
Gdybyśmy chcieli się przenieść w lata 80 XX w., to klimat tamtych czasów odda „Mała apokalipsa” Tadeusza Konwickiego. Kto czytał, dobrze pamięta atmosferę zaniedbania i powolnego rozpadu. Taka była Warszawa, Kalisz i inne miasta. Dla średniego pokolenia to czas dzieciństwa, dla młodszych tylko historia
Jeszcze na początku tamtej dekady kaliski rynek (wówczas plac Bohaterów Stalingradu) zachował kształt, jaki nadał mu przed wojną architekt Sylwester Pajzderski. Nie znaczy to, że było kolorowo i pięknie. Przeciwnie. Betonowy chodnik, zapewne synonim nowoczesności w międzywojniu, 50 lat później nie wytrzymał naporu czasu. Popękany i wykrzywiony w wielu miejscach groził przechodniom bolesnym upadkiem. Do przeszłości odeszła też uroda wielkiego klombu. Pielęgnowany jeszcze za Stalina przez przedwojennych ogrodników, niespełna trzydzieści lat później wyłysiały i zaniedbany zmienił się w toaletę dla psów. Było za to dużo ławek, ale szybko zasiedlili je stali „bywalcy” placu – zmęczeni życiem pijaczkowie. Sympatyczniejszym obrazkiem był widok staruszek i dzieci dokarmiających gołębie. Na tyłach siedziby władz działała jeszcze staroświecka pompa. Mimo pociemniałych kamienic i zniszczonego bruku, całość prezentowała się dostojnie, choć może małomiasteczkowo. Urody dodawał zwłaszcza zielony, spatynowany hełm wieży ratusza. Na jej czubku wciąż dumnie powiewała metalowa chorągiewka z herbem miasta. Po jakiejś burzy wylądowała na dachu. Leżała tam bardzo długo (rzecz uchwycił Wojtek Krenz na swoim świetnym zdjęciu, jeszcze niedawno eksponowanym w witrynie galerii J.A.D.).
W zakładzie zegarmistrza Prylińskiego
Niewiele pozostało na Głównym Rynku sklepów z tamtych lat: narożny optyk, DESA (dziś Galeria J.A.D), kiosk Ruchu pod arkadami. To chyba wszystko. Przestronna Cepelia skurczyła się do rozmiarów malutkiego sklepiku. Uderzającą cechą peerelowskich placówek handlu tzw. uspołecznionego, były obszerne wnętrza i swojskie nazwy: Malwa (zbieg Śródmiejskiej - pamiątki), Ciżemka (zbieg Waryńskiego, obecnie Piskorzewska - obuwie). Z ważniejszych wymienić trzeba sklep z instrumentami muzycznymi (zbieg z Zamkową), zaprojektowany przez plastyka Krzysztofa Marksa. Jedno z malowideł jego autorstwa przedstawiało dwa dmące w trąby anioły. Sklep reklamował przygasający nocą neon - klucz wiolinowy. Ciekawą dekorację można było zobaczyć w odzieżowym (obecnie cukiernia Italia i kawiarnia Uno) – miedziane panneau z panoramą Kalisza z XVIII w. i postaciami w renesansowych strojach. Osobliwością punktu fotograficznego (dziś Główny Rynek 14) stała się automatyczna kabina do robienia zdjęć. Jednak najoryginalniejszym sklepem pozostawał sąsiedni (nr 13) Zakład Zegarmistrzowski Zygmunta Prylińskiego - w młodości uczestnika Powstania Warszawskiego. Uwagę zwracał wiszący nad wejściem zegar. Zabytek, starszy niż sam dom, został usunięty dopiero na początku obecnego stulecia. Zachowana sprzed 1939 r. rzeźbiona witryna była przykładem artystycznych umiejętności kaliskich rzemieślników. Na czarnej szybie z datą założenia firmy (1919) właściciel umieścił kolekcję zabytkowych zegarów. Każdego sierpnia w rocznicę powstania w oknie pojawiała się miedziana plakieta z małym, przytulonym do Maryi powstańcem. Napis na plakiecie, cytat z poety Krzysztofa Baczyńskiego głosił: „Czy to kula była, synku, czy to serce pękło?”. We wnętrzu oprócz staroświeckich czasomierzy i barometrów wisiał też pejzaż z wrzosowiskiem i wielkie poroża jelenia. Dzieciom podobał się zwłaszcza duży budzik z twarzą murzynka mrugającego oczami. W oszklonej szafie kusiła gigantyczna butelka jakiegoś zagranicznego wina. Czy była pełna? Nie wiemy.
Niezwykła foka i inne luksusy
Jeśli sklep Prylińskiego mógł się wydawać osobliwy, magia ta bladła w porównaniu ze sklepami Pewexu. Pokazywano je z dumą krewnym z Zachodu (popatrzcie, my też takie mamy!), nie zdając sobie sprawy, że dla nich są one ubogą wersją codzienności. Młodszym czytelnikom trudno będzie to zrozumieć, ale były to jedyne oficjalne miejsca w Kaliszu, gdzie za dolary (wtedy trudno osiągalne) można było kupić to, co dziś jest w każdym sklepie. Kalisz miał dwie takie placówki – jedną większą i starszą przy hotelu Orbis Prosna, drugą mniejszą przy ul. Gen. Świerczewskiego (dziś Zamkowa). Wizyta w Peweksie, jeśli tylko nie szło się go „pozwiedzać”, była dla każdego kaliszanina prawdziwym świętem. Już przy wejściu klienta witał niezwykły zapach czegoś nieuchwytnego i nieznanego w siermiężnej rzeczywistości. Uginające się od towaru półki robiły z tego miejsca prawdziwą świątynię luksusu. Wchodzono i kupowano z nabożeństwem, jakby kolorowy świat za chwilę miał zniknąć. Dziecięce marzenia to batony Mars, guma Donald, Coca – cola i biała czekolada Toblerone. A że zbierano papierki od tych produktów, nawet śmietniki przy Peweksach były pilnie przetrząsane przez młodych kolekcjonerów. Jednak największe, bo nieosiągalne marzenie, znajdowało się w sklepie przy Górnośląskiej – foka z klocków Lego. Czy dziś ktokolwiek zwróciłby na nią uwagę? Czy można sobie wyobrazić, że przedmiotem dumy małych kaliszan były puszki po piwie i opakowania po czekoladzie?
Obita perła
Zajrzyjmy do parku. Jedna rzecz się nie zmieniła - sprzedawane przy moście teatralnym andruty. Co rzucało się w oczy? Białe, u spodu zardzewiałe latarnie z wybitymi szybkami. Wspominano, że kiedyś nocą świeciły... Mimo zaniedbania, było jednak w parku miejsce, o którym piszemy z tęsknotą. W 1986 r. został rozebrany domek szwajcarski, stojący obok rzeźby Flory. Kto tu mieszkał w końcowym peerelu, nie umiemy odpowiedzieć. Ktoś w każdym razie pomalował go na brązowo, co szybko dało efekt łuszczącej się farby. Uwagę zwracały zwłaszcza ganki z pięknym widokiem na park, finezyjny detal i wielkie okna z witrażowymi szybkami. Ciekawskie oko mogło też wypatrzeć głaz z tajemniczym herbem i główką aniołka (dziś w lapidarium przy MOZK) i służące jako obramowanie rabatek potłuczone żydowskie macewy. Całości obrazu dopełniała pompa i murowany budynek dawnej stajni. Nie istniała już parkowa oranżeria, ale trwała jej legenda. Jej stałym laitmotivem była opowieść, że budynek padł ofiarą „niechęci” rządzących Kaliszem poznaniaków. Wspominano też o hodowanym tu wężu i o palmach, z których jedna przebiła dach parkowej szklarni. Według jednej z wersji drzewo miało się stać przyczyną rozbiórki szklanego obiektu. Powszechnie znaną historią (niestety prawdziwą) był nieszczęśliwy wypadek w parkowym zwierzyńcu, zakończony likwidacją nie do końca przemyślanego zoo. Wróćmy do brzydoty. W jej klimat wpisywał się szary klocek koło stawku Kogutek, podobno nieczynna toaleta lub przepompownia. Sam staw ozdobiono niewielką fontanną. W czasach jej świetności (tzn. gdy jeszcze działała) na parkowej wysepce pojawiły się dwa pawie. Niestety zwierzęta padły, a fontanna się zepsuła. Za to wystająca z wody rura miała „zdobić” jeziorko jeszcze przez kilka ładnych lat. Obrazu nędzy dopełniały przegniłe ze starości mosty i tradycyjnie wysychająca co roku rzeczka. Co ciekawe, przez większość peerelu Flora i pobliski zegar słoneczny jakoś nie zwracały uwagi wandali. Upadek obyczajów nastąpił pod koniec lat 80., kiedy posąg utracił głowę. Park nazywany perłą miasta swój blask stracił już dużo wcześniej.
Od placu św. Józefa po cmentarz żydowski
Co jeszcze warto wspomnieć? Ulicę Śródmiejską z girlandą nieświecących się żarówek, czy uważaną za „luksusową” kawiarnię Delicje? A może trzeba opowiedzieć o barze Szach (ul. Śródmiejska) z „mauretańskimi” dekoracjami z dykty? Wybór jest trudny. Wielką metamorfozę od lat 90. przeszły dwa place miasta. Na pierwszym z nich - placu św. Józefa (obok kolejnego wyłysiałego trawnika – kolejnej psiej toalety) stała zlikwidowana w 1999 r. miedziana fontanna. Ozdobiono ją m.in. figurkami koników morskich, herbem miasta i województwa kaliskiego. Czy była piękna? – o gustach podobno się nie dyskutuje. Obecnie można ją oglądać na terenie Wodociągów. Drugi z placów - Nowy Rynek (wtedy 1 Maja) w przyszłości zmieni się w zatłoczony bazar. W latach 80. było tu pusto i przestronnie, stały jedynie socrealistyczne latarnie w kształcie kandelabrów i nieczynny betonowy wodotrysk. Nie zabrakło też elementu surrealistycznego. Na tle staroświeckiej kamieniczki (zbieg 3 Maja – rozebrana, obecnie stoi tu blok) wznosiła się metalowa, dziwaczna konstrukcja gazowni miejskiej. Zajrzyjmy jeszcze na chwilę w okolice obecnego ronda Westerplatte, na cmentarz żydowski. Czy ktokolwiek wtedy wiedział, że ten nieogrodzony gąszcz krzaków był kiedyś nekropolią? Przedzierając się wśród bujnej roślinności, można było natrafić na marmurowy nagrobek, a dalej na ruinę będącą kiedyś domem przedpogrzebowym. W deszczowe dni przez dziurawe stropy na zaśmieconą podłogę wlewała się woda. O żydowskich mieszkańcach, o przeszłości Kalisza nie mówiło się wtedy dużo.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Apel
Poszukiwane są widokówki i zdjęcia Kalisza od lat 50. do 1979 r. do albumu o mieście w czasach peerelu. Kontakt: Halina Marcinkowska, tel. 600 067 956.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie