Reklama

Romans handlarza ryb

25/11/2009 13:38

„The New Electric Ballroom” nie jest spektaklem dla wszystkich, nie służy rozrywce ani łatwemu zabiciu czasu. Dlatego nie będzie miał obfitej widowni i nie poprawi wyników finansowych kaliskiego teatru. Mimo to, każdy teatr powinien mieć w swoim repertuarze również takie próby

Dlaczego powinien? Z tego samego powodu, dla którego każdy skoczek powinien próbować skoczyć dalej lub wyżej niż skakał wcześniej. Kaliska inscenizacja „The New Electric Ballroom”, sztuki współczesnego irlandzkiego dramaturga Endy Walsha, jest jej polską prapremierą. Już sam ten fakt wskazuje, że było to posunięcie wymagające pewnej odwagi i ambicji. Co prawda nie trafiło na byle kogo: urodzony w 1967 r. Enda Walsh nie jest pisarzem nieznanym. Jako autor dramatów od lat doceniany jest w swojej ojczyźnie i poza nią, a jego najgłośniejsza sztuka, „Disco Pigs”, w 1996 r. nagrodzona została Best Fringe Production Award na festiwalu w Dublinie. Dodatkowo Walsh jest autorem scenariuszy filmowych i dyrektorem teatru w Cork. Także reżyser kaliskiego spektaklu, Rudolf Zioło, nie jest nowicjuszem. Gdyby oceniać tylko jego sceniczny staż, musiałby zostać sklasyfikowany nawet wyżej niż Walsh. Ten wykładowca krakowskiej PWST reżyserował m.in. w Teatrze Starym i Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie, Teatrze Powszechnym w Warszawie i Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. O jego artystycznej randze świadczy też fakt, że powierzono mu tak symboliczne przedsięwzięcie, jak inscenizację „Wesela” S. Wyspiańskiego z okazji jubileuszu 100-lecia Teatru Śląskiego w Katowicach. Rudolfa Zioło znamy również ze sceny w Kaliszu, gdzie nie tak dawno wyreżyserował „Plażę” Petera Asmussena, wciąż obecną na afiszu i podobającą się publiczności.
„Plaża” jest niezłym punktem odniesienia dla najnowszego dokonania tego reżysera. W obu przypadkach mamy do czynienia z przedstawieniami kameralnymi, rozpisanymi na kilka głosów, rozgrywającymi się na ogół w ciszy i zamkniętych przestrzeniach, smutnymi w nastroju i wydźwięku, i raczej pesymistycznymi w ostatecznej wymowie. Choć teksty pochodzą od różnych autorów, chodzi w nich właściwie o to samo: o potrzebę miłości i zakorzenienia się w drugim człowieku, o to, by nasze życie miało jakiś cel i kierunek, a także o to, jak na tym życiu ważą niewykorzystane szanse i możliwości. O ile jednak „Plaża” była spektaklem spójnym i przekonującym, psychologicznie wiarygodnym i poprowadzonym konsekwentnie, bez silenia się na aktorskie grymasy i reżyserskie fajerwerki, o tyle „The New Electric Ballroom” sprawia wrażenie przedstawienia nie do końca przemyślanego i wyreżyserowanego bez wyraźnej wizji całości, tak jakby twórca scenicznej projekcji tego utworu nie do końca miał do niego przekonanie czy serce. Jeśli szukam dobrego tekstu i jakiś mi „nie leży”, mogę odłożyć go na półkę i poszukać innego, który jest mi bliższy. Dlaczego Rudolf Zioło nie skorzystał z tego niepisanego prawa, pozostanie jego tajemnicą.
Zastanawiam się na przykład, dlaczego aktorki w tym spektaklu tak bardzo miotają się po scenie, popychają się i biegają bez uchwytnego uzasadnienia? Mają oczywiście swoje problemy, z którymi ciężko im żyć, ale konia z rzędem temu, kto nie ma problemów; nieraz bywa ich nawet więcej i są cięższe do podźwignięcia niż te, o których komunikuje się nam w tym spektaklu. Czy z powodu naszych problemów zaczynamy biegać albo przewracać domowników? Byłoby to może bardziej widowiskowe niż przeżywanie życiowej porażki w ciszy i bezruchu, ale w tym spektaklu wypada jak niezamierzona groteska. (kord)

Więcej w Życiu Kalisza

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do