
Jednym z najciekawszych elementów totalnie ostatnimi czasy odnowionego wnętrza świątyni pojezuickiej (obecnie kościoła garnizonowego) jest umieszczony z lewej strony prezbiterium nagrobek fundatora świątyni i kaliskiego kolegium jezuickiego – prymasa Karnkowskiego. Jednocześnie, co zasygnalizowaliśmy w ubiegłotygodniowym „Kalendarium Życia Kalisza”, właśnie minęła – jakże okrągła – pięćsetna rocznica urodzin tego, jakże zasłużonego dla naszego miasta, duchownego i polityka. Godzi się zatem poświęcić mu – mimo, że o Karnkowskim pisali już co nieco inni regionalni publicyści – ponownie nieco więcej uwagi. Voilá.
Urodzony 10 maja 1520 r. w Karnkowie Stanisław herbu Junosza był sekretarzem wielkim koronnym Zygmunta Augusta, w okresie bezkrólewia – interrexem, koronował wreszcie Zygmunta III Wazę. W Kościele karierę zaczynał jako biskup kujawski, we Włocławku założył pierwsze w Polsce seminarium duchowne. W 1581 r. kapituła gnieźnieńska wybrała go na arcybiskupa, dwa lata później był już prymasem. Karnkowski był inicjatorem, sprawcą i realizatorem idei sprowadzenia do Kalisza oo. Jezuitów. Zakonu, którego pozytywnej roli w rozwoju naszego miasta (nauka, szkolnictwo, teatr, biblioteki itd.) nie da się przecenić.
Pomysł ściągnięcia do Kalisza zakonników w celu prowadzenia diecezjalnego seminarium duchownego rzucił wprawdzie już poprzednik Karnkowskiego na arcybiskupim stolcu – prymas Uchański, ale to dopiero Karnkowski zainspirował kaliskich mieszczan i władze Kalisza do podchwycenia tej idei. Ponadto prymas toczył skuteczne „negocjacje” w tej sprawie z, początkowo jej niechętnymi, przełożonymi jezuitów w Poznaniu. Zastosował taktykę małych kroków – najpierw (w 1582 r.) uprosił dwóch ojców by przez dwa miesiące głosili w kolegiacie kazania i spowiadali tam wiernych, później pojawiło się już hasło kolegium no i, co było sprawą jakże ważną, wystosował komu trzeba pewne obietnice natury finansowej (dzisiaj byśmy powiedzieli pewno promesy). Nabywa bursę archidiakona wraz z obszernym placem i ogrodem, od rodziny Latalskich kupuje dom, od miasta przejmuje rozległy grunt, sięgający aż do murów miejskich. Dorzuca nabyty od wikariuszów kolegiackich dom drewniany z placem, remontuje przylegający do kolegiaty stary pałac arcybiskupów gnieźnieńskich. No i dopina swego – w kwietniu 1583 r. kapituła w Łowiczu wydała dokument o ufundowaniu jezuitom w Kaliszu kolegium. Rektor kolegium poznańskiego na tyle się przekonał do projektu („przekonujące” były też zapewne otrzymane od Karnkowskiego niektóre kaliskie posiadłości), że nawet przysłał do dopilnowania budowy kompleksu kościelno-klasztorno-uczelnianego dwóch ojców.
Póki co, do posługi kapłańskiej otrzymali oni boczną nawę w kolegiacie, kaplicę i część chóru. Karnkowski, który z płynnością finansową nie miał raczej problemów ruszył ostro: poza przekazaniem wspomnianych, sporych przecież darowizn i funduszy na budowę i doposażenie powstających obiektów, dokumentem erekcyjnym z 1584 (drugim z kolei) w zamian za prowadzenie szkoły z trzema klasami niższymi, kolegium oraz przyszłego seminarium archidiecezjalnego, przekazał jezuitom cztery wsie (Sławno, Kokanin, Liskowo i Zychowo) oraz budynki, ogród „dla zaopatrzenia, rozrywki i wypoczynku uczniów” i dalsze place budowlane w Kaliszu. W dokumencie tym prymas podkreślił, że oo. Jezuici są „...znakomici w zwalczaniu herezji i młodzież w pobożności i naukach wyzwolonych wychowują...”. Później dołożył jeszcze folwark i ogrody na Przedmieściu Wrocławskim, gdzie wiele lat później wybudowano klasztor i kościół zakonu reformatów a na potrzeby seminarium (otwartego nieco później w marcu 1583 r.) dodatkowo obszerny dom sąsiadujący z kolegium.
Oficjalne otwarcie kolegium w „tymczasowej” siedzibie w domu arcybiskupim miało miejsce we wrześniu 1584 r. Licznie zgromadzeni na tej uroczystości mieszkańcy miasta i okoliczna szlachta z podziwem słuchali łacińskich dialogów wygłaszanych przez uczniów, wśród których – co trzeba podkreślić – nie brak było synów „heretyków” z okolic. A już 15 maja 1586 r. Karnkowski poświęcił i położył kamień węgielny pod nowy budynek kolegium i kaplicę (która, jak wiemy, wnet rozrosła się do rozmiarów kościoła).
W pierwszej kolejności powstaje budynek kolegium, który, po „przesunięciu” za zgodą króla Zygmunta III części murów, został wyprowadzony poza dotychczasowy obręb miasta. Prace budowy kolegium ukończono jesienią 1591 r. W dalszej kolejności zbudowano kościół i przystosowano „Zarembówkę” na potrzeby seminarium diecezjalnego.
O tych obiektach pisano tu i tam już sporo – wróćmy więc może do postaci prymasa. W 1687 r. wizytuje pachnący jeszcze zaprawą murarską obiekt kolegium ale przecież sama uczelnia działa już na dobre. Nie dziwota więc, że wdzięczni za nową siedzibę uczniowie złożyli mu podziękowanie – i tu uwaga, uwaga: – w języku łacińskim, greckim, hebrajskim, włoskim, hiszpańskim, francuskim, niemieckim, węgierskim, ruskim, litewskim, łotewskim, polskim. Prymas na otwarcia roku szkolnego przyjeżdżał zresztą później niemal rokrocznie.
Dba o doposażenie kościoła – m.in. funduje 4 mosiężne świeczniki gdańskiej roboty, z których dwa „przerosły wzrost człowieka” (obecnie w bazylice) ale i nie ustaje we wspieraniu kolegium. W zamian za doprowadzenie wody ze zbiornika na Krępicy do kolegium ustąpił Kaliszowi dziesięciny swoich siedmiu wsi. Rok później „lobbuje” za sprowadzeniem do Kalisza poznańskiego drukarza Jana Wolraba Młodszego, który w efekcie organizuje w kolegium drukarnię. Wreszcie przed śmiercią przekazuje kaliskiemu kolegium całą swoją bibliotekę. Czy może zatem dziwić, że kaliscy jezuici przez 161 lat w codziennych pacierzach, zmawiając trzykrotnie w ciągu dnia koronkę do Matki Boskiej Różańcowej wspominali imię swojego dobrodzieja?
Karnkowski zmarł w czerwcu 1603 r. w Łowiczu, ale zgodnie z ostatnią wolą, jego ciało złożono w kościele kaliskich jezuitów. Wkrótce po pogrzebie – uwaga, uwaga będący jakoby bez grzechu (i pierwsi rzucający kamień!) – duch zmarłego miał się pokazać pewnemu kanonikowi „(...) dziwnie wesoły. Gdy ten się spytał, w jakim stanie był [po śmierci], odpowiedział: „między świętymi, ale mi prawie ledwo do tego przyszło”, na co zdumiał się kanonik i życie mu jego pobożne przypomniał, rzekł [zmarły] „surowe są sądy Boże, inaczej Bóg, inaczej ludzie sądzą”. Warto też dodać, że kilkanaście lat później w krypcie kościoła pochowano także brata prymasa, wojewodę Daćboga.
Na początku wspomniałem o nagrobku prymasa – spójrzmy więc jeszcze i na ten jego ziemski pomnik chwały. To cud, że w ogóle możemy go jeszcze oglądać. Karnkowski, kontrreformata („młotem na kacerzy” czasem zwany) zdecydowanie nie był ulubieńcem ewangelików. A tu proszę, dowcipna historia zachichotała nie wiadomo po raz któryś z rzędu i oto tak się stało, że kaliska świątynia – dzieło życia prymasa – po dwustu latach dostała się w ręce nowych gospodarzy… – tych, których przecież onegdaj piętnował. Karnkowski nie dożył (chyba na swoje szczęście) tych czasów ale nawet o pozostawieniu jego szczątków doczesnych w świątyni nie mogło być mowy. Przeniesiono je więc w 1798 r. do krypty w pobliskiej kolegiacie, ceremonii (aby uniknąć wzburzenia niezbyt przychylnych do nowych porządków kaliszan) dokonano „modo tacito”, („na sposób przemilczany”). Ewangelicy pozostawili jednak (jako jeden z nielicznych pojezuickich elementów wnętrza) nagrobek – epitafium, wystawiony prymasowi przez kapitułę gnieźnieńską w 1611 r., który cieszy nasze oko i dziś. Pomnik ma formę portalu, przenośnie – bramy do nieba. Karnkowski adorujący ukrzyżowanego Chrystusa odłożył już swoją ziemską godność – biskupia infuła jest już ściągnięta z głowy i położona u stóp. Najważniejsze cnoty dobrego chrześcijanina (a takim, jak wynika z przytoczonej wyżej scenki „pośmiertnej”, był prymas) – wiara, nadzieja i miłość wyobrażają trzy postacie kobiece z charakterystycznymi atrybutami na zwieńczeniu nagrobka. Postać zmarłego klęcząca to rozwiązanie zastosowane w Wielkopolsce po raz pierwszy. Nieco poniżej widnieje herb Junosza, z barankiem. Wreszcie pełne chwały cv. Karnkowskiego przekazuje łacińska inskrypcja.
W 1882 r. pomnik wymagał już odnowienia. O jego współfinansowanie zaapelowano do żyjących członków rodziny prymasa. Ci jednak odmówili wsparcia wykazując przy tem niezwykłe umiejętności dyplomatyczne. Na usprawiedliwienie swego skąpstwa przytoczyli oto łacińską sentencję: „Propria laus sordet” (Własna pochwała śmierdzi). No i co im Pan zrobisz? Na szczęście znalazł się hojniejszy ofiarodawca, marszałek szlachty powiatu kaliskiego Erazm Załuskowski (vide: rodzinna kaplica na cmentarzu miejskim), który pokrył koszty restauracji. No, a po kolejnych, już współczesnych, zabiegach konserwatorskich obiekt nadal cieszy oko nie tylko profesjonalnych znawców sztuki.
Piotr Sobolewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Dziękuję za przypomnienie postaci Prymasa. Kościół po odrestaurowaniu zachwyca swoim pięknem.