konieczność opłacania czesnego). Dzięki temu wybrane dziecko ma zapewnione wyżywienie, naukę, opiekę medyczną. I dostaje szansę na wyrwanie się z marazmu i beznadziei, w jakiej żyło.
– Pieniądze wpłacane  na konto fundacji „Czyńmy Dobro” w 100% trafią do dziecka i te pieniądze, to jest niesamowite, mnożą się przez dzielenie. Gdy my obejmujemy dziecko taką opieką, to zapewniamy mu wszystko, dosłownie wyciągamy je z tej lepianki, by posłać do szkoły – mówi s. Alicja.
 Przykładem rodziny, która zdecydowała się mieć – oprócz biologicznych dzieci – dziecko w Afryce, są państwo Beata i Andrzej Paluszkiewiczowie z Kalisza. Są jedną z 10 pierwszych par, które zdecydowały się na taki krok. 16-letnia Faith jest ich córką już od 7 lat. – Dla mnie jest to ogromna satysfakcja – mówi B. Paluszkiewicz. – Wiem, że robię coś dobrego. Widzę, że te środki, które przeznaczamy na nią, dają coś dobrego, konkretnego. Dajemy temu dziecku wędkę, a nie rybę, ma szansę na lepsze życie. Dzięki wieloletniemu wsparciu  Faith chodzi już do szkoły średniej, potrafi posługiwać się komputerem, mówi po angielsku, posługuje się również językiem suahili. Za to, co uczynili dla niej państwo Paluszkiewiczowie, jest im ogromnie wdzięczna. Po sześciu latach od adopcji, dziesiątkach listów i godzin spędzonych na rozmyślaniu o tej, która jest tak daleko, pani Beata postanowiła do niej w końcu pojechać.
– Pojechałam do Kenii, żeby ją poznać, zobaczyć i uściskać. Bardzo to pierwsze spotkanie przeżywałam. To było niesamowite, bo jak się w końcu zobaczyłyśmy, to padłyśmy sobie w objęcia i nie mogłam jej z nich wypuścić. Było to spełnieniem i naszych, i jej marzeń. Było to ogromnie wzruszające – wspomina B. Paluszkiewicz. Ani przez chwilę nie żałowała, że dała szansę Faith.
 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do