Reklama

Nie doliczą się w niebie jednego anioła

23/07/2023 06:00

 Wakacje, lato, dłuższe i krótsze wypady za miasto. Taka krótsza mogłaby być na przykład wycieczka do Antonina. A tam, po kontemplacji uroku pałacyku myśliwskiego, po zdrowym i pouczającym spacerze leśną ścieżką edukacyjną do stawu Wydymacz (i przy okazji próbie rozwikłania dylematu: chronić dęby czy kozioroga dębosza – robaczka, który owe dęby bez litości nadgryza) i wreszcie po orzeźwiającej kąpieli w Szperku, czas na popołudniową kawę (wracamy do pałacyku) a przy niej chwilę zadumy o jednej z pałacowych rezydentek sprzed dwóch wieków…
Wysmukła, pełna gracji, uroku i anielskiej dobroci, sprawiała wrażenie istoty nie z tego świata. Choć ową ciepłą charakterystykę pewno wiele kobiet chętnie przypisałoby sobie – w tym przypadku dotyczy ona jednej, konkretnej damy – nieszczęśliwej Elizy Radziwiłłównej. Urodzona w 1803 r. Elżbieta – powszechnie nazywana Elizą – była córką Antoniego Henryka Radziwiłła i sześć lat od niego starszej (i umiarkowanie urodziwej – jak wspominają ci bardziej złośliwi historycy) księżniczki pruskiej Luizy Hohenzollern. Zgodnie z intercyzą przedślubną wychowana w kalwinizmie – wyznaniu matki. Ale my nie o tym. Była uzdolniona w artystycznej materii – grała na fortepianie i harfie, śpiewała głosem czystym jak łzy, które przyszło jej ronić (i właśnie o tym będzie niżej), była też rysowniczką – jej obrazki trafiały na cele dobroczynne. 
Eliza miała nieszczęście być pierwszą miłością drugiego syna króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III (przy okazji: to pierwotny patron nazwa naszej Alei Wolności) – późniejszego cesarza niemieckiego Wilhelma I. Para znała się od dzieciństwa, razem się wychowywali. Matka dziewczyny była cioteczną siostrą ojca Wilhelma. I kiedy w 1810 roku zmarło się żonie kuzyna – królowej Luizie (która po mężu dostąpiła zaszczytu nazwania jej imieniem kaliskiej Alei), siedmioro osieroconych przez nią dzieci było częstymi gośćmi w domu ciotki Luizy (czy nie znali wtedy innych imion?) Radziwiłłowej, która starała się zastąpić im matkę. Rodzinne koligacje – obok, nie wątpimy w to, innych atutów – sprawiły, że pod koniec 1815 r. król Fryderyk Wilhelm III mianował Antoniego Radziwiłła na stanowisko namiestnika Wielkiego Księstwa Poznańskiego, utworzonego na mocy traktatów kongresu wiedeńskiego.
Znali się więc z dzieciństwa ale uczucie 20-letniego Wilhelma i 14-letniej  Elizy zakiełkowało ponoć podczas spotkania w zamku Książ a na dobre i transparentnie zakochali się w sobie w 1817 r., podczas pobytu Radziwiłłów w Berlinie, gdzie książę Antoni miał własny pałac. W trakcie tej wizyty młody Hohenzollern towarzyszył Radziwiłłównie podczas balów maskowych, kolacji i przedstawień teatralnych. Nie ukrywał swojego uwielbienia dla niej, dlatego gdziekolwiek pojawiał się u boku Polki,  jego rodzeństwo i krewni  zaczynali zapewne znacząco chrząkać. Wilhelm zwierzył się wtedy ze swoich uczuć adiutantowi: „Jej uroczy wygląd zewnętrzny i pewna łagodność jej osobowości bezgranicznie mnie przyciągały (…) Objąłem Elizę z osobliwym uczuciem. Czułem, że nie jest mi obojętna”. Widziano ich wszędzie razem: jeździli na wspólne przejażdżki po dolinie Bobru, podziwiali krajobrazy, spacerowali po lasach, skałach, po ruinach opactwa w Bukowcu, romantycznych sztucznych ruinach koło pałacu Radziwiłłów w Ciszycy (leżących u stóp wzgórza zwanego obecnie… Radziwiłłówka), rozkoszowali się pięknem parków w Bukowcu czy Karpnikach. Nawet w tzw. żywych obrazach wystąpili razem przebrani za romantyczną parę bohaterów głośnego poematu. Wilhelm zaczął regularnie pisywać do Elizy, którą widywał w latach 1818, 1819 i 1820. Nieformalne zaręczyny ogłosili w czerwcu 1820 r., podczas pobytu obydwu rodzin w zamku Freienwalde pod Berlinem. Jak utrzymuje biografka Radziwiłłówny, każde z nich  odnotowało te dni jako początek ich miłości.
Wydawało się, że piękna i wrażliwa panna Radziwiłłówna jest idealną kandydatką na żonę. Była zwana der Angel von Ruhberg (anioł z Ciszycy) ale…. Ojciec kawalera a i cały berliński dwór martwili się pochodzeniem Elizy. Owszem – Radziwiłłowie byli potężni i bogaci, lecz nie należeli do rodów panujących. Wprawdzie Wilhelm jako drugi syn władcy nie był następcą tronu, ale  mogło się zdarzyć (i zdarzyło się) że to on mógł zasiąść na tronie. W tym przypadku  dzieci Elizy, która  nie pochodziła z królewskiego rodu, nie miałyby prawa do dziedziczenia tronu. Skutkowałoby to poważnym kryzysem  politycznym. Zdesperowani Radziwiłłowie wynajęli nawet prawnika, którego zadaniem było opracowanie historii rodu, świadczącej o jego równości (niem. Ebenbürtigkeit) z suwerennymi książętami Rzeszy. Wysunięto także nawet projekt adopcji Elizy przez cara rosyjskiego Aleksandra I, na zlecenie obu stron wykonano też… 23 ekspertyzy (!) „w tym temacie”. No i niestety, według tychże pochodzenie Elizy nie dorównywało pochodzeniu Wilhelma i wobec sprzeciwu części rodziny i pruskich polityków projekty matrymonialne przestały być aktualne. A na początku  1826 r. król ostatecznie zakazał  synowi ślubu z Radziwiłłówną.
Współczujący naszej Elizie czytelnik może pomyślał teraz – a nie mógł Wilhelm postawić się ojcu? Choćby wzorem książęcych głów z Anglii spakować manatki i wyjechać z ukochaną do Ameryki? O, nie mógł. Niestety, był (dopiero) wiek XIX, uwikłania dynastyczne były silniejsze a zresztą Wilhelmowi brakowało… (cenzuralnie to będzie: twardej i konsekwentnej postawy).  Gdy ojciec wyrażał dezaprobatę dla związku z Elizą, książę zachowywał się wobec niej  „lodowato” a jeśli Fryderyk Wilhelm III zmieniał postrzeganie księżniczki na lepsze, młody Hohenzollern znowu okazywał uczucie dziewczynie. Radziwiłłówna  czuła się upokorzona postępowaniem pruskiego dworu a na wieść o decyzji monarchy zareagowała najpierw grobową ciszą, a potem rozdzierającym płaczem. A i sam Antoni Radziwiłł poczuł się znieważony postępowaniem Fryderyka Wilhelma i jego syna.  
Rodzina  Elizy  próbowała pomóc jej dojść do siebie, czasem w dość oryginalny sposób. Dziwnym trafem w okolicy smutnej panny – czy to w Antoninie, czy w Poznaniu, czy w sudeckich majętnościach, czy nawet w czeskich Teplicach – pojawiali się piękni, szlachetnie urodzeni i chętni do żeniaczki kawalerowie. Ale nic z tego, Eliza nie wyszła nigdy za mąż a na dodatek wkrótce okazało się, że jest chora na gruźlicę. W ostatnich latach wykazała propolską postawę szyjąc proporczyki dla walczących w powstaniu listopadowym ułanów, pomagała im finansowo. Jeden z poetów (Mickiewicz?) napisał o niej wtedy: „Póki Cię między ludźmi świat zatrzymać zdoła, nie doliczą się w niebie jednego anioła”. W końcu jednak doliczyli się – dziewczyna zmarła 8 lat po ostatecznym rozstaniu z Wilhelmem juniorem 27 września 1834 r., ponoć  z jego imieniem na ustach.  Pochowana została w, leżącej po drugiej stronie drogi krajowej, katolickiej (!) świątyni w Antoninie, u boku rodziców (ojciec zmarł rok wcześniej – ten fakt utrzymywano przed chorą w tajemnicy) i rodzeństwa. Przyczyną śmierci była oficjalnie gruźlica ale ludzie wiedzieli swoje: umarła z miłości.
Tymczasem Wilhelm, zgodnie z życzeniem rodziny, w 1830 r. poślubił  księżniczkę Augustę Weimarską, młodą damę o nieskazitelnym rodowodzie i do tego blisko spokrewnionej z rodem Romanowów. Wilhelm oświadczył się jej niechętnie i nawet przyznał: „Księżniczka jest ładna i bystra, ale nie żywię do niej żadnych uczuć”. Augusta wiedziała, że kto  był wielką miłością jej narzeczonego, lecz łudziła się, że i jej małżeństwo będzie szczęśliwe. Niestety. Oprócz pamięci o młodzieńczej miłości Wilhelma na przeszkodzie stanęły zbyt duże różnice postaw i charakterów. On pochodził ze zmilitaryzowanych Prus, a jego żona – z księstwa, w którym dbanie o kulturę i sztukę było częścią polityki państwowej (o dzielącej ich przepaści świadczy nawet sposób ubierania się – on zawsze miał na sobie mundur wojskowy, a jego żona preferowała styl wręcz teatralny: wstążki i sztuczne kwiaty we włosach, koronkowe suknie). Po urodzeniu drugiego dziecka  Augusta nie tylko wyniosła się ze wspólnej sypialni, ale przeprowadziła się na inne piętro pałacu. Para widywała się tylko podczas posiłków lub przyjęć, ale nawet wtedy pomiędzy małżonkami wynikały kłótnie, do których z biegiem czasu wciągano  dzieci i wnuki. Różnice pomiędzy małżonkami pogłębiły się na tyle, że po 30 latach małżeństwa pojawił się nawet pomysł oficjalnej separacji pary, do której jednak nie doszło po  interwencji ich syna Fryderyka. Ale choć brak miłości ze strony męża godził zapewne w kobiecą dumę Augusty, w ostatnich chwilach jego życia – zmarł jako 91 latek w 1888 r. – zdobyła się na piękny gest, poleciwszy przynieść mężowi do łoża stojący na jego biurku przez cały czas trwania małżeństwa (!) portret Elizy. Spoglądała z niego drobna, ciemnowłosa dziewczyna o szczupłej twarzy i uśmiechu jak przez łzy. Portret włożono w słabnące ręce Wilhelma I, który drżącymi palcami dotykał oblicza swej ukochanej. Podobno przez krótką chwilę można było dostrzec na twarzy umierającego władcy delikatny uśmiech.
I jeszcze… W 1829, zaproszony do Antonina Fryderyk Chopin akompaniował na fortepianie Elizie, wykonującej wówczas partię Małgorzaty z Fausta  autorstwa jej ojca, Artystka sportretowała też pianistę dwukrotnie (1826, 1832). Zatem może z kolei właśnie o antonińsko-kaliskich wizytach kompozytora pogawędzę za dwa tygodnie…

Korzystałem m.in. z tekstu Arkadiusza Wiśniewskiego zamieszczonego w informatorze „Krajoznawstwo i Turystyka”.

Piotr Sobolewski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do