
Już po żniwach. Pola wyczyszczone z upraw i z większości ich stałych mieszkańców. Wraz z nadejściem coraz chłodniejszych dni spodziewać się można, że do domostw na wsiach zapukają myszy, szukające schronienia przed zimą. To trudny okres również dla ulotnych symboli lata – motyli i ciem, coraz trudniej radzących sobie z coraz cięższą poranną rosą. I właśnie w takich dniach przełomu lata i jesieni, równo 270 lat temu, jak pisał wówczas Joachim Jauch, padła ze zmęczenia pod Kaliszem szarańcza, co skrzeczała jak gacek i była cała jak z aksamitu… Anons o tej „latawicy” można dziś uważać za swoiste dzieło sztuki dawnej prasy. Jest się czego bać!
Wojskowy – zoolog - artysta
Generał Joachim Jauch (1684-1754) przez większość życia był porządnym protestantem. Jak podają przekazy historyczne, imienin nie świętował, za to na urodziny otrzymywał od swoich bliskich wpisy do sztambucha (rodzaju pamiętnika z luźnymi kartkami). W pamiątkowym kajecie widnieją więc akademickie studia antycznych rzeźb, projekty architektoniczne, mitologiczne sceny, szkice i kopie grafik. Jauch – saski oficer wysłany do Warszawy za sprawą swojego talentu jak i charyzmy, szybko zrobił karierę w wojsku i administracji. Pozostawił po sobie wiele założeń urbanistycznych w stolicy. Nadał barokowy sznyt wielu sławnym warszawskim budowlom. Był projektantem wybudowanych w latach 1730-1732 w Warszawie Koszar Mirowskich. Projektował kilka budowli dla króla Augusta II Mocnego oraz warszawskie budowle sakralne. Pośredniczył przy wykupie przez króla niektórych nieruchomości. Poza pracą w Warszawie doradzał m.in. hetmanowi Janowi Klemensowi Branickiemu w pracach inżynieryjnych w pałacu w Białymstoku. Ożenił się około 1720 roku z Evą Marią Münnich, córką późniejszego pogromcy Turków, rosyjskiego feldmarszałka Burkharda Christopha Münnicha, Około 1730 r. z woli króla polskiego otrzymał szlachectwo.
Dyrektor Saskiego Urzędu Budowlanego w Warszawie, inżynier i artylerzysta, musiał w swojej karierze widzieć niejedno, a jako autor barokowych dekoracji dobrze znał całą mityczną i fantastyczną faunę. Z pewnością nie był głupcem i raczej nie dawał się zwieść złudzeniom. Na kilka lat przed śmiercią w jego sztambuchu pojawił się jednak wizerunek zdumiewającej istoty opatrzony dłuższym dwujęzycznym opisem. Był to dla Joachima prawdziwy horror kaliski.
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o śmierć
W ubarwieniu tej piszczącej ćmy dopatrzeć się możemy ludzkiej czaszki. Nie powinno nas dziwić, iż dawniej wierzono, że jest ona zwiastunem śmierci. Mowa o motylu nocnym – zmierzchnicy trupiej główce, która czasem do nas zalatuje. A ponieważ Polska nie jest jej domem; występuje naturalnie na obszarze Europy południowej i środkowej, nie przeżywa u nas nawet delikatnych przymrozków. Trupia główka (Acherontia atropos), zwana także zmorą trupią-głową, jest niezwykła. Jest największym motylem europejskim z rozpiętością skrzydeł wynoszącą od 10 do nawet 14 cm. Na grzbietowej stronie tułowia ma charakterystyczny rysunek, przypominający ludzką czaszkę, któremu zawdzięcza nazwę. Jak zapewne każdy wie, motyle mają trąbki (przekształcony narząd gębowy w kształcie ssawki) i za ich pomocą spijają nektar z kwiatów. Ale zmierzchnica trupia główka za pomocą swojej trąbki potrafi także wydawać dźwięk – w momencie zaniepokojenia piszczy, a głos jej podobny jest do głosu nietoperzy. Dźwięk jest słyszalny z daleka. Dlaczego zmora trupia wydaje dźwięki? Jedni sądzą, że to sposób odstraszania napastników, inni, że myli swoim dźwiękiem pszczoły w czasie kradzieży miodu z ula. Dawniej, gdy się u nas pojawiała, wywoływała strach i sensacje. Kożuszek w trupi deseń i niepokojące dźwięki szybko dawały skojarzenie z siłami nieczystymi, a nawet ze światem zmarłych. Jeszcze w XIX w. mieszkańcy prowincji uważali, że zmierzchnica trupia główka towarzyszy wiedźmom i szepcze im do ucha imiona ludzi, którzy wkrótce umrą. Takim opowieściom z wielkim zainteresowaniem przysłuchiwał się między innymi Oskar Kolberg. Saski budowniczy, przebywający późnym latem 1749 roku w Kaliszu, w taki sposób opisał bliskie spotkanie z uskrzydloną nocną marą, którą następnie sportretował w swoim pamiętniku (rysunek):
„Taka Szarańcza padła na milę od Kalisza, z którey dwie złapano, y jednę serwują w Kapitule Gneźnieńzskiey, a drugą OO. Reformaci w Kaliszu, tę gdy wzięto w rękę skrzeczała jako Gacek, y pianę żółtą z pyska toczyła, cała była kosmata, jak axamit, Śmierć na piersiach, nogi dwie kosmate y zęby wiewiórcze mająca […]”.
Straszliwa i skrzecząca niczym nietoperz gacek, nazwana szarańczą spod Kalisza, okazała się być zwykłym niezwykłym motylem z południa starego kontynentu. Oniemiały pod wrażeniem dziwnego stworzenia, generał zamieścił w swoim sztambuchu rysunek tej strasznej „szarańczy” z głową przypominającą jakąś z pewnością groźną (być może na poły legendarną) kreaturę. Portret nocnego motyla sugeruje co prawda, że autor rysunku znał go raczej z relacji, jednak równie dobrze można przyjąć, że widok zmierzchnicy trupiej główki i jej pisk „brzmiący niczym pogrzebowy dzwon” (ewentualnie „jako Gacek”) zrobiły na nim tak mocne wrażenie, jak na ludziach z eksperymentu Sir Marshalla lub bohaterze Sfinksa Edgara Allana Poe. Mimo złej sławy, mam nadzieję, że kolorowy nocny motyl jeszcze wróci do Kalisza. Nie taki diabeł straszny jak go malują!
Mateusz Halak
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie