Reklama

Przewidział niejedną powódź – ostrzega przed ulewami w połowie czerwca

31/01/2019 00:00

 Polski meteorolog-amator Marian Głuszek od 35 lat trafnie przewiduje wielkie powodzie, susze, ostre zimy, cyklony czy trzęsienia ziemi. Na przykład o obecnej powodzi ostrzegał już w styczniu. Nie robi tego na przysłowiowego nosa, lecz z astronomicznych wykresów. Jeśli zrozumiemy jego metodę, to sami  będziemy mogli prognozować pogodę na wiele miesięcy wcześniej

W 1998, a więc zaledwie  rok po wielkiej  powodzi z 1997, wykresy  Mariana Głuszka  niepokojąco wskazywały na powtórkę z  tragedii. Znów z dużym wyprzedzeniem,  tak  jak mógł i gdzie mógł, ostrzegał. W styczniu   do kancelarii premiera wysłał list  ostrzegający.  Ostrzeżenia o podobnej treści opublikowała lokalna prasa  rzeszowska i warszawska. W rezultacie niektórzy zaczęli się zastanawiać, czy aby nie zabrać dzieci z kolonii w górach. Inni domagali się potwierdzeń lub zaprzeczeń od służb meteorologicznych.
Wkrótce temat podchwyciła  rzeszowska gazeta „Nowiny” i 6  lipca 1998 na pierwszej stronie zaczęła naśmiewać się z ostrzeżenia, nazywając je „powodziową kaczką”, a jej autorów „wróżbitami”. Swoje wyłuszczenia dziennikarze poparli   wypowiedziami kierownictwa IMiGW, w sprawie zapowiadanych przez Mariana Głuszka kolejnych „wielkich deszczów w lipcu”.
Pomimo tego, trzy dni później badacz kolejny raz ostrzegł ludzi na łamach innej gazety – Super Nowości  (z 9 lipca 1998).
Niestety miał rację. Po dwóch tygodniach w  Kotlinie Kłodzkiej mocno lunęło. Dokładnie w nocy z 23 na 24 lipca 1998 przyszła wielka ulewa i natychmiastowe  lokalne podtopienia. Następnego dnia Gazeta Wyborcza (24 lipca) zaczęła rozdzierać szaty i grzmieć wielkimi literami na pierwszej stronie: „NIKT NIE OSTRZEGŁ”.  Po czym opisuje tragedię i cytuje kierownika biura prognoz  z IMiGW:  „Trudno to było przewidzieć...”.
We wspomnianej  powodzi w Polsce i w Czechach zginęły 52 osoby. Woda zalała  całą  w Kotlinę Kłodzką.
Niewesoło wygląda los  kogoś, kto dokonuje odkrycia w samotności, zamiast w wielkich renomowanych i dotowanych instytucjach.   Zresztą mechanizm ignorowania prawdy przez różne instytucje powołane niby do jej szukania, znany jest w  historii. Wspomnijmy  choćby Kopernika, Giordana Bruna czy dra Ashkara pokazującego oryginalną metodę leczenia raka.
Przez  ostatnie 35 lat pan Marian wielokrotnie próbował zainteresować swoim odkryciem różne instytucje meteorologiczne. Nie wyrażono zainteresowania, a nawet powiadomiono, że  teoria „nie ma umocowania naukowego”.
– Czy naprawdę grawitacja  nie ma umocowania naukowego? – pyta zawiedziony badacz.
 W 1998 roku,  o swoim odkryciu powiadomił  kancelarię premiera. Niestety, list na zasadzie piłeczki pingpongowej przekazano do IMiGW, czyli instytucji znającej temat już wcześniej i akurat niespecjalnie zainteresowanej tym odkryciem.
Dzisiaj, po latach, pan Marian  ogląda w telewizji  zatroskaną twarz kolejnego premiera  wizytującego obecnie zalane tereny, ale już nie ma zamiaru wysyłać następnego pisma. Jak będą chcieli,  to przecież go znajdą.
Można się tylko domyślać, że tak naprawdę odkrycie Mariana Głuszka nie jest na rękę instytutom meteorologicznym, które mogłyby przeżyć naukowe trzęsienie ziemi i  stracić autorytet, albo co gorsza – dotacje.
To niesamowite, że wg  oficjalnych danych Unesco w XX wieku na skutek  powodzi na  świecie zginęło  ok. 9 mln osób, a żadna instytucja nie jest zainteresowana sprawdzającą się grawitacyjną teorią.
Jednak w  prywatnych rozmowach z meteorologami teoria pana Mariana wzbudza już   więcej zainteresowania.  „Ma pan rację z tą teorią, ale... Wie pan, w mojej pracy musiałem podpisać coś w rodzaju lojalki i nie mogę się wychylić. Chcę spokojnie przepracować do emerytury”.
M.Głuszek wspomina wielu naukowców, którzy w ciągu ostatnich 35 lat chętnie się z nim spotykali,  gratulowali i pomagali.
„To działa!” napisał wielkimi literami pewien meteorolog prognozujący wiatry dla floty bałtyckiej.
Pewna profesor zajmująca się meteorologią, wysłuchała pana Mariana z zaciekawieniem, po czym stwierdziła: „Na astronomii się nie znam”.
Być może właśnie specjalizacja naukowa i brak interdyscyplinarności  blokuje meteorologom postęp. Podobnie mamy z medycyną. Jeden lekarz specjalizuje się w kardiologii, drugi w urologii, a przecież człowiek jest całością.
Tymczasem kolejne wykresy pana Mariana z dużym wyprzedzeniem i  matematyczną dokładnością pokazują mające nadejść zaburzenia pogodowe. Tak było z tsunami w 2004 r.  Wreszcie – tak jest z obecną powodzią. Meteorolog-amator wiedział już w styczniu o wielkich opadach mających nastąpić w połowie maja. Teraz ostrzega przed powtórką szykującą się około połowy czerwca.
Pomyślmy, ile jeszcze takich zjawisk pogodowych musi przewidzieć jego teoria  i ilu jeszcze ludzi musi zginąć, aby raczono ją wykorzystać?
Najlepiej zostawmy władze w spokoju i sami nauczmy się prognozować.
Odszukałem telefon do pana Mariana i zadzwoniłem.
Słuchawkę podniósł  starszy mężczyzna. Jest emerytowanym nauczycielem języka polskiego, ale również z przyjemnością uczył matematyki, a zwłaszcza trygonometrii. Jego pasją jest astronomia i meteorologia. W  trwających od ponad 35 lat obserwacjach pogody z grubsza  potwierdza prawidłowość swej teorii. Nadal  liczy, że naukowcy pójdą tym śladem i doszlifują jego metodę prognozowania. Osobiście po godzinnej rozmowie z panem Marianem  miałem wrażenie, że lepiej zaprognozuję pogodę, niż gdybym skończył studia meteorologiczne.
 
Streszczenie teorii
Współcześni meteorolodzy nie potrafią wyjaśnić prawdziwych przyczyn kataklizmów pogodowych, a więc nie potrafią  ich przewidzieć wystarczająco wcześnie.   Dla ukrycia swojej bezradności fałszywie nazywają wielkie powodzie czy  susze „anomaliami”. Tym samym błędnie sugerują, że są to wyjątki. W rezultacie ludzie myślą, że takie wyjątki im się nie przydarzą i budują  swe domy na polderach. Skoro powodzie i susze pojawiają się często,  to przecież nie są anomaliami, tylko normalnością.  Na sąsiednich stronach opracowaliśmy historyczny wykaz wielkich powodzi w Kaliszu. Już na podstawie tylko tych kaliskich kronik można być pewnym, że na obecnej powodzi się nie skończy.
Teoria grawitacyjna Mariana Głuszka pozwala prognozować pogodę na wiele miesięcy, a nawet lat, do przodu. Jest w miarę prosta i opiera się na uwzględnieniu siły przyciągania grawitacyjnego Księżyca, Słońca, Wenus, Jowisza i innych planet. Co ważne – nie obala współczesnej meteorologii, tylko ją uzupełnia.
Co według Państwa silniej oddziałuje na Ziemię – ogromne, ale dalekie Słońce, czy malutki, ale bliski – Księżyc?
Otóż mały Księżyc ma 2,2 raza większą siłę oddziaływania grawitacyjnego na Ziemię niż Słońce, bo siła grawitacyjna bardziej zależy od odległości niż od masy (liczy się kwadrat odległości). To jest  tak samo, jak z  włączonym telefonem komórkowym trzymanym na wyciągniętej dłoni, który bardziej promieniuje na nas niż ogromny maszt z antenami odległy o kilkaset metrów.
Wszyscy dobrze wiedzą, że to Księżyc swym przyciąganiem powoduje przypływy czy odpływy wody w morzach i oceanach.  Bałtyk jest małym i płytkim morzem, więc przypływy są tu zaledwie kilkucentymetrowe. Tak samo nie zauważymy przypływów na talerzu z zupą. Jednak  na środku Oceanu Atlantyckiego woda podnosi się już o 2 metry, a na przykład w zatoce Fundy (Kanada) nawet do 18,6 metra. Zatem Księżyc potrafi  uwypuklić ciężkie i ogromne morze, a miałby nie przyciągać lekkiego powietrza otaczającego Ziemię? Przyciąga i tworzy z niego dwie wielkie fałdy (po przeciwnych stronach globu) podobne do przypływów. Problem polega jednak na tym, że nasz satelita robi to z różną siłą i w różnych kierunkach. Obraca  się wokół Ziemi w płaszczyźnie, która mocno się waha. Wyobraźmy sobie, że Ziemia założyła na swój glob wielki kapelusz. Rondo tego kapelusza jest płaszczyzną, po której krąży Księżyc. Żeby zrozumieć jego ruch wyobraźmy sobie, że kapelusz taki zsuwa się jakby na nos (zwrotnik Koziorożca), potem podnosi się z powrotem na wysokość równika (oczy), a następnie zadziera na czoło (zwrotnik Raka) i powraca na nos po 28 dniach. Zapamiętajmy, że takie wahanie płaszczyzny, po której krąży Księżyc, nazywa się deklinacją.
Z tym tylko, że z roku na rok przez ponad 9 lat deklinacja tego „kapelusza” jest coraz większa –  zarówno w dół w stronę bieguna południowego, jak i w górę w stronę bieguna północnego. Po tym okresie, odchylania systematycznie maleją również przez ponad 9 lat. Cały cykl zamyka się w około 19 latach. Czyli w ciągu 19 lat kapelusz jest raz skrajnie wysoko odchylony na czoło, raz skrajnie wysoko na nos i wraca z powrotem na czoło.
Kolejną niespodzianką jest to, że rondo wymyślonego kapelusza nie jest okrągłe,  lecz eliptyczne. W rezultacie  czasami Księżyc przybliża się do ziemi, a czasami oddala. Kiedy jest najbliżej Ziemi, mamy tzw. perygeum (peri- blisko, gaea - ziemia), a kiedy jest najdalej mamy apogeum.
Perygeum i apogeum jest o tyle ważne, że z powodu  przybliżenia się lub oddalenia od Ziemi Księżyc oddziałuje mocniej lub słabiej i są to istotne różnice sięgające aż 24 proc.
Widzimy więc, że satelita tańczy  na  niebie, ale astronomowie potrafią dokładnie  określić, gdzie będzie w danym dniu, jak blisko naszej planety i w którą stronę akurat podąża. Niestety, meteorolodzy z nieznanych przyczyn (prawdopodobnie z powodu bardzo wielkiej ilości zmiennych danych) nie zajmują się wpływem grawitacyjnym Księżyca i innych ciał niebieskich. Zdaniem pana Mariana pomijają główną przyczynę zmian pogodowych. To jest tak, jak byśmy uznali, że siłacz (Księżyc) podniesie stukilową sztangę (morze i skorupę ziemską), a pomijali fakt, że ma zdolność podnieść balonik z powietrzem (atmosferę).
Gdziekolwiek Księżyc  by nie był, zawsze przyciąga górne warstwy atmosfery (te nad którymi akurat się  znajduje) i  ciągnie je za sobą w postaci wielkiej fałdy. Jeżeli zasysa górne warstwy atmosfery,  to przecież one pociągają za sobą powietrze z dolnych pokładów. W ten sposób nad Polskę równocześnie trafia zimne i ciężkie powietrze z biegunów oraz  suche i ciepłe z południa.
– Gdy Księżyc wraca z północy lub z południa w kierunku równika, wtedy mamy  cyrkulację zachodnią, a gdy idzie od równika na północ lub południe – następuje spływ powietrza polarnego. Ta zasada jest sprawdzona przy oscylacji w pasie równikowym (między zwrotnikami). A gdy oscyluje poza zwrotnikami, możemy mieć do czynienia z odwrotnością tej zasady.
 Rosnące pole grawitacyjne robi podciśnienie i wpuszcza dołem cięższe, zimne, suche powietrze z północy i mamy wtedy cyrkulację  północno- wschodnią. Sprawdziłem to w połowie 19 letniego cyklu – tłumaczy pan Marian.
 Jednak Księżyc, choć jest najważniejszym graczem, to nie jedynym. Na drugim miejscu uwzględnić trzeba wpływ grawitacyjny Słońca, a także Wenus i potężnego Jowisza. Otóż wpływy te mogą się sumować bądź  redukować i to w najróżniejszych kierunkach.
– Największe zamieszanie baryczne i termiczne  mamy w atmosferze, gdy następuje sumowanie wektorów źródeł,  a szczególnie gdy dzieje się to w czasie zmiany kierunków tensorów (wektor na łuku) – twierdzi badacz.
Spośród wielu kombinacji ciał niebieskich pan Marian, poprzez wieloletnie obserwacje określił te najgroźniejsze, czyli takie, które najsilniej wpływają na atmosferę. Bardzo silny wpływ będzie na przykład wtedy, gdy  Ziemia, Księżyc, Wenus i Słońce znajdą się mniej więcej na jednej linii (w czasie nowiu księżyca). Jeśli do tego dodamy skrajną deklinację (kapelusz w najwyższym miejscu) i  jeszcze perygeum (przybliżenie do ziemi) tej samej linii, to mamy tak duże zaburzenie pogody jak to, które wywołało obecną i poprzednie powodzie z 1997.
Posługując się wykresami astronomicznymi (jak choćby tym sporządzonym przez Mariana Głuszka i pokazanym na rysunku powyżej), sami możemy zauważyć zbieg astronomicznych okoliczności. Hobbysta-meteorolog prognozuje, że najbliższe lato będziemy mieli wilgotne. Jaka zima, takie lato – przypomina sprawdzone ludowe przysłowie (padało zimą będzie padało i latem).
W połowie każdego wiosennego i letniego miesiąca należy spodziewać się złej pogody. Około połowy czerwca czekają nas powtórne ulewy.
– Proszę w artykule dopisać, że zainteresowanych czytelników  zapraszam do współpracy za pośrednictwem redakcji – dodaje na koniec  telefonicznej rozmowy  pan Marian.

Arkadiusz Woźniak

P.s. niestety zaproszenie jest już nieaktualne - Marian Głuszek zmarł.
 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do