Reklama

Podróż za jeden tysiąc

31/01/2019 00:00

Dwaj kaliszanie za tysiąc złotych przejechali pół Europy

3 tygodnie, 2000 km po lądzie z 20-kilogramowym bagażem na plecach, a w kieszeni niewiele ponad 1000 zł. Kaliscy studenci Michał Kibler i Arek Wieczorek pokazali, że jest to możliwe. Opowiadają o swoim nietypowym pobycie w Hiszpanii i Portugalii. Zawiniły sinice Jak doszło do wyprawy? Michał miał już uskładane pieniądze na nową deskę surfingową. Niestety w zalewie w Szałem pojawiły się sinice i nie można było pływać. – Stwierdziłem, że skoro nie wykorzystam deski, to nie ma sensu w nią w ogóle inwestować. Jednak pieniądze zostały i trzeba było je wykorzystać – mówi Michał. Spotkał się ze swoim dobrym kolegą Arkiem i postanowili dokądś razem wyjechać. Podróżując palcem po mapie wybrali Hiszpanię i Portugalię. Głównym założeniem chłopaków było wydać jak najmniej, a zwiedzić jak najwięcej. Podróż bardzo szybko doszła do skutku. Wyjechali z Kalisza 22 sierpnia. Pierwszą miejscowością na trasie był... Wrocław, ale to dopiero początek. Stamtąd udali się do Frankfurtu. Zastała ich noc i trzeba było się gdzieś przespać. Tego pierwszego noclegu nie zapomną długo, rozłożyli bowiem karimaty i śpiwory niedaleko dworcowego pawilonu z frytkami. – Jednym słowem: po raz pierwszy spaliśmy z frytkami! – śmieją się. Z Frankfurtu studenci przelecieli do Portugalii i tam rozpoczęła się prawdziwa, długo oczekiwana przygoda. Przybyli do Porto, gdzie od samego początku doskwierał im ogromny upał. Było 35 stopni, a chłopcy mieli na plecach ponad 20 kg bagażu. To jednak ich nie przeraziło. – Chodziliśmy po Porto 7 godzin. Pokonywaliśmy strome uliczki po schodach, raz w górę i zaraz w dół – opowiada Arek. Musieli się do tego przyzwyczaić, bowiem przez całą wyprawę zmuszeni byli do noszenia ciężkich plecaków. Mieli je ze sobą, by nie płacić za przechowalnie bagażu. Tylko w największych miastach korzystali z tego – jak mówią – drogiego wynalazku. Autostop, autostop... Z Porto podróżowali już prawie zawsze autostopem. Wbrew pozorom złapanie autostopu wcale nie jest proste. – Dla dwóch chłopaków z takimi olbrzymimi bagażami to trudne zadanie – mówi Michał. Studenci musieli wykazać się ogromną cierpliwością. Na transport zdarzyło im się czekać nawet 2,5 godziny, aż wreszcie ktoś podwiózł podróżników do Coimbry, gdzie mieli nocować. Na miejscu rozlokowali się na karimatach pod palmą, bez namiotów. Podczas pierwszych noclegów byli poprzypinani do plecaków. – Dostosowaliśmy się do standardów polskich – śmieją się. Były to ciężkie noce, gdyż co chwilę się budzili. – Sprawdzałem, czy mój towarzysz jest jeszcze obok – wspomina Michał. W związku z tym, że nie mogli spać, w nocy zwiedzali miasto. Portugalska Częstochowa Najwięcej wspomnień mają z Fatimą. Dziwią się, że nie ma tam w ogóle pól kempingowych, a są tylko parki. – Rozbiliśmy się na koczowisku dla ludzi, którzy... raczej nie mają 4 ścian – zauważył Arek. Studenci w poszukiwaniu wody trafili do... zgromadzenia sióstr. Bardzo szybko okazało się, że jest nie woda, ale także... portugalska pielgrzymka. Do Michała podeszły dwie starsze Portugalki. – Miały około 60 lat. Zauważyły, że mamy duże plecaki i zaczęły rozmowę po portugalsku – wspomina student, który z tego języka znał tylko dwa słowa. Wytłumaczył zatem na migi, skąd jest i co robi w tym miejscu. Przy okazji dowiedział się, że rozmawia z osobami z pielgrzymki autokarowej do Fatimy. – Tak się złożyło, że miałem obrazki z kaliskiej pielgrzymki do Częstochowy – mówi Michał, który już kilkakrotnie pielgrzymował na Jasną Górę. Pokazał je Portugalkom i zaprezentował im legitymacje pielgrzymkowe. Wytłumaczył, że Częstochowa w Polsce to jak Fatima w Portugalii. – Rozdałem obrazki i od razu zostałem wyściskany. Zrobiła się miła atmosfera. Wrócił Arek z wodą i był w lekkim szoku – śmieje się Michał. Portugalki wykupiły studentom plakietki pielgrzymkowe, czyniąc tym samym Michała i Arka członkami pielgrzymki portugalskiej. Ciesząc się z miłego przyjęcia, chłopcy zobaczyli, że nagle sala, na której się znajdowali, robi się pusta. – Ludzie zaczynali gdzieś znikać – opowiadają. Studenci poszli za tłumem, który doprowadził ich na salę, gdzie było około 800 osób. Wszyscy się modlili. – Nauczeni doświadczeniem polskiej pielgrzymki, wstaliśmy i zaczęliśmy klaskać. Okazało się, że wszyscy pielgrzymi robią to samo, co my. Chyba dlatego tak szybko podłapali, że wyróżnialiśmy się z tłumu. Michał był bowiem jedynym blondynem na sali. Od razu było widać, że nie jesteśmy z tego kraju – wspomina Arek. Studenci zaprzyjaźnili się z Portugalczykami, którzy uczyli ich religijnych piosenek. – Szybko zorientowaliśmy się, że jesteśmy odpowiedzialni za choreografię – mówią. Potem wzięli udział we mszy św., podczas której wszyscy modlili się po portugalsku, a oni – po polsku, czym także wzbudzili podziw pielgrzymów. Lizbońskie kury Jedną z ciekawszych nocy przeżyli w Lizbonie. Nie chcąc tracić pieniędzy na drogie noclegi, postanowili przespać się za darmo. – Szukaliśmy na mapie najbardziej zielonych punktów, by tam rozłożyć się na nocleg – opowiada Michał. Udało im się znaleźć dobre miejsce w centrum. – Po pewnym czasie okazało się, że nie jesteśmy tam sami – wspomina Arek. Ktoś miał już przed nimi taki sam pomysł i okazało się, że trafili na koczowisko bezdomnych. Zdziwili się tym bardziej że było to centrum, a wokół same czterogwiazdkowe hotele. Noc spędzili spokojnie, nie zauważeni przez tubylców. Myśleli, że to koniec niespodzianek. Tymczasem obudzili się rano i zobaczyli wokół siebie wrogo nastawione... kury! – Chodziły koło nas wraz z kogutem, jakby chciały zaraz zaatakować – opowiadają. Studenci w obawie przed kolejnymi niespodziankami czym prędzej opuścili Lizbonę. Bariera językowa? Podróżnicy z Kalisza wyjechali z dobrą znajomością języka angielskiego. Jednak musieli posiłkować się także innymi językami. – Rozmawialiśmy... jak się dało! – wspominają. Udało im się porozumieć w łamanym rosyjskim, niemieckim, a także portugalskim, którego przed wyjazdem w ogóle nie znali. – Ale najwięcej było migowego – dodaje Arek. Zaskoczeni zostali w punkcie informacyjnym na dworcu w Barcelonie. – Zapytaliśmy po angielsku, dokąd można pójść. A w okienku usłyszeliśmy głos: Mówisz po polsku? – wspominają. Okazało się, że spotkali tam Polaka, który mówił aż w 11 językach. Ciastka... dla psów? Zwiedzili Cordobę, Sevillę, Madryt, Burgos. Dotarli do portugalskiego Del Roca – najdalej wysuniętego na zachód punktu w Europie. Na całą wyprawę (odliczając koszty przelotu) wydali niewiele ponad 1000 zł. Udawało im się czasem przeżyć jeden dzień za 2 euro. Zdradzają sekret taniego żywienia. – Podstawą żywieniową były niesamowicie tanie ciastka „Maria”. Wypatrzyliśmy je zaraz obok jedzenia dla psów i kotów – podkreślają jednak, że sprawdzili wcześniej, czy ciastka te były przeznaczone dla ludzi. Na śniadanie podróżnicy jedli arbuzy, na obiad jogurty lub zupki chińskie, a na kolację – bagietki. – Czasem jadaliśmy w barach, ale tylko na stojąco, bo było wtedy 20 proc. taniej – dodają. Czasami „szaleli” i jedli lody, bo w końcu byli na wakacjach. To nie koniec Chłopcy o tym, co zobaczyli podczas podróży, opowiadać mogliby jeszcze kilka dni. Z wielkim sentymentem wspominają każdą chwilę wyprawy. Mimo że ładowali komórki na dworcach i w toaletach, a plecy z dnia na dzień bolały ich coraz bardziej, planują kolejne wyprawy. Już dzień po naszym spotkaniu Michał wyjeżdżał w polskie góry, z głównym celem – wejściem na Rysy. Na przyszłe wakacje także planują podobną podróż. Dokąd? Jeszcze nie wiedzą. (Agnieszka Owczarek)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do