
Najważniejszą materialną pamiątką po Robercie Puschu, założycielu Straży Ogniowej w Kaliszu, pozostaje dawny hotel Wiedeński, usytuowany u zbiegu ulic Kanonickiej i Garbarskiej
Na podstawie zachowanych w Kaliszu dokumentów trudno zrekonstruować dzieje hotelu Wiedeńskiego; nie jest znana ani data jego otwarcia, ani zamknięcia. Z pewnością jednak można przyjąć, że historia tego domu gościnnego rozpoczęła się ok. poł. XIX stulecia. Dwie dekady później „Kaliszanin” z radością donosił: „Do najozdobniejszych budowli w naszem mieście należeć będzie bez wątpienia wznoszący się obecnie na ulicy Kanonickiej dom p. Puscha, który łączy się z hotelem Wiedeńskim tegoż właściciela”. Jak można wnioskować na podstawie tych słów, pierwotnie hotel mieścił się w niewielkiej kamienicy przy obecnej ul. Garbarskiej (wtedy Przygrodzkiej). Tymczasem zasłużony badacz historii Kalisza, Bogumił Kunicki, twierdzi, że budynek, który w 1847 r. Pusch nabył od nie wymienionego z imienia Maksa, od samego początku stał u zbiegu z Kanonicką. Zagadki nie wyjaśnia Chodyński, który w 1873 r. napisał: „ (…) wielki i prześliczny gmach wprost kościoła św. Mikołaja (...), lat przeszło 30 [ok. 1840 r.] była tam kamieniczka mała, lat temu dwadzieścia kamienica piękna, a przed rokiem (...) celem zwiększenia liczby tak drogich i trudnych w Kaliszu lokalów, nie mniej dla upiększenia miasta zużył [Pusch] majątek”. Tekst ten, jak i inne wzmianki sugerują, że nowo postawiony budynek był najpierw zwykłą kamienicą czynszową, która dopiero po śmierci swego twórcy została włączona w hotelowy kompleks.
Kiedy pojawiła się nazwa „hotel Wiedeński” – oto kolejne pytanie. Kunicki podaje, że funkcjonowała ona wiele lat przed Robertem Puschem. Wiemy, że w 1852 r. w znajdujących się z tyłu kamienicy stajniach wybuchł wielki pożar. W ogniu stanęły nie tylko dzielnica żydowska, ale również konkurencyjny hotel Gdański, działający po drugiej stronie ulicy. Spłonęła wówczas pamiętająca czasy Kazimierza Wielkiego synagoga. Czy hotel Wiedeński ustrzegł się płomieni? „Pusch jako najbliższy sąsiad pogorzałej dzielnicy poniósł dotkliwe straty” – enigmatycznie stwierdza „Kaliszanin” z 1873. Od tego czasu po Gdańskim pozostała jedynie nazwa utrzymująca się jeszcze przez wiele lat. Interes naszego bohatera rozwijał się tymczasem znakomicie. Albo budynek był dobrze ubezpieczony, albo jakimś cudem udało się go ocalić. Jedno jest pewne – pożar, który rozpoczął się na posesji Roberta, zmobilizował Puscha do utworzenia Straży Ogniowej w Kaliszu. Aż do 1871 r. na ćwiczenia i apele pożarnicy stawiali się w hotelowym podwórzu Wiedeńskiego, gdzie wydzielono dla nich pomieszczenia.
Pogrzebowe skandale, czyli trochę
o obyczajowości
Zarówno okazałym domem, jak i funkcją naczelnika straży Pusch cieszył się krótko. „(…) Obywatel miasta, założyciel i naczelnik straży ogniowej kaliskiej, mąż ze wszech miar poważny i ogólnym a zasłużonym cieszący się szacunkiem” zmarł 3 grudnia 1873 r. Chodyński wspomina o początkach astmy, co sugeruje kłopoty z sercem. Łatwo sobie wyobrazić ozdobione krepą największe pomieszczenie w znajdującym się na pierwszym piętrze mieszkaniu Puschów, zamienione w tym czasie na rozświetloną świecami kaplicę. To tutaj na paradnym katafalku w ozdobionej kwiatami otwartej trumnie spoczywał dostojny nieboszczyk, a przez pokoje – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – w milczeniu przesuwały się tłumy ludzi pragnących oddać hołd zmarłemu. Relację z pogrzebu pochowanego na cmentarzu ewangelickim dziennikarz kończy słowami: „Łzy w oczach wszystkich prawie obecnych i tak licznie zebranych mieszkańców daje miarę, jak bolesną ponieśliśmy stratę w osobie śp. Roberta”. Warto przy okazji odnotować obrazek wiele mówiący o ówczesnej obyczajowości. Podczas obrządków doszło do wydarzenia dla ówczesnych skandalicznego i z tego powodu szeroko komentowanego w prasie. Nie dość że pewna część młodzieży nie uchyliła czapek podczas przemowy pastora, to jeszcze „(…) znalazło się indywiduum, które w oknie pierwszego piętra w jednym z domów przy ulicy Wrocławskiej [obecnie Śródmiejska] rozpostarte w czapce z papierosem w ustach puszczało kłęby dymu”. Oburzony strażak, uczestnik pogrzebu, pytał retorycznie: „Czyżby ten dym miał mieć znaczenie kadzidła” i deklarował uroczyście: „Aby w przyszłości podobne zapomnienia nikły, składam 30 kopiejek na małoletnich przestępców”. Kiedy kilka dni później nomen omen z tego samego domu odprowadzano ciało zasłużonego lekarza, również pożarnika, Adolfa Szturma, pogrzeb zignorowali Niemcy należący do straży. Za czasów naczelnika Roberta Puscha takie postępowanie byłoby niemożliwe.
Nie przynosił Kaliszowi wstydu
Obok wspomnienia o założycielu straży „Kaliszanin” z 1873 r. zamieścił ciekawe ogłoszenie: „Stosowne podarki na kolendę dla dzieci i dorosłych, jak to: woreczki damskie, sac de voyage [pis. oryg.], neseserki, pugilaresy, portmonetki, cygarnice, teczki, rańce szkolne [tornistry przyp. aut.], baciki itp. – u siodlarza A. Stefańskiego wprost kościoła św. Mikołaja, nowy dom Puscha [podkreślenia autorów]”. Czy Robert zostawił spadkobierców? Na niedatowanym druku reklamowym Wiedeńskiego przechowywanym w zbiorach MOZK widnieje nazwisko Emila Freudenberga. Cały budynek zajmował wówczas hotel. Z tego bezcennego, bo ulotnego źródła, można wyczytać sporo szczegółów dotyczących jego funkcjonowania. Dom zajezdny dysponował 28 apartamentami i specjalnymi pokojami gościnnymi „dla przybywających na czas krótki”. Na życzenie klientów w zimie pomieszczenia ogrzewano przed zapowiedzianą wizytą. Ciemne korytarze oświetlano całą dobę. „Miejsca parkingowe” czekały w stajniach przewidzianych na sto koni. Kusiła hotelowa restauracja, która – jak głosi reklama na rachunku – oprócz „Table de hüte [wspólny posiłek dla gości przy jednym stole] trwającego od godziny 1 do 3, dostarcza a la carte śniadania, obiady, kolacje z wszelką starannością przyrządzone”. Na wielonarodowych gości czekało dwanaście pism w języku polskim, rosyjskim i niemieckim. Do tego dodajmy dziś już śmiesznie brzmiący zwrot: „Służba za każdym pociągnięciem dzwonka na usługi Gości będąca, szybko wykonywać zlecenia musi”, a zobaczymy hotel, jakiego nie powstydziłoby się żadne europejskie miasto.
Pozostał daszek
W 1914 r. budynek ocalał, ogień strawił jednak wiele dokumentów. Dlatego dzisiaj tak trudno zarysować pełną historię hotelu. Pozostają żmudne dociekania, ożywiane przez wyobraźnię. Dom gościnny przy zbiegu Garbarskiej i Kanonickiej musiał jeszcze długo cieszyć się renomą, skoro właśnie tutaj w czasie swoich licznych pobytów w Kaliszu zatrzymywał się przedwojenny minister spraw wewnętrznych Felicjan Sławoj- -Składkowski (polityk jest najbardziej znany z osobistego zaangażowania w budowę latryn publicznych, co zostało upamiętnione w ich potocznej nazwie: „sławojki”). Potem hotel znika z dziejów miasta.
Współcześnie Wiedeński jest zwykłą kamienicą mieszkalną. O jego przeszłości zaświadcza charakterystyczny dla takich obiektów daszek na elewacji od strony ul. Garbarskiej (podobny znajduje się na dawnym hotelu Tahna przy ul. Grodzkiej). Jeszcze kilka lat temu, przed ostatnim remontem, na klatce schodowej można było zobaczyć przebijające przez tynki malowidła z iluzjonistycznymi pilastrami. Pierzeję naprzeciwko katedry zepsuła modernizacja, nieudolnie przeprowadzona między 1912 a 1942 rokiem. Dobudowane wtedy mansardy, choć uwzględniające styl budynku, pozbawiły bryłę dawnej zwartości i elegancji.
Dzisiejsza kamienica z sypiącymi się tynkami nie przynosi chluby miastu. Pozostaje nadzieja, że gmach, usytuowany w reprezentacyjnym punkcie miasta, jest zbyt atrakcyjny, aby taki stan trwał wiecznie.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie