Reklama

Pani rejentowa

11/11/2023 06:00

 W zamykającym ten sezon „Kaliszobraniu” uczestnicy spaceru dopełniali cykl wędrówek po katolickim cmentarzu katolickim przy Rogatce. Była to trzecia  (i ostatnia) zaduszkowa wędrówka po tej nekropolii, ostatnim jej akcentem była zaduma przy grobie rodziny Chrzanowskich i Bohowiczów. Przy tej okazji pozwoliłem sobie wspomnieć o  powszechnie znanej działaczce społecznej i kulturalnej – pani Emilii Bohowiczowej. Jej sylwetkę i działalności opisał już na łamach „Życia Kalisza” mój zacny zmiennik – Mateusz Halak (warto zajrzeć do redakcyjnego archiwum), ja natomiast chciałbym poświęcić niniejszym nieco więcej uwagi jej wielce krytycznym uwagom i polemice z niektórymi badaczami literatury związanej z wizerunkiem Kalisza z przełomu XIX i XX w. A już szczególnie  z chyba krzywdzącym wizerunkiem żyjących wówczas kaliszanek – społeczniczek  ukazanych przez Marię Dąbrowską w „Nocach i dniach”. 

Najpierw jednak – dla przypomnienia – akapit z oficjalnego c.v. naszej bohaterki. Urodziła się w 1862 r. w, należącym do jej rodziców – Edmunda Chrzanowskiego (herbu Suchekomnaty) i Zofii z Zabokrzeckich, majątku Smotryszew na Ziemi Radomskiej. Jej starszą siostrą była równie zaangażowana społecznie, równie energiczna i – dodam – równie przedniej urody Maria – z męża Gałczyńska (vide: Kaliski Bazar). Natomiast mężem „naszej” pani Emilii był prawnik Władysław Bohowicz, absolwent kaliskiego Gimnazjum Klasycznego i Uniwersytetu Warszawskiego, rejent hipoteczny w kaliskim Sądzie Okręgowym. Obie siostry trafiają do Kalisza i tak się złożyło, że obie siostry znalazły sobie poczesne miejsce w „kaliskiej” powieści Marii Dąbrowskiej. Maria – jako Michalina Ostrzeńska, Emilia – jako Stefania Holszańska.
 

Emilia… Zresztą dalej pozwolę sobie zacytować wspomnianego Mateusza Halaka: „Bohowiczowa była w Kaliszu postacią wyróżniająca się i znaną, również jako publicystka z aspiracjami literackimi. Była działaczką społeczną i oświatową, m. in. przyczyniając się do powołania Towarzystwa Dobroczynności w Kaliszu, w którym była członkiem zarządu, podobnie jak do powstania Towarzystwa Muzycznego, w którym także przez wiele lat była członkiem zarządu. Funkcjonowała także w radzie muzeum kaliskiego i należała do wielu innych organizacji społecznych. Przed 1914 rokiem trudno byłoby doszukać się w Kaliszu znaczącego stowarzyszenia lub znaczących przedsięwzięć kulturalnych, w których nie pełniłaby jakiejś formalnej bądź ważnej funkcji. Wykazywała się w różnego rodzaju akcjach filantropijnych. Jako jedna z pierwszych w Polsce zainicjowała organizowanie kolonii dla dzieci proletariatu; kluczem do poprawy ich losu była według niej oświata”. 

A ja uszczegółowię i uzupełnię jeszcze, że była radną, inicjatorką powstania schroniska dla biednych dzieci, solidaryzowała się z robotnicami pełniąc dyżury w szwalni, należała do Zarządu Sekcji Wychowawczej Towarzystwa Higienicznego, była wiceprzewodniczącą Towarzystwa Kropli Mleka. W naszym mieście założyła także stowarzyszenie Sług św. Zyty (św. Zyta – patronka służących i gospodyń domowych – przyp. PS) z Marią Gałczyńską jako przewodniczącą i z siedzibą przy ulicy św. Stanisława, którego zadaniem było pośrednictwo pracy i łagodzenie sporów między pracodawcami a służącymi. Ciekawe, prawda? Wzorzec działań zaangażowanej pozytywistki. 
A tymczasem Dąbrowska w pewnym momencie powieści ironizuje nieco: „Panie te dwoiły się i troiły, przewodniczyły i uczestniczyły, wzniecały w ludziach potrzebne do działania ambicje, pobudzały ciężkich do honorowej pracy panów, które potem wysuwały na prezesów, same pozostając tak zwaną duszą i sprężyną przedsięwzięcia”. 

Pominę już fakt, że akurat mężów obu pań spokojnie można by wpisać w poczet solidnych pantoflarzy (a ich powieściowych odpowiedników – pantoflarzy niemal karykaturalnych)  bowiem konflikt – a przez to i postawa pani Emilii – dotyczy przecież kwestii zaiste istotniejszej.  Mniejsza o to – za to warto zauważyć, że przecież na siostrach de domo Chrzanowskich nie zamyka się krąg ówczesnych kaliskich społeczniczek – nie możemy wszak nie wspomnieć o działaniach choćby Ignacji Piątkowskiej, Felicji Łączkowskiej czy Melanii Parczewskiej. I już zupełnie mimochodem dodam, że pierwszą z nich szacowny małżonek doprowadził do finansowej ruiny, dwie kolejne były zaś niezamężne. Coś z tym wysuwaniem mężów do działań to chyba nie do końca było tak.

Wracając do pani mecenasowej i istoty rozważań. Bohowiczowa była – jak się rzekło – chyba niezłą literatką i publicystką, zabierała głos na tematy oświatowe i sanitarne, apelowała o podniesienie wykształcenia nauczycielek i nauczycieli, pisała o nowoczesnym budownictwie szkolnym i organizacji zajęć dydaktycznych, o konieczności ewaluacji programów w szkołach. Z kolei  na temat warunków życia proletariatu  kaliskiego opublikowała  materiały, które zdaniem Edwarda Polanowskiego zasługiwały nawet na miano naukowych. Bywała przecież zarówno w warsztatach szwalniczych jak i w domach robotnic. Napisała o tym wiele poważnych artykułów a tu – w innym miejscu powieści – Dąbrowska deprecjonuje jej działania na tej niwie i każe pani Holszańskiej chwalić się (przed panią Barbarą Niechcic) autorstwem jakiegoś raptem mało znaczącego artykuliku o amatorskim przedstawieniu teatralnym. 

Ówcześni kaliszanie, zdaje się, nie przyjęli „Nocy i dni” z przesadnym entuzjazmem  a sama Bohowiczowa musiała przyjmować elementy drwiny w „Nocach i dniach” z irytacją (siostra Gałczyńska „na szczęście” nie dożyła daty ostatecznej publikacji tej powieści). Tym bardziej, że w sukurs Dąbrowskiej przyszedł krytyk literacki Adam Grzymała-Siedlecki pisząc: „(…) obraz społeczeństwa prowincjonalnego, jako „Kalińszczyzna”, bezczynem i biernością owiana, przejdzie do potomności jako autentyczne Smorgonie lub wymyślona Pipidówka i stanie się wymowną nazwą polskiej pasywności”. Tego było za wiele: porównanie Kalisza z przełomu wieków do wymyślonej Pipidówki i ukucie terminu „Kalińsczyzna” jako synonimu bierności i bezczynności! Na takie dictum pani rejentowa nie wytrzymała, sięgnęła po pióro (którym – przypomnijmy – władała nieźle) i podważyła nie tylko sensowność wywodów Grzymały-Siedleckiego ale wyraziła też swoje rozczarowanie co do prawdziwości portretów powieściowych bohaterek Dąbrowskiej. W 1935 r. napisała szeroko komentowaną broszurę „Kaliniec a rzeczywistość”, w której ostro polemizuje z wykreowanym przez Dąbrowską obrazem Kalińca z wydanych rok wcześniej „Nocy i Dni”. Konkluduje tam: „(…) talent miewa swoje kaprysy. W swojej długiej rodowej powieści (…)  unosi ją (Dąbrowską – przyp. PS) temperament satyryczny a prawda się wypaczyła”.

Dąbrowska czuła się – jeszcze długo po wojnie – dość dotknięta broszurą Emilii Bohowiczowej o czym wspominała nasza zasłużona badaczka twórczości kaliskich literatów pani Halina Sutarzewicz. Broni ona dobrych intencji Dąbrowskiej, jej prawa do satyry i licentia poetica ale i po trosze argumentów Grzymały Siedleckiego. Ten natomiast po publikacji pani Bohowiczowej spuszcza nieco z tonu i w odpowiedzi „Kalisz contra Kaliniec” przyznaje z jednej strony rację autorce broszury, że Kalisz był (jednak!) w istocie ośrodkiem bardzo aktywnym i pełnym inicjatyw (co w warunkach niewoli nabierało jeszcze większego znaczenia), choć broni też nadal niektórych powieściowych sądów i opinii Dąbrowskiej wynikających  jakoby z jej doświadczeń „psychologii walki czynnej”. Stawiających pisarkę w pozycji rzeczniczki działań bardziej energicznych (z walką rewolucyjną włącznie) niż „przewodniczenie i uczestniczenie” kaliszanek wykpione w „Nocach i dniach”. Hmm, uważny czytelnik tego dzieła zauważy jednak, że powieściowa Agnisia Niechcicówna (będąca przecież alter ego pisarki) ze sporym dystansem (czasem znużeniem, czasem wręcz przerażeniem) podchodzi do rewolucyjnych idei swego ukochanego – przyszłego męża Marcina Śniadeckiego). Więc…?

To zaledwie kilka refleksji, które przychodzą na myśl m.in. po lekturze artykułu Mieczysława Krysiaka pt. „Śladami bohaterów „Nocy i dni” („Krajoznawstwo i Turystyka” nr 2 (37) 2002”. Zdecydowanie więcej na ten temat do powiedzenia mieliby niewątpliwie zarówno krytycy literaccy i znawcy twórczości Dąbrowskiej – z Tadeuszem Drewnowskim na czele jak i choćby kaliskie działaczki i publicystki z kręgów Kaliskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Może kiedyś by zechciały temat rozwinąć, swą opinię wyrazić. Ja próbuję zaledwie taką sytuację zasygnalizować.   
 Po wybuchu I wojny pani Emilia trafiła najpierw do Wilna, później – podobnie jak jej siostra – do Piaseczna pod Warszawą, gdzie niestrudzenie działała nadal –  m.in. założyła bezpłatną wypożyczalnię książek i bibliotekę. Zmarła w 1954 r. w wieku 92 lat, pochowana jest obok siostry na cmentarzu parafialnym w Piasecznie.

Ach i jeszcze w epilogu. Skoro pierwsza scena z tego artykułu dzieje się przy grobie Chrzanowskich i Bohowiczów – niech i tam ma miejsce scena ostatnia. Otóż wspominając o postaci Stefanii Holszańskiej z powieści „Noce i dni” dostrzegłem na niektórych (żeby nie było – nielicznych) obliczach mały dysonans poznawczy. Ale kiedy dodałem, że w ekranizacji Jerzego Antczaka (nawiasem – słyszy się czasem opinie, że jest to jedna z nielicznych ekranizacji dorównujących poziomem  pierwowzorowi literackiemu (!)) postać rejentowej odtwarza Beata Tyszkiewicz – znalazłem zrozumienie już u wszystkich. Czy sprawiła  to potęga X Muzy, czy  uroda aktorki? – nie podejmuję się rozstrzygać.

Piotr Sobolewski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do