Reklama

O patronie przewodników

Piotr Sobolewski

 Cztery tygodnie temu próbowałem Sz. Czytelnikom przybliżyć nieco historię działań kaliskich przewodników turystycznych zatem pora bym napisał co nieco o osobie ich patrona – Adama Chodyńskiego. Jego wybór na opiekuna tej zacnej grupy był jak najbardziej uzasadniony (czego nie można powiedzieć o każdym z patronów przeróżnych gremiów i instytucji) – to przede wszystkim z  kronikarskiego i regionalnego dorobku Chodyńskiego czerpią garściami swoje mądrości kaliscy przewodnicy przekazując swoim „podopiecznym” wiedzę o Kaliszu.

O urodzonym w Kaliszu 16 grudnia 1832 r. Adamie Antonim Chodyńskim napisano i powiedziano – w tonie daleko dostojniejszym i bardziej formalnym – wiele, również w Ż.K.. Ja natomiast w niniejszym szkicu spróbuję ową wiedzę fundamentalną uzupełnić o kilka faktów które – mam taką nadzieję – uczynią naszego bohatera postacią może mniej pomnikową ale za to nam, „zwykłym” kaliszanom może nieco  bliższą.
Rodzice Chodyńskiego – Feliks i Renata z Wiesiołowskich byli dość zamożnymi kaliskimi mieszczanami. Ślub u św. Mikołaja wzięli w lutym 1831 r. – urodzony półtora roku później Adam był ich najstarszym synem. Miał młodszych braci-bliźniaków: Stanisława i Zenona– też jak i on wychowanków Szkoły Realnej a potem – to już pewno konsekwencja głębokiej religijności rodziców – absolwentów Seminarium Duchownego we Włocławku. Potem obaj kolejno byli rektorami tego seminarium, jednemu z nich rozważano nawet przyznanie sakry biskupiej. Kolejne dzieci państwa Chodyńskich to Bolesław – późniejszy prawnik w Sieradzu i jeszcze następne – zmarłe w niemowlęctwie. Wcześnie też – po wydaniu na świat takiej gromadki – w wieku 36 lat – zmarła matka (pochowana na naszym cmentarzu Miejskim). Adam po skończeniu gimnazjum zapisał się  na wydział prawa warszawskiej Szkoły Głównej, którego jednak nie ukończył. Tym niemniej – widać wówczas było to formalnie możliwe – wykonywał różne „okołoprawnicze” zawody w Kaliszu i kilku innych pobliskich miastach. Ale „załapał się” też do pracy w  kaliskim archiwum, gdzie zetknął się ze starymi dokumentami. I tak „odkrywanie” kolejnych regionalnych archiwaliów stało się jego życiową pasją. Znał rosyjski (także łacinę, grekę i niemiecki) co pomogło mu wyszperać, ewentualnie przetłumaczyć a potem opublikować dziesiątki dokumentów. Oprócz tego był autorem zarówno setki drobnych tekstów, ale i obszerniejszych publikacji i monografii z najbardziej znaną kieszonkową kroniczką m. Kalisza 

Po wizytach w kościele kanoników (sam Adam też był bardzo religijny) zaglądał do położonej w pobliżu cukierni pana Rybarskiego i.. zakochał się w Zofii Wilhelminie (oczy piękniejsze niż nieba błękity) – córce właściciela lokalu. Na podwórzu domu (ul. Kanonicka 4) leżał wielki głaz, na którym siadywali młodzi i który stał się świadkiem rodzącego się uczucia. Początkowo niechętni Adamowi rodzice ukochanej (może dlatego młodzi musieli początkowo randkować poza mieszkaniem panny) wyrazili wreszcie zgodę na ślub a Zofia nawet przeszła na katolicyzm (po matce była wcześniej ewangeliczką).  Co do ustalenia miejsca randkowania młodych  (poza – co do tego nie mam wątpliwości – kaliskim parkiem) pojawia się czasem drobna wątpliwość. Otóż okazuje się, że na rogu Rynku  z Piskorzewską stała kamienica, którą w 1817 roku kupił kaliski bogacz i kamienicznik Józef Samuel Redlich. Trzydzieści lat później jego spadkobiercy zrzekli się jej na rzecz swoich wierzycieli (przeputali taki majątek przodka?!). Budynek stał się wyłączną własnością Dawida Flamma, który bardzo szybko sprzedał ją – uwaga, uwaga – cukiernikowi Andrzejowi Rybarskiemu i jego żonie Karolinie Dorocie z Bernhardów – rodzicom Zofii czyli żony Adama Chodyńskiego. Wielce więc prawdopodobne, że młodzi spotykali się w tym domu i na jego podwórzu (a nie na ulicy Kanonickiej 4) znajdował się sławny głaz na którym siadywali, a który potem przepołowiono i ustawiono na grobie Chodyńskich na Miejskim. No, chyba, że była to jedna wielka posesja z kamienicami zarówno od Rynku jak i Kanonickiej. I jeszcze fragment historycznego śledztwa przeprowadzonego onegdaj przez p. Macieja Błachowicza. Adam i Zofia mogli się poznać w pobliskim domu przy ulicy Warszawskiej (dziś Zamkowej) należącym do brata matki Adama, szewca Kazimierza Wiesiołowskiego. Oto w 1850 r. zmarła żona Andrzeja Rybarskiego, Karolina. Wydobywszy się z odmętów żałoby pan ojciec Zofii żeni się cztery lata później z … Pauliną z Wiesiołowskich czyli… córką wuja Adama – Kazimierza a świadkiem na tym ślubie jest Feliks Chodyński, czyli ojciec Adama. Zosia ma wtedy 18 lat Adam 20 zatem mogło coś wtedy zaiskrzyć, by trzy lata później…

„Osobisty” ślub Zofii i Adama miał miejsce w sierpniu 1857 r. w kościele św. Mikołaja a kroniki zanotowały, że na weselu były 24 osoby. Zapewne uczestniczyli w nim członkowie rodziny panny młodej – zatem może krótki wtręt o nich (podaję go również za panem Błachowiczem). Siostra Zofii Katarzyna (1843 -1871) została żoną Edwarda Tahna – późniejszego właściciela hotelu Drezdeńskiego przy ulicy Grodzkiej. Dziećmi Edwarda i Katarzyny była Aleksandra i Edward junior, który prowadził magazyn ubiorów męskich. Po śmierci Katarzyny Edward Tahn senior ożenił się z… jej siostrą (zatem również siostrą Zofii) Wandą. Z kolei siostrą tegoż Edwarda Tahna (seniora) była Karolina z Tahnów Hintz, żona Fryderyka Hintza – znanego kaliskiego wytwórcy fortepianów. Karolina – masz ci los – uległa nieszczęśliwemu wypadkowi spadając ze schodów. To tyle, wracamy na weselicho Chodyńskich.

Weselni goście pewno życzyli młodej parze dzieci i oto takowe zaczęły się rodzić: najpierw Jan Feliks, później kolejno: Zofia Karolina (pewno po mamie), Józef, Adam i urodzony we wrześniu tego samego roku co poprzednik (uff!) ostatni – Michał. Ale oto wkrótce do ich mieszkania przy ul. Mariańskiej (blisko Rynku) zaczął przybywać wyjątkowo niechciany gość – śmierć. W lipcu 1866 r. w wieku zaledwie 30 lat umiera ukochana żona. Przyczyną zgonu miało być pozornie niegroźne ukłucie igłą do robótek ręcznych – wdało się zakażenie. A może – to bardziej działa na wyobraźnię i oddaje dramatyzm sytuacji – przyczyną nieszczęścia była wystająca z ozdobnej kanapy zwyczajna sprężyna, która rozerwała żyłę Zosieńki i wywołanego w ten sposób krwotoku nie udało się już zatrzymać. Wyobrażacie sobie, Sz. Czytelnicy, dramatyzm tej sytuacji? W rodzinie długo jeszcze przechowywano album z wytłoczonym złoconym napisem: „Pamięci mej najdroższej Zosi”. Chodyński zapisał w nim choćby tak: „Bo w tej trumnie złożono anioła w powicie tę moją panią w czarnym aksamicie.” Rok po śmierci żony dom Chodyńskich znowu okrywa się żałobą. Kolejno umierają najmłodszy Michał i pięcioletni Józio. Z trójką pozostałych przy życiu dzieci nieszczęśnik z trudem wiąże koniec z końcem. Tym bardziej możemy docenić fakt, że mimo biedy funduje on do św. Mikołaja ozdobną kratę oddzielającą do dziś kruchtę od nawy. Ten kościół – chyba ze zrozumiałych względów – Adam darzył szczególną estymą: poza wspomnianą fundacją kraty Chodyński zabiegał u księcia Szczerbatowa o pieniądze na restauracje świątyni („który przedsięwziął środki do restauracji kościoła zmierzające”), interweniował kiedy restauracja świątyni pachniała fuszerką, poświęcił jej swoje opracowania historyczne ale i strofy poezji. Tyś dla Kalisza wspaniała skarbnica,/W której on złożył ośmiu wieków dzieje, I patrzył w twoje – a ty w jego lica,/Przyjmując modły a dając nadzieje. 

Ale wróćmy do żywego pana Adama, nad którym jednak wciąż ciąży niezrozumiałe fatum. W 1885 r. syn Jan ginie zasztyletowany przez kolegę na warszawskiej Pradze i w tym samym roku również w Warszawie umiera takoż bardzo młodo, ostatni syn Adam. Ojcu pozostaje tylko córka Zofia. 
Po tym Chodyński nie odzyskał już równowagi ducha. Odtąd światem zgorzkniałego pana Adama, jak go nazywano, będą „stare papiery”. Planował opublikować dziewięć tomów monumentalnej monografii Kalisza – ale i tu spotkało go niepowodzenie. Publikacja nie mogła się ukazać tak ze względów cenzorskich, jak i – wstyd przyznać – z braku zainteresowania ze strony czytelników. Pisał wtedy rozgoryczony: „Z boleścią (a może nawet ze wstydem) wyznać publicznie to muszę, żem pragnął memu rodzinnemu miastu przysłużyć się zbiorem monografii opracowanych sumiennie i to nie w oparciu o kompilacje książkowe, lecz źródła historyczne z akt (...) W tym celu nie żałowałem ani pracy nad ich wertowanie, ani kosztów podróży do archiwów. Była to wszakże myśl uwieńczona niepowodzeniem wydawcy i wielką dozą strat poniesionych przeze mnie. I dalej:  (...) nie tknę się już więcej tej „kaliskiej gleby” (...) Kto wie, ile kosztuje ciężkiej pracy odszukanie choćby jednej daty w stosach akt, ten zrozumie, jak to boli, gdy owoce mrówczych, całonocnych studiów, owoce zaparcia się „walki o byt”, a właściwe walki o bogactwo, idą na marne”. 

Słowa na szczęście nie dotrzymał. W 1869 r. Chodyński bardzo zaangażował się jako redaktor naczelny w dzieło tworzenia miejscowej gazety – „Kaliszanina” i z „Kaliszaninem” właśnie nazwisko Chodyńskiego jest najbardziej kojarzone. Mimo, że pogłoski, że jakoby  jako redaktor nie będzie miał teraz czasu dla swoich klientów w sprawach sądowych (jego kancelaria przez jakiś czas mieściła się przy moście Ogrodowskim na Babince) spowodowały, że Chodyński ustąpił z funkcji naczelnego ale w „Kaliszaninie” publikował nadal mnóstwo rzeczy. W tej publicystyce krytykował choćby „wyprostowanie początkowego odcinka Babinki w parku (trawestacja kanału Suezkiego), opowiedział się społecznym przyzwoleniem na stanowienie kobiety o sobie samej a jako przecież bardzo pobożny katolik przyznawał jednak  bitym żonom prawo do odejścia od męża. Niejednokrotnie zabierał także głos w sprawie maltretowanych zwierząt. No i pozostała poezja: Miałem ja niegdyś szafiry w spojrzeniu/ Różę na ustach, a miłość w westchnieniu; („Nenufary zimowe I ”) „drzewa ścielą pod stopy wytrwalszych spacerowiczów pożółkłe liście, wesoły gwar skrzydlatych śpiewaków zmienił się w jakiś żałosny świergot pełen żalu za słonecznymi dniami lata” (to o parku). 
A zatem wybitna ale tragiczna i smutna postać – czy mogą więc dziwić kolejne strofy jego autorstwa, którymi zakończę ten szkic: .. Serdeczniej tam i najciszej tam,/ Ja sobie myślę i marzę,/ gdzie z wspomnieniami jestem sam,/Gdzie są cmentarze. 


 

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    XYZ - niezalogowany 2025-06-21 20:47:06

    Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do