Reklama

Podbowicze – rodzinka z charakterem

12/08/2009 10:54

W XVIII w., kiedy miasto liczyło tylko pięć tysięcy mieszkańców, ale gotycka wieża ratuszowa była najwyższa w Europie, żyła w Kaliszu mieszczańska rodzina piekarzy i piwowarów. Nie tylko rządzili, ale przez sto lat prawdziwie trzęśli prastarym grodem. Nic

Melchior, krawiec, protopla
 sta rodu to tylko imię przewijające się w miejskich dokumentach z początku XVIII stulecia. Choć na podstawie skąpych informacji trudno nakreślić wizerunek mieszczanina, musiał on już należeć do miejskiej elity. Akta tytułują Melchiora, zgodnie z obowiązującymi zasadami, „zacnie sławetny”. Jego żona – Helena podpisuje się „ręką trzymaną”, co oznacza, że była niepiśmienna. Dwaj synowie krawca, Kazimierz i Andrzej, zapoczątkowali dwie główne linie rodu.
Obaj bracia rozpoczynali swoją miejską karierę wstępując do cechu piekarzy, ale nie gardzili również innymi sposobami zarobku, m.in. warzyli  piwo, handlowali zbożem i nierogacizną. Poprawę pozycji przyniosły im korzystne małżeństwa własne oraz dzieci, traktowane jako inwestycja w majątek.
Kazimierz był rajcą znanym z krytykowania urzędującego burmistrza, ale kiedy sam sięgnął po najwyższą w mieście godność (w latach 1763, 1772, 1773, 1774) , natychmiast okazało się, że postępuje podobnie jak jego poprzednik, narażając się na zarzuty trwonienia wspólnych pieniędzy. Intratne, bo związane ze zwolnieniem z opłat miejskich, stanowisko „króla kurkowego” miał on „ustrzelić” kulą „srebrną i złotą”, czyli wręczając łapówkę. Zwiększenie majątku przyniosły mu kolejne małżonki (Marianna z Rosołkiewiczów i Ludwika Królikowska), które wniosły w wianie dwie kamienice w rynku. Rajca doczekał się siedmiorga potomstwa (trzech synów i cztery córki). Liczba ta nie powinna szokować; w czasach kiedy śmiertelność najmłodszych była niezwykle wysoka, tylko znaczna ilość dzieci gwarantowała przetrwanie rodu, a może i spokojny kąt na starość. Kazimierz mógł się czuć zabezpieczony: kiedy umierał w 1777 r., był jednym najbogatszych mieszkańców miasta.

Bynajmniej nie święci
Córki Kazimierza korzystnie wydano za mąż. Najstarszy syn Stanisław wyjechał za granicę. W Kaliszu pozostali główni spadkobiercy majątku – Jakub i Bonawentura. Ci, choć imali się najróżniejszych zajęć, szybko roztrwonili przekazane bogactwo, czemu sprzyjał krewki i prawdziwie staropolski temperament. Miejskie księgi sądowe roją się od skarg i zażaleń od nieuczciwie przeprowadzanych interesów do kłótni i pobić. Pewna mieszczka, żona greckiego kupca, przechodząc obok domu Jakuba usłyszała na swój temat słowa tak obelżywe, że nie odważono się ich przytoczyć w dokumentach. Gdy poszkodowany mąż zagroził skargą, usłyszał: „Mnie nie takie bagatele uchodziły i tego się nie boję. Com zrobił, tom zrobił (…) Greku!”. Przechodzącemu przez rynek szlachcicowi Podbowicz wyrwał  szablę i zaatakował towarzyszącego mu człowieka. „Ciąć w głowę usiłował (…) ale w rękę trzy razy najbardziej ciął i odbita od muru szablą w gębę płazem uderzył”. Kiedy w 1784 r. niejaki Górecki oskarżył go o fałszerstwo dokumentów podatkowych, życie oskarżyciela szybko zmieniło się w koszmar. Najpierw na jego głowę spadł stek soczystych obelg, a potem usłyszał obietnicę mogiły i wypalenia znaku szubienicy na czole. Od słów przeszło do czynów – Jakub zranił Góreckiego kryształową szklanicą. Zagrożony sądem miejskim zawadiaka, kpił: „u mnie pod korkami u buta jest [sąd miejski], ani się go obawiam”.
Nie lepszy był Bonawentura – znakomity kompan w hulankach brata. Dość oryginalnie zakończyły się jego starania o rękę córki niejakiego Niziurskiego. Wystarczyła jedna niemiła uwaga ze strony przyszłego teścia, aby konkurent usłyszał: „Won z domu mego ty taki i owaki”. Jaki potrafi być „kochający zięć” na własnej skórze przekonał się ojczym żony Bonawentury, Urszuli z Głowińskich. Staruszek zamiast opieki doznał wszystkich możliwych szykan, a na zakończenie został uderzony toporkiem. Najbardziej poszkodowani wychodzili ci, którzy próbowali prowadzić z braćmi interesy, bo gdy chodziło o pieniądze Jakub potrafił pobić nawet szwagra. Procesowali się zresztą zawzięcie nie tylko z mieszkańcami miasta, ale i z rodziną. Dopiero przed sądem krewcy Podbowicze zmieniali się w łagodne aniołki.
Choć marna to może obrona, trzeba dodać, że na tle czasów opisywana rodzina mieszczańska nie była wyjątkiem. Księgi sądowe Kalisza roją się od podobnych spraw: nawet złośliwa uwaga klientki do sprzedawczyni na rynku mogła sprowokować cios między oczy z finałem na sali rozpraw. W przypadku braciszków miarka się przebrała i nie pomógł fakt, że Jakub był współfundatorem ołtarza w kościele św. Mikołaja. W 1780 r. wraz z Bonawenturą został oskarżony o pobicie (i to dwa razy!) osoby urzędowej – grodzkiego woźnego przysięgłego. Nie pomogły wykręty i w końcu Jakub całą winę zrzucił na brata. Zagrożony lochem kaliskiego ratusza Bonawentura zbiegł za granicę pozostawiając w Kaliszu żonę i … olbrzymie długi. To trochę otrzeźwiło brata, ale nie na tyle, aby zaprzestać procesów z macochą. Jego imię obciążone zmarnotrawieniem ojcowskiego majątku  znika z akt miasta w 1794 r.

Andrzej
Na tle wyczynów braci wzorem cnót obywatelskich może się wydawać ich wuj – Andrzej, wielokrotny wójt i prezydent miasta (w latach 1760, 1771, 1786). I on nie zawsze przestrzegał rozdziału pieniędzy publicznych od własnej kasy. W 1774 r. następca zarzucił mu roztrwonienie niebagatelnej sumy 2000 zł. Nie przeszkodziło to oskarżonemu w dalszej karierze. Andrzejowi udało się powiększyć majątek przez proceder dziś niedopuszczalny, a wtedy nagminny – dzierżawę własności miasta, tj. wsi Ostrów i Pieczysk. Jako posiadacz ziemski Podbowicz bardzo surowo egzekwował swoje prawa, dostarczając tym samym bogatego materiału skarg i zażaleń o nadmierną eksploatację poddanych. Swoje małżeństwa traktował podobnie jak inni przedstawiciele rodu – jako najłatwiejszy środek do pomnożenia kapitału. Nic dziwnego, że Andrzej był aż trzykrotnie żonaty. W 1776 r. miał on dwie większe kamienice w rynku, browar oraz inne mniejsze budynki w mieście. W cechu piekarzy był skarbnikiem, ale kiedy w 1780 r. przeszedł do piwowarów, zaraz pojawił się zarzut działania na szkodę interesów finansowych i zaparcie się imienia piekarskiego. Mimo to jeszcze przez 10 lat aż do swej śmierci był rajcą miejskim, choć jako starszy człowiek „ganił nowości a chwalił zastarzałe”. Najsławniejsza z kamienic Podbowicza w rynku znajdowała się w miejscu, gdzie dziś znajduje się pub Kaliszfornia. W domu tym urządzono aptekę nazywaną „Pod Piekłem”. Kiedy przybytek znajdował się już w rękach aptekarza Ludwika Kassa, wybuch nagromadzonych tutaj spirytusów doprowadził do zapalenia i zniszczenia ratusza w 1792 r., a w konsekwencji do  tragicznego pożaru miasta.

Usychanie drzewa
Mimo trzech ożenków, Andrzej doczekał się tylko pięciu potomków. Egidiusz Michał (ur. 1751) zmarł zapewne jako niemowlę. Córkę Franciszkę (ur. 1758) wydano za mąż za szlachcica zajmującego się handlem. Jan (ur. 1749) i Józef (1753 r.) nie pomnożyli już rodzinnego majątku, ani nie wsławili się niczym szczególnym. Józef w 1778 r. był  prezydentem miasta, ale zaraz pojawił się zarzut  fałszowania miejskich miar i sprzedawania zboża po zawyżonej cenie. Jan przez jedną kadencję pełnił urząd wójta, a w 1807 r. został jednym z sygnatariuszy podania do rządu Księstwa Warszawskiego o przywróceniu miastu samorządu miejskiego. I w nim odzywała się krew Podbowiczów; był oskarżany o pobicia i obelgi. Los się jednak odwrócił. W 1793 r. proces Janowi wytoczyła własna żona, domagając się zabezpieczenia trwonionego majątku.
Niejednoznaczną postacią jest również najstarszy z braci ks. Stanisław Kostka – kanonik, notariusz apostolski, w końcu proboszcz w Skalmierzycach. Duchowny wygłaszał patriotyczne kazanie, ale też pomagał Prusakom w planowanym zburzenia kościoła św. Mikołaja. Za zdradę został pobity przez dziedzica Żelazkowa Kajetana Radolińskiego. Ksiądz kanonik również nie grzeszył umiarkowaniem: zawzięcie procesował się z bratem Janem. Jednym z nielicznych materialnym śladem istnienia rodziny jest jednak kościół w Skalmierzycach wybudowany w latach 1791–92 przez Stanisława Kostkę.
Ostatnimi znanymi potomkami Podbowiczów byli Augustyn, Franciszek i Ignacy – uczniowie kaliskiego kolegium. Pierwszy z nich na koszt miasta studiował w latach 1784–7 medycynę, ale studiów już nie ukończył. Sławne nazwisko nosił też niejaki Tadeusz, bibliotekarz przy kościele św. Mikołaja. Nie znamy pokrewieństwa tych ludzi z resztą rodziny. W 1803 r. jakiś Stanisław studiuje na uniwersytecie w Dorpacie, być może jest on tożsamy z aptekarzem z Konina wspomnianym w 1839 r. Dziś na terenie Polski nie mieszka prawdopodobnie żadna osoba o takim nazwisku.

Opracowano na podstawie książki W. Rusińskiego „Życie codzienne w Kaliszu w dobie Oświecenia”.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do