Reklama

Poskromienie chińskiej księżniczki

22/04/2009 12:21

„Turandot” to teatralna baśń, której głównymi adresatami – jak to w przypadku baśni bywa – są dzieci. Premiera przedstawienia w reżyserii Waldemara Wilhelma odbyła się w minioną niedzielę

Polityka repertuarowa w teatrze jest niemal wyłączną domeną jego dyrektora. I niejeden dyrektor połamał sobie na niej zęby. Szeroka publiczność ocenia teatr ze względu na repertuar, bo tajniki sztuki aktorskiej czy trafność poczynań reżysera potrafią rozeznać tylko nieliczni. Uważałem i nadal uważam, że słabością kaliskiego teatru w ciągu minionych lat był właśnie dobór sztuk, a dokładniej – repertuarowe braki. Poprzedniemu dyrektorowi, Robertowi Czechowskiemu, kilkakrotnie wytykałem, że kaliska scena zapomniała o dzieciach. Nie był to jedyny z jej braków, być może nie był też najważniejszy, ale za to bezdyskusyjny. Od początku dekady u „Bogusławskiego” nie powstał żaden duży i pełnowartościowy spektakl przeznaczony dla najmłodszych. Z pewnością nie była nim „Plumpa”, a honor sceny w oczach dzieci ratowały jedynie rzadkie indywidualne inicjatywy aktorów, nieraz nawet udane, ale z konieczności zakrojone na niewielką skalę. Efekt? Ci, którzy wtedy mieli lat 6, 8 czy 10, zostali pozbawieni szansy na pełnowymiarowy kontakt z teatrem. Następna taka szansa może zdarzy im się we wczesnej młodości, a może nie zdarzy się wcale.
Ale dość biadolenia nad rozlanym mlekiem. Teraz jest „Turandot”, przedstawienie barwne, na swój sposób efektowne, angażujące duży zespół aktorski, a do tego niejako podwójne, czyli skonstruowane w oparciu o zasadę „dwa w jednym”. Z jednej strony jest to opowieść na motywach baśni Carla Gozziego, rozwijająca się według znanego schematu. Egoistyczna, rozkapryszona i okrutna chińska księżniczka stawia pretendentom do swojej ręki warunki nie do spełnienia, a przegranym każe ścinać głowy. Pewnego razu pojawia się jednak książę, który potrafi poskromić złośnicę, dając jej niespodziewaną nauczkę. Psychologicznie jest to umotywowane dość marnie, ale nie o to tu chodzi. Spektakl Waldemara Wilhelma służy przede wszystkim prezentacji różnych aspektów teatralnego języka, oczywiście w sposób możliwie prosty i atrakcyjny dla odbiorców w wieku wczesnoszkolnym. Pochwalić trzeba całą warstwę wizualną tego spektaklu, a więc scenografię, kostiumy i ruch sceniczny. Orientalne stylizacje, pomysłowe detale i kolory przyciągają uwagę bardziej niż wątła i skonwencjonalizowana fabuła, którą na dodatek rozsadzają dydaktyczne wtręty. To druga warstwa tego spektaklu, mająca ukazać dzieciom teatr od kulis i przy okazji ujawnić tych wszystkich, których zwykle nie widać na scenie, a bez których nie może się on obyć. Swoje przysłowiowe pięć minut mają więc inspicjentka, garderobiana czy strażak, a dziecięcą nagrodę za rolę drugoplanową powinien otrzymać Adam Durman, który w „Turandot” zagrał… Tron Cesarza. O aktorach profesjonalnych nie wspominam, bo to jakby oczywiste, że zagrali to, co do nich należy i że zrobili to dobrze. Jak napisał prof. Sławomir Świontek, grają oni w tym spektaklu postacie nawiązujące do XVI–wiecznej komedii dell’arte. Jednak w pewnych momentach jakby wychodzą z ról ministrów, kanclerzy czy marszałków i zwracają się do widzów jedynie jako aktorzy, zdając się mówić: „nie ulegajcie złudzeniu, jesteśmy w teatrze, gdzie jedynymi realnymi osobami są: ja – aktor i ty – widzu”.

Robert Kordes

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do