Niewielka grupa dorosłych ludzi zbiera się co czwartek w małej świetlicowej salce w budynku przy ul. Granicznej 1 w Kaliszu. Mieści się tutaj Stowarzyszenie Katolicki Ruch Antynarkotyczny Karan. Dlaczego tu przychodzą? Ponieważ przyznają się do tego, że nie mogą pomóc własnym dzieciom wyjść z nałogu...
Wchodzę w korytarz. Zatrzymuję się przed drzwiami do małej świetlicowej sali. Za parę minut rozpocznie się spotkanie dla grupy zaawansowanej. Przed rozpoczęciem słychać gwar rozmów. Zaglądam przez uchylone drzwi. Zebrani zwracają się do siebie po imieniu. Znają się dobrze. Gdy wchodzę do pomieszczenia, zapada cisza. W milczeniu grupa dwunastu dorosłych osób zajmuje miejsca przy długim stole. Z początku nikt się nie odzywa. Ciszę przełamuje delikatny głos kobiety: – Chcę pani opowiedzieć tę historię – mówi Elżbieta
Elżbieta, 38 lat
Dziś wygląda na zadbaną, silną kobietę. Jednak, jak opowiada, jeszcze trzy lata temu była bliska załamania. Ma dwóch synów. Starszy uzależnił się od amfetaminy.
– To było jeszcze dziecko. Kuba uczył się bardzo dobrze. Nigdy nie było z nim problemu. Kłopoty zaczęły się, gdy poszedł do gimnazjum. Po trzech latach nie mogłam uwierzyć, że nauczyciele źle mówią o moim synu...
Ela myślała, że chłopak ma problemy związane z wiekiem dojrzewania. Żeby to sprawdzić, zmieniła mu otoczenie. Na wakacje Kuba trafił do dziadków, ale nic się nie zmieniło. Chłopak zrobił się nieznośny. Psychologowie, terapeuci i psychiatrzy rozkładali ręce. Nikt nie poznał się, że nastolatek na badaniach zręcznie ukrywał swój problem. Dopiero na wizycie u terapeuty w ostrowskim ośrodku padła diagnoza. – Dowiedziałam się, że jest uzależniony od trzech lat. Od amfetaminy. Mój świat się zawalił – mówi kobieta.
Chłopak trafił już do specjalistycznego ośrodka dla uzależnionej młodzieży. Dopiero po pięciu miesiącach poddał się leczeniu. – Poczuwam się do obowiązku opowiadać o tym, o czym wiem. Spotykamy się tutaj, ponieważ my i nasze dzieci jesteśmy ofiarami narkomanii. Nasze doświadczenia musimy przekazywać innym.
Jan i Anna
– Teraz jesteśmy mądrzejsi niż kilka lat temu. Ludzie mylą się myśląc, że jak dzieci zmieniają szkołę lub dostają się na studia, to problemy się kończą – w dyskusji przejmuje głos starszy mężczyzna. Jan w spotkaniach uczestniczy wraz z żoną Anną. Oboje wspierają się i potrzebują pomocy. Ich córka, Małgosia, ma dzisiaj 26 lat. Była wzorową studentką. Wybrała położnictwo, bo chciała być potrzebna ludziom. Marzenia o zawodzie nie zdążyła jeszcze spełnić. Na studiach poznała chłopaka. Zakochała się i zawaliła ostatni rok. – To się zdarza. Nie przejmowaliśmy się jej chwilowym niepowodzeniem. Poza tym była tak bardzo zakochana – opowiada Anna, mama Małgosi. W październiku minęły dwa lata odkąd Jan i Anna zauważyli, że z córką dzieje się coś złego. Zaczęło się od ostrego bólu brzucha. Nie wezwali wtedy karetki, bo córka bała się szpitala.
– Jaka ja głupia byłam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jaką krzywdę jej wyrządzam nie wzywając lekarza – mówi z żalem Anna. – Ale wtedy byłam jeszcze ślepa. Dopiero po kilku miesiącach dowiedziałam się, że moja córka zakochała się w dilerze narkotyków.
Małgosia jest w ośrodku dla uzależnionych. Po siedmiu miesiącach przyjechała do domu na przepustkę. Towarzyszy jej osobisty terapeuta. Powiedziała rodzicom, że chce wrócić na studia i rozpocząć nowe życie. Wie, że teraz będzie jeszcze trudniej. Amfetamina jeszcze długo będzie w jej organizmie...
Helena, 49 lat
– Ja też byłam pewna, że to chłopak mojej córki ma problem. Wypadła mu z kieszeni mała przezroczysta torebka. Skojarzyłam ją z narkotykami. Nie przypuszczałam jednak, że jest od nich uzależniona moja kochana Ewelina – mówi Helena. Na spotkaniu w grupie zaawansowanej jest po raz pierwszy. Prawdopodobnie również po raz pierwszy opowiada obcym osobom o swoim problemie.
Helena i jej 25-letnia dziś córka Ewelina od zawsze były przyjaciółkami. Opowiadały sobie o wszystkim. Łączyła ich wielka miłość. Pewnego dnia Helena rozwiodła się. Fakt, że Ewelina nie miała już na co dzień ojca, zbliżył je jeszcze bardziej. Parę miesięcy później ta ciepła relacja została zakłócona.
– Swoje uczucia ulokowała w innym człowieku. Zakochała się tak bardzo, że przestała mnie zauważać. Zrobiła się arogancka, kłótliwa, mniej obowiązkowa. Studiowała w Poznaniu, więc rzadko ja widywałam. Któregoś dnia wróciła. Cała w siniakach. Została zbita przez chłopaka. Przyznała się, że dzięki niemu miała dostęp do narkotyków. Była uzależniona od nich oraz od toksycznej miłości.
Ewelina przepuściła na narkotyki tysiące złotych. Zawaliła studia, zagubiła swoją osobowość, straciła zaufanie ukochanej przyjaciółki. Dopiero tragedia pokazała jej, że podąża w złym kierunku. – Przychodzę na spotkania do Karanu, bo to dobre miejsce. Córka teraz też tu przyjeżdża. Jesteśmy znowu bliżej siebie, kochamy się jeszcze bardziej. Szukam jednak odpowiedzi na pytanie, dlaczego znowu nie mogę zaufać mojej małej Ewelince – mówi ze łzami w oczach Helena.
Wioletta, 56 lat
Rozmowę rozpoczyna od wspomnień. Mówi o Marku, swoim synu. Przedstawia go jako trzylatka; małe, bezbronne i słodkie dziecko. Mówi o nim z taką miłością i troską, jakby czas zatrzymał się dla niej w miejscu. Po paru minutach łamie jej się głos. Wyciąga chusteczkę, ociera łzy. Nie przerywa jednak swojej wypowiedzi.
– Kiedy dorastał, stał się dla mnie obcym człowiekiem. Dzisiaj jego problem ciągnie się ósmy rok. Nie wiem, czy miał już do czynienia z narkotykami w ogólniaku. Do tej pory nie przyznał się. Sprawa zrobiła się poważna, kiedy wyjechał do Wrocławia na studia. Brał tyle amfetaminy, że jego umysł odmówił posłuszeństwa. Przestał zapamiętywać i kojarzyć fakty. Do ukończenia nauki zabrakło semestru.
Wioletta zmusiła syna, żeby poddał się terapii. Nie zgodził się. Przez pięć lat zmagali się w domu z jego agresywnością. Ich rodzinę opanowała beznadzieja. Podjęli jednak walkę z nałogiem.
– Dwa lata temu, w wakacje, trafiłam do Karanu. O stowarzyszeniu dowiedziałam się od lekarki rodzinnej. Po kilkunastu miesiącach terapii pozbierałam się. Całą rodziną zawarliśmy pakt przeciwko Markowi. Skończyło się dla niego wygodne spanie i dobre jedzenie. Mur zacieśniał się, ale na efekty trzeba było czekać kolejne dwa lata. W ośrodku w Rzeszowie spędził 20 miesięcy. Opuścił go już jako dorosły człowiek. Dziś znowu wrócił na leczenie. Przychodzę tutaj po to, żeby wrócić do normalnego życia. Przecież jest nadzieja, żeby odzyskać mojego syna – mówi kobieta.
Marta
– Jak mój syn wyzdrowieje, to wreszcie się wyśpię. Na razie dręczą mnie koszmary – wtrąca się młoda kobieta. Zaraz potem zakrywa ręką twarz, żeby się uspokoić. Szczupła blondynka wydaje się silną, energiczną i pełną optymizmu osobą. Pozory jednak mnie mylą...
– Nie radzę sobie. Nie potrafię pomóc mojemu dziecku. Jestem słaba. Szukam pomocy. Z drugiej strony wiem jednak, że mogę pomóc innym rodzicom. Dlaczego? Bo jestem jedną z tych, którym wydawało się, że ich to nie dotyczy. Podawałam w wątpliwość wszystkie sugestie. Broniłam się, że mój chłopak nie bierze. Ale zaczęłam spuszczać z tonu.
Syn Marty, 21-letni Jacek, bierze od pięciu lat. Z domu wyprowadził się dwa lata temu. Uciekł już z trzech ośrodków terapeutycznych. Okradł matkę, ojca, dziadków, kolegów, znajomych rodziny. Marta nie obwinia się, bo nie ma powodów. Ma do siebie tylko żal, że tak późno zauważyła, co się dzieje z jej synem. – Przeszukujcie pokoje swoich dzieci, czytajcie ich pamiętniki, sprawdzajcie odzież i plecaki. Macie do tego prawo. Jesteście za te dzieciaki odpowiedzialni. Jeśli zdążycie przed ich 18. urodzinami wykryć, że biorą, możecie wygrać z nałogiem...
Gdy Marta dowiedziała się, że syn jest zamieszany w narkotyki, poinformowała wszystkich znajomych jej rodziców z klasy Jacka. Poprosiła ich, żeby zwrócili uwagę na swoje pociechy, obserwując, czy problem nie dotknął także ich domów. Większość z jej rozmówców nie była zainteresowana tematem. Odkładali szybko słuchawkę.
– To nie jest katar i nie wyleczy się go jedną witaminką. Dlatego tu przychodzę... – kończy opowieść kobieta.
Komentarze opinie