Reklama

Spacerkiem po kaliskim handlu

31/01/2019 00:00

Wielkie supermarkety (przytulne lub nie bardzo), sklepy osiedlowe, targowiska, zieleniaki, handel nowoczesny i handel tradycyjny – w jakiejkolwiek formie, handel budzi głębokie emocje w nas – klientach i nas – handlowcach

Do wszystkich całorocz-
    nych, zawsze aktualnych problemów dołożyła jeszcze swoje trzy grosze zima, która trzyma Kalisz w okowach. No i właśnie gdyby nie ta zima, to pewnie umknęłyby mojej uwadze pewne niebezpieczne aspekty robienia zakupów w kaliskich sklepach.
Wbrew zdrowej logice – dawno sprawdzonej w krajach wysoko rozwiniętych – że wejścia do sklepów i innych miejsc użyteczności publicznej winny być ukształtowane w pozycji maksymalnie poziomej, w Kaliszu dominuje „fetysz schodów”. Wysokich, niskich, szerokich lub wąskich, które klient musi  pokonać, zanim dostanie się do wnętrza sklepu. Niektóre schody prowadzą do góry, niektóre w dół, a jeszcze inne znajdują się wewnątrz sklepów. Niektóre przypominają starożytne piramidy.
Zwykle schody te są zrobione z kosztownych materiałów.  Przeważają gładziutkie marmurowe, granitowe lub ceramicznopłytkowe nawierzchnie, które niewątpliwie upiększają placówkę handlową, a które jednak zmieniają się w niebezpieczne pułapki, gdy je pokrywa  mokry, zmieszany z solą śnieg. Wtedy schodki te robią się śliskie jak tafla lodowa. Aby było śmieszniej, chyba 80 proc. tych sklepowych stopni nie ma żadnej balustrady, której można byłoby się przytrzymać, ani nie ma wmontowanych w stopnie pasków zapobiegających poślizgowi.
Przeszłam ulicą Górnośląską od Polnej do Rogatki i naliczyłam chyba pięć takich pułapek – i to nie tylko przed sklepami, ale także przed wejściami do innych, skądinąd szanowanych instytucji. Oczywiście sytuacja ta nie ogranicza się tylko do ww. ulic, jest powszechna w całym mieście. Gwoli sprawiedliwości muszę w tym miejscu dodać, że niektóre schodki były wyłożone rozłożonymi na płask kartonami.
Wykonując kilka telefonów, dogrzebałam się do ustawy mówiącej o warunkach technicznych budynków (Dziennik Ustaw nr 75 z 2002 r.), w której jest jak byk napisane, że balustrady przy schodach są obowiązującym kodem budowlanym. Czy to znaczy, że przepis ten dotyczy tylko budynków wzniesionych po roku 2002? Czy to znaczy, że budynki starsze nie mają obowiązku dostosowania się do aktualnych kodów? Czy to może znaczy, że przepisy są po to, aby je omijać? Czytelnikom zostawiam komentarz na ten temat.
Jak ogromną trudność musi stwarzać poruszanie się po tych stopniach dla ludzi kalekich, starszych, a także dla młodych nóżek ubranych w wysokie szpilki! Można mieć tylko cichą nadzieję, że skoro dotąd nikt z władz nie zwrócił na to uwagi, to po wejściu Polski do Unii pewnie  padnie wkrótce pytanie o rozwiązanie sprawy wejść do naszych sklepów.
A jak jest w samych sklepach? Ano, w wielkich supermarketach, jak wiadomo, jest nijako. Wielkie markety są „odczłowieczone”, nastawione na przerób masowy, a nie na indywidualnego klienta. Złe i dobre ma to strony. W supermarkecie  są często gęsto długie kolejki do kasy, brak miejsca na parkingu, towar jest ładnie zapakowany, ale czy ta marchewka i pietruszka są tak samo świeże, jak te na zieleniaku? Jest też druga strona medalu: miejsca pracy, budowa ulic, uporządkowanie terenu. Do tego wadliwy towar można zwrócić. I to prawie bezboleśnie. A ponadto w supermarkecie spożywczym można sobie pojeść prosto z półki i nie zapłacić  (sama widziałam na własne oczy). Sklepy mają urwanie głowy z pilnowaniem nieuczciwych klientów, a pole do popisu coraz większe, biorąc po uwagę fakt, że to już nie te czasy, kiedy sprzedawca podawał towar. Teraz i metkę na bluzce można zamienić, puszkę piwa schować po cichutku do kieszeni, nie wspominając o podjadaniu (patrz powyżej).  Być może dlatego w niektórych sklepach plastikowa torebka do pakowania kosztuje 5, 10 czy 15 groszy. Po to, aby choć w części zrekompensować straty, spowodowane różnego rodzaju sklepowymi kradzieżami. Straty te w skali krajowej wynoszą przeszło 4 mld zł rocznie.
Po świeżą marchewkę i jajka kaliszanie udają się na ryneczki. Ja też. Fascynująca jest atmosfera takiego targowiska. Ma w sobie coś z arabskiego souku. Wszystko tu można kupić, wszystko można sprzedać. Najnowsze w stylu ubiory markowe (?), bawełniane majtki, buty i buciki, rupiecie, a nade wszystko warzywa, owoce i nabiał. Ogromne hałdy pięknych jabłek, wyłożone na stołach przed budką, a w budce obowiązkowa waga, tyle tylko, że tak daleko od ludzkiego oka, że nic na tej wadze nie da się odczytać. Kawałek dalej kuszą oko i podniebienie selery, pomidory, kolorowa papryka.  –9,50  zł – mówi sprzedawca i zdejmuje z wagi pomidory, tyle tylko, że szalka wagi jeszcze „chodzi”, jeszcze nie znieruchomiała. Nie mogę wyjść z podziwu, że ten sprzedawca jeszcze szybszy w liczeniu od tej wagi.
Na ryneczku są też prawdziwe perełki, które w innych krajach dawno umarły śmiercią naturalną.Właśnie te świeże marchewki, koperki, owoce, jajka, serki i inne rarytasiki. Sama kupiłam krajanek białego serka, który – opakowany w pergaminowy papier – leżał sobie w koszyku i uśmiechał się do mnie.
Kaliszanie lubią robić zakupy niedaleko domu. Dzięki temu sklepy osiedlowe cieszą się dużym powiedzeniem. I wcale nie mam na myśli tylko sklepów franczyzowych (swoją drogą, kto wymyślił tego dziwotwora językowego? Czy nie można powiedzieć: ajencja, agencja lub partnerstwo? Podobnie jest ze słowem „dyskont”, które coraz częściej wciska się do języka branżowego.  Discount  to po angielsku zniżka, rabat. Czy nie można użyć rodzimego określenia? Rej się chyba w grobie przewraca).
Sklepy niezależne, sklepy tradycyjne, które pomimo ciągłych wojen cenowych adaptują się do ducha czasów, istnieją i prosperują dzięki temu, że klient to konkretna osoba, która ma twarz i imię. Słowo „tradycyjne”, które jeszcze stosunkowo niedawno miało negatywną wymowę i kojarzyło się z octem i ogórkami konserwowymi stojącymi na poza tym pustych półkach sklepowych, teraz oznacza przyjazny, jasny i czysty sklepik „za rogiem”, zaopatrzony we wszystko, czego gospodyni do kuchni potrzeba i co można kupić „na szybko”, gdy zawitali niespodziewani goście. Polskie sklepy osiedlowe to wyjątkowy rodzaj handlu, który nie występuje np. w USA.
Spacerek po kaliskim handlu to nie tylko spożywka. Butiki, sklepy i sklepiki z odzieżą, kawiarenki, cukierenki też kuszą. Są nowoczesne, urządzone przejrzyście, większość z nich ma tzw. atmosferę. Spacerek męczy. Kawa i pyszny deser w kawiarni koło ratusza to właśnie coś dla zmęczonego wędrowca.
Koło ratusza znajduje się też sklep, do którego warto zajrzeć, ponieważ jest inny: pachnący, urządzony wyjątkowo estetycznie, ze świeczkami, kolorowymi mydełkami (nawet na wagę), artykułami aromaterapeutycznymi, kosmetykami (na naturalnych składnikach), artykułami dekoracyjnymi i innymi, które trudno nawet zliczyć. Taka mydlarnia, gdzie dla każdego coś miłego –  z artystycznym smakiem zapakowanego i na wszelaką okazję – się znajdzie.
Nie wiem, czy powiedzenie: lepsze deko handlu niż kilo roboty ciągle jest aktualne. Kaliski handel ma niewątpliwie kilo dobrej roboty za sobą, chociaż deczko tu i ówdzie jeszcze by się przydało.

Eleonora Serwanski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do