
Mieczysław Wiśniewski, kaliszanin, urodził się w r. 1925 w rodzinie o silnych tradycjach patriotycznych. Jego ojciec, Józef Wiśniewski, Powstaniec Wielkopolski, należał do 29 Pułku Strzelców Kaniowskich stacjonujących w Kaliszu w koszarach przy ul. Łaziennej. W domu mówiło się często o bitwach, w których uczestniczył ojciec Mieczysława. Miałam możliwość wysłuchać barwnego, bardzo detalicznego, przyprawionego humorem opowiadania P. Mieczysława Wiśniewskiego o doświadczeniach wojennych Jego i Jego Rodziny. A więc posłuchajmy
W domu często przysłuchiwałem się rozmowom o taktyce walki, zwycięstwach i porażkach polskiego wojska. Bardzo wyraziście utkwiło mi w pamięci opowiadanie ojca o przyjeździe do Kalisza Marszałka Piłsudskiego w maju 1921 r. Celem wizyty było wręczenie Kaliskiemu 29 Pułkowi Strzelców Kaniowskich sztandaru ufundowanego przez społeczeństwo Kalisza i Warszawy. To właśnie na ręce mojego Ojca Józef Piłsudski przekazał sztandar. O takim wyróżnieniu nie zapomina się. A dla wyjaśnienia dodam, że przekazanie sztandaru odbyło się na tzw.”łęgach”, w tamtych latach terenie ćwiczebnym wojska. Obecnie znajduje się tam Aqua Park, a obelisk wzniesiony na terenie od strony rzeki upamiętnia to zdarzenie...
II wojna rozpoczęła się 1 września 1939 r., a zakończyła 6 października 1939. Zaraz wyjaśnię dlaczego. Gdy wybuchła II Wojna ojciec mój wraz z 25 Dywizją Piechoty pod dowództwem Gen. Franciszka Altera, stanął do obrony Wielkopolski. Pobudowano nawet w Kaliszu i okolicy schrony wzdłuż spodziewanej linii natarcia (nazywane w Kaliszu „kaliską linią Maginota”) . Spodziewano się, że Niemcy uderzą po linii Kalisz – Łódź – Warszawa ale ci zagrali na nosie polskim żołnierzom i ominęli Kalisz od południa odcinając drogę na wschód. Polskie karabiny ani razu nie zagrały. Na razie. Zagrały w czasie przedzierania się na wschód, w stronę Warszawy. Manewr wojsk niemieckich spowodował, że oddział mego ojca z terenów nie zajętych jeszcze przez Niemców musiał przedzierać się przez pierścień niemiecki w drodze do Warszawy, tocząc utarczki zbrojne i bitwy w okolicach Łęczycy. Bitwa nad Bzurą, chociaż zakończyła się kapitulacją i ogromnymi stratami ludzkimi, umożliwiła części wojska przedarcie się przez okrążenie, m.in. Kaliskiej 25 Dywizji Piechoty. Połączone wojska stanęły do obrony Warszawy. Jednak na nic zdał się trud, śmierć i rany – 6 października, w porozumieniu z Niemcami, ogłoszono Honorową Kapitulację. Tak oto po niespełna miesiącu wojna zakończyła się. Oficerowie znaleźli się w niemieckiej niewoli, żołnierzy niższego stopnia puszczono do domu. Mój ojciec wrócił z Warszawy na rowerze.
W lutym 1940 r. Niemcy wysiedlili nas w okolice Jasła. Przed wysiedleniem pytali ojca czy podpisze volkslistę. Odmówił, tak więc znaleźliśmy się we wsi Zarzecze, 7 km od Jasła. Przydzielono nas do gospodarza, który właśnie przeprowadził się do nowego domu. Po odświeżeniu i małym remoncie ulokowaliśmy się w starym mieszkaniu. Dostaliśmy kawałek ziemi gdzie moja mama uprawiała warzywa. Ojciec zatrudnił się jako masarz.
W Jaśle trafiłem na kaliszanina, granatowego policjanta, który brutalnością przewyższał niektórych Niemców. Podczas mojej pracy w tamtejszym młynie zginęły druki zwane becukszajnami (kartki na zakup – przyp. red.). Na mnie padło podejrzenie. Dlaczego? – nie wiem. Może uczęszczanie do 3-letniej szkoły handlowej w Jaśle, które ułatwiło mi otrzymanie pracy we młynie, nie spodobało się miejscowym, może dlatego, że byłem z innej części Polski. To właśnie ów granatowy kaliszanin wtrącił mnie do aresztu. Przez 3 dni, 2 razy dziennie bił mnie szpicrutą po gołych plecach, nerkach, nogach żądając przyznania się do winy. Myślałem, że nie przeżyję. Na szczęście po trzech dniach zwolniono mnie, oczywiście bez żadnego wytłumaczenia. Opuchniętymi stopami przepedałowałem 7 kilometrów do domu. Chorowałem. Po wyzdrowieniu wróciłem do młyna jako magazynier. W międzyczasie zbliżała się końcowa faza okupacji hitlerowskiej, Armia Krajowa rozpoczęła operację pod kryptonimem „Burza”. Mój ojciec, Józef Wiśniewski, był już wtedy dowódcą plutonu w AK. Ja też wstąpiłem do partyzantki. Jako, że pracując w młynie miałem przeszkolenie pierwszej pomocy, zostałem dowódcą jednostki sanitarnej przy 5 Pułku Strzelców Podhalańskich AK. W lasach otaczających Duklę nękaliśmy oddziały niemieckie zdobywając broń, żywność, cokolwiek dało się wydrzeć. Niestety nie obyło się bez ofiar. Podczas podejścia pod leśniczówkę, w której przebywali Niemcy, zostaliśmy niespodziewanie przez nich zaatakowani. Jeden z naszych stracił życie, drugi został raniony. W owym czasie Niemcy już wycofywali się, a Armia Czerwona była coraz bliżej. W styczniu 1945 operacja „Burza” została zakończona, oddziały partyzanckie rozwiązano. 15 stycznia 1945 r. ofensywa rosyjska dotarła do naszej wsi. Słyszeliśmy strzały artylerii, następnie z okien obserwowaliśmy postaci, które jak mrówki wysypały się na okoliczne wzgórza. To było rosyjskie wojsko. Dotarli i do nas. Już na wstępie przeszukali mieszkanie, zabrali mamie futro z lisa, mojemu ojcu i bratu zdjęli z nadgarstków zegarki. Ja, przezornie schowałem mój do kieszeni i w ten sposób się uchował. Moja mama poczęstowała ich kawą, którą wypili i poszli dalej, a my zadaliśmy sobie pytanie – co teraz?..
Na rowerach wspomaganych samogonem, ojciec i ja dotarliśmy do Kalisza. Wyruszyliśmy aby spenetrować, co się tam dzieje. Ale od początku. Ojciec przygotował samogon i porozlewał go w ćwierćlitrowe butelki. Rowery też przeszły przegląd. Ruszyliśmy w drogę, z Jasła do Krakowa jechaliśmy na tych rowerach 2 dni. Był marzec i mokry śnieg zalepiał nam oczy ale my parliśmy do przodu. W Krakowie, znajomy kolejarz pozwolił nam u siebie odpocząć, potem umieścił w odkrytym wagonie towarowym. Tak dojechaliśmy do Częstochowy. W Częstochowie, komendant rosyjskiego pociągu nie oparł się perswazji buteleczek z samogonem i umieścił nas w pociągu jadącym do Łodzi. Jechaliśmy na deskach ułożonych na ... buforach. Ale co tam, ważne, że rowery też się tam zmieściły. Z Łodzi do Kalisza jechaliśmy, można powiedzieć, w luksusie, kierownik pociągu umieścił nas na podestach przy parowozie. Było nam ciepło, chwilami za ciepło. Gdy dojechaliśmy do Kalisza czuliśmy się jak bohaterzy, nacisnęliśmy na pedały i wio... do domu. A w domu – Niemcy. Wprawdzie byli już spakowani ale jeszcze mieszkali. W naszym domu. Ojciec zdenerwował się i wyrzucił ich bagaże na ulicę. Proszę sobie wyobrazić, że mieli czelność iść na skargę do władz polskich. Ale wracając do tematu domu, nie nadawał się do zamieszkania. Całe mieszkanie było zapluskwione, krew na ścianach i na podłodze. Jak ci Niemcy mogli tak żyć? Trzeba było doprowadzić dom do porządku, na ten czas zamieszkaliśmy u babci. Ojciec przyniósł z rzeźni wiadro krwi i wylał tą krew na podłogę (?). Tak zaczęły się porządki. Pod koniec marca 1945 mama i młodszy brat również wrócili do Kalisza. Nasza Rodzina była znowu razem. Ojciec poszukiwał kaliszanina – granatowego policjanta ale wszelki ślad o nim zaginął.
Dziękuję za podzielenie się z Czytelnikami tymi bardzo osobistymi fragmentami z Pana życia.
ttttttMieczysław Wiśniewski kontynuował naukę w Szkole Handlowej w Kaliszu. Jest społeczniikiem angażującym sie w życie naszego miasta.. Jest członkiem Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Oddział Kalisz.
Eleonora Nowak-Serwanski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie