Reklama

Mnisia wojna i rokokowe ołtarze

13/05/2009 12:45

Z dziejów kaliskich reformatów

Wystrój kościoła poreformackiego na Rogatce różni się od innych zabytkowych świątyń Kalisza. Prostota, brak złoceń sprzyja skupieniu i medytacji. Chociaż ostatni zakonnik zmarł w 1914 r., a obiekt przejęły nazaretanki, wnętrze nadal przypomina, że kiedyś gospodarzyli tutaj mnisi w brązowych habitach

W 1631 r. Marcin Wierusz Kowalski ofiarował ojcom reformatom ziemię położoną na Przedmieściu Wrocławskim. Fundator położył fundamenty pod drewniany klasztor, a szlachcianka Anna Sulmowska dodała kolejny kawałek gruntu i wzniosła niewielki drewniany kościółek. Już własnymi siłami zakonnicy postawili drewnianą chatkę. Utrzymywali się z pracy rąk i hojności mieszkańców. Idylla niczym z baśni o dobrotliwych zakonnikach nie trwała długo. Pojawienie się nowego zgromadzenia szybko okazało się zagrożeniem… dla ziemskich interesów innych kaliskich zakonów. Obawiano się, że nowy „konkurent” może doprowadzić do utraty części dochodów i darowizn. W szczególności niechętni okazali się bernardyni i kanonicy laterańscy. Ci ostatni prowadzili położony naprzeciw nowego zgromadzenia szpital.

Monachomachia w Kaliszu 
Konflikt szybo przybrał na sile. Podpuszczeni przez bernardynów mieszkańcy Kalisza wtargnęli zbrojnie na teren klasztoru i zburzyli z takim trudem wzniesione obiekty. Reformaci nie poddali się – mimo czynionych przeszkód odbudowali chatkę, upiększyli kościółek, a  w 1636 r. sprowadzili z Rzymu relikwie różnych świętych. Dwadzieścia jeden lat później Jakub Jaktorowski częściowo ofiarował, a częściowo sprzedał teren pod budowę murowanego  kościoła i klasztoru. I znów rozgorzał wieloletni spór, bo dobroczyńcę nakłoniono do zgłoszenia zastrzeżeń. W procesie oprócz potomków Jaktorowskiego wzięły udział władze Kalisza i kanonicy lateraneńscy uzurpujący sobie prawo do części ofiarowanej ziemi. Na domiar złego przez Kalisz przetoczył się potop szwedzki, co nie tylko spustoszyło posiadłości, ale dało magistratowi argument, że nowo budowane klasztory mogą stanowić znakomitą bazę dla wrogów miasta. Sprawa dotarła aż do samego króla Jana Kazimierza. Ten w 1658 r. wydał ostateczny wyrok, w którym „nakazał surowo magistratowi Kalisza, mieszczanom i tym wszystkim, którzyby turbowali Reformatów, iżby ich pozostawili w spokoju i przy własności gruntów, a to pod karą odsiedzenia pół roku w wieży lub zapłacenia tysiąca talarów”. Korzystne orzeczenie pozwoliło na stałe osiedlenie się mnichów, ale nie uchroniło ich przed dalszymi sporami. Nieraz jeszcze spokojny klasztor stanie się widownią gorszących kłótni i małych wojenek z udziałem duchownych. Nasuwającym się skojarzeniem jest „Monachomachia, czyli wojna mnichów” Ignacego Krasickiego. Autor – biskup i libertyn w jednej osobie, nie zawsze fantazjował.

Wzór z Boćkowa
Słusznie obawiały się inne kaliskie kościoły, że nowy zakon odbierze im znaczną część dochodów. W miejsce dawnej niechęci pojawił się bowiem szacunek mieszkańców Kalisza. Za  podziwem poszły pierwsze dary i donacje. Można było myśleć o wystawieniu trwalszych, murowanych budowli. Jak zwykle, kiedy wszystko opiera się na hojności wiernych, prace musiały przebiegać etapami. Obiekt w obecnej postaci ukończono dopiero w 1759 r.
Niezwykle ciekawą cechą kaliskiej świątyni jest to, że poszczególne jej fragmenty, niczym architektoniczne cytaty, można odnaleźć w  innych  budowlach reformackich w Polsce. Sygnaturka z 1754 r. naśladuje podobną z warszawskiego zgromadzenia reformatów i jest prawie identyczna z wieżą kościoła w Choczu. Jeszcze ciekawiej prezentuje się  wyposażenie. Jeśli gdziekolwiek odnajdziemy charakterystyczne, wykonane w naturalnym drewnie ołtarze, możemy być pewni, że niegdyś gospodarzami miejsca byli reformaci. Pierwowzoru należy szukać w małej miejscowości Boćki w województwie podlaskim. Projekt wnętrza tamtejszej świątyni (ukończona 1739 r.) wykonany przez Mateusza Osieckiego spodobał się tak bardzo, że był powtarzany w większości kościołów reformackich. Uchwała kapituły z 1741 r. nakazała wymianę wyposażenia we wszystkich świątyniach zakonu. Surowe reguły zgromadzenia żądały od artystów, aby dla podkreślenia skromnego charakteru, wykonywali ołtarze z naturalnego drewna. O atrakcyjności takiego rozwiązania zadecydowało umiejętne zastosowanie się do przepisów bez rezygnacji z charakterystycznego dla rokoka przepychu i bogactwa form. Wiele pomogła uzyskana dyspensa od zakazu „aby ołtarze (...) nie były stawiane pracą rzeźbiarską”. Pierwszą realizacją naśladującą nowy wzorzec był wystrój kościoła w Choczu (1751 – 1752). Kalisz jest piątym dziełem dziesięcioosobowego zespołu rzeźbiarskiego pod przewodnictwem snycerza Józefa Eglauera. W tworzeniu pomagali artyście syn Jerzy oraz zakonnicy reformaccy Jan Guze i Stanisław Kampey (Gampey). Prace w 1758 r. zaczęły się niestety nieporozumieniem. Syndyk klasztoru orzekł, że koszt powinien być taki sam jak za podobne dzieło wykonane w Wieluniu. Tymczasem rzeźbiarz argumentując, że kościół kaliski jest większy, domagał się wyższej zapłaty. Na szczęście dla artystycznej jakości spór zażegnano. Prace trwały rok, kiedy rzemieślnik przyjął kolejne zamówienie dla kościoła w Koninie.

Św. Józef
nie tylko z kolegiaty
Statuty zakonu szczegółowo nakazywały: „W wielkim ołtarzu niech góruje znaczny Wizerunek Ukrzyżowanego, bez położonego sukna albo jedwabiu”. Wymóg w kaliskim kościele był spełniony do 1 maja 1784 r., kiedy dawny krucyfiks zastąpiono wizerunkiem św. Rodziny. Dzień św. Józefa wybrano nieprzypadkowo, bo to właśnie postać opiekuna Jezusa cieszyła się w Kaliszu wielkim kultem. Z pewnością na decyzję zakonu wpłynęła sława cudownego wizerunku św. Rodziny z kolegiaty Wniebowzięcia NMP. I tak jak w przypadku najsławniejszego kaliskiego obrazu religijnego, także u podstaw reformackiego przedstawienia leży legenda. A miało być tak... W czasach kiedy reformaci dopiero osiedlali się w Kaliszu zakon był tak ubogi, że często w klasztorze brakowało jedzenia. W końcu głód okazał się tak dotkliwy, że zdesperowani zakonnicy zdecydowali się opuścić swoją placówkę. Nagle przed bramą do świątyni zajechały dwa wozy wypełnione po brzegi żywnością. Była to jałmużna od cysterek z Ołoboku przeznaczona dla kaliskich franciszkanów. Jednak na miejsce dar nie dotarł. Po drodze konwój spotkał dostojnego starca. Ten nie tylko nakazał im przekazanie jedzenia do reformatów, ale również osobiście pilnował, aby wozy dojechały pod same wrota potrzebującego klasztoru. Dopiero tutaj tajemniczy człowiek zniknął. Jak to zwykle w legendach bywa, ludzie, którzy widzieli starca, rozpoznali łudzące podobieństwo nieznajomego do postaci św. Józefa z obrazu wiszącego w kościele. Odtąd też w kronikach klasztoru odnotowano szereg uzdrowień, a w każdą środę podczas mszy świętej odmawiano litanię ku czci przybranego ojca Jezusa. Niestety już w naszych czasach kult św. Józefa od reformatów został zapomniany. Niegdyś uznany za cudowny, dziś obraz jest ukryty pod młodszym wizerunkiem o tej samej tematyce. Gdzieś zapodziały się też srebrne sukienki. Czyżby więc i cuda miały swój czas i kres?

W tekście wykorzystano m.in. informacje z książki Adama Błachuta, Jan Mateusz Osiecki i jego dzieło, Warszawa 2003 r.

 

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz








 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do