Reklama

Stylowy przedmiot pożądania

15/02/2013 09:48

Na 35-lecie Towarzystwa Przyjaciół Książki w Kaliszu

Zawsze stanowili niewielkie grono, tak było w międzywojniu i tak pozostało. Przypominają koronczarki skupione na precyzyjnym układaniu nici we wzór. Dziedzina przez nich uprawiana także jest cicha i delikatna. Bibliofil lubi książki

Pierwsze Towarzystwo Przyjaciół Książki w Kaliszu powstało 29 października 1927 r. Dołączyliśmy tym samym do kilku polskich miast (Warszawa, Kraków, Poznań, Lwów i Zamość, Toruń, Wilno i Lublin, Łódź), w których w okresie międzywojennym zaistniał ruch bibliofilski. Inicjatorzy zaczęli działać pod przewodnictwem prawnika Mieczysława Siekiel-Zdzienickiego, sekretarzem został nauczyciel Stefan Dybowski, powojenny minister kultury i sztuki; do zarządu weszli ponadto Felicja Łączkowska, Mieczysław Kraucki i Władysław Kwiatkowski. Grono miłośników z czasem powiększyli ks. Jan Sobczyński, Alfons Parczewski, Melania Brokmanowa, Kazimierz Stefański i prezydent miasta Mieczysław Szarras – postacie cieszące się społecznym zaufaniem, znane z wielu wystąpień i dorobku publicystycznego. Krótką listę zamykają Janusz Staszewski, historyk i archiwista, Mieczysław Michalski, nauczyciel oraz drukarz Mieczysław Stefanowicz.

Gdzie ten entuzjazm?
Najbardziej spektakularnym osiągnięciem towarzystwa miała okazać się wystawa „325 lat drukarstwa kaliskiego”, zorganizowana w 1928 r. w gmachu Kaliskiego Towarzystwa Muzycznego. Choć sama ekspozycja – podobno przygotowana bez nadmiernej staranności – nie spotkała się z dużym zainteresowaniem, to fachowy katalog, który po niej pozostał, do dzisiaj służy badaczom. Wstęp do wydawnictwa dobrze tłumaczy pobudki stowarzyszonych. „Los [książki] w XIX w. był tak smutny, jak i dzieje narodu w tym czasie. Nasza książka z tego wieku jest słabem odbiciem minionej świetnej przeszłości, a książka stara musi się ukrywać przed okiem wroga; na strychach klasztorów, czy starych dworach polskich czeka na lepsze dla siebie czasy (…) Zdawałoby się, że teraz społeczeństwo rzuci się do gromadzenia tych dzieł, do wynoszenia ich na światło dzienne, by jednych przekonać, żeśmy cywilizacyjnie niżej od innych nie stali (…) i wpoić im wiarę w niespożytą moc i nieśmiertelność ducha narodu (…)” – pisał Władysław Kwiatkowski, regionalista, autor jednego z pierwszych przewodników po Kaliszu (1932). Rzesze nie podchwyciły wysokich tonów. Zakładająca pewną hermetyczność działalność nigdy nie mogła się przekształcić w ruch masowy.
Entuzjazm próbowano wzbudzić poprzez utworzenie miesięcznika „Ziemia Kaliska”. Teksty zamieszczone w pierwszym numerze świetnie oddają  historyczno-kulturalny charakter całości o mocnym zabarwieniu regionalnym. Ciekawa szata graficzna pisma nawiązywała do modnych wówczas wzorów zakopiańskich (twórczość Zofii Stryjeńskiej), a konkretnie pisma krakowskich bibliofilów „Silva rerum”. Czasopismo przetrwało dwa lata (ostatnie numery w 1932 r. wydawano z pomocą Towarzystwa Krajoznawczego). Na niedostatek finansowy, krępujący rozmach działań, nałożyła się seria przypadków losowych – śmierć kilku stowarzyszonych. Działalność ostatecznie zamknięto w 1936 r. Licząca kilkaset tomów biblioteka TPK, której ozdobą był pierwszy druk znad Prosny – „Katechizm Rzymski” z tłoczni Jana Wolraba (1603), została przekazana Muzeum Ziemi Kaliskiej. Skomplikowane dzieje tej instytucji oraz wojna spowodowały, że zbiór został rozproszony. Dzisiaj jedynie stare pieczątki mogą coś powiedzieć o losach poszczególnych książek. 

Przedwojenna tradycja
– Odtworzyć szczegółową historię tamtego stowarzyszenia jest niezmiernie trudno; dokumentów zachowało się niewiele, brakuje fotografii. Nawet fachowe słowniki przy notach poszczególnych osób nie odnotowują ich działalności bibliofilskiej – komentuje bibliolog prof. Ewa Andrysiak, obecna prezes Towarzystwa Przyjaciół Książki w Kaliszu.
Grupa inicjatorów powojennego TPK zebrała się w grudniu 1977 r. w czytelni ówczesnej Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej (obecna Książnica Pedagogiczna im. Alfonsa Parczewskiego; czytelnia znajdowała się wtedy na parterze). Działalność sformalizowano w marcu następnego roku. W zmienionych warunkach politycznych kaliscy bibliofile mogli działać jako oddział towarzystwa warszawskiego (nomen omen istniejącego pod taką samą nazwą jak nasze przedwojenne). Jego pierwszym prezesem został inicjator powołania kaliskiego TPK, dyrektor PBW Krzysztof Walczak, następnie funkcję pełnił Ryszard Templewicz, dyrektor Kaliskiej Drukarni Akcydensowej. Od 1992 r. miłośnikom przewodzi Ewa Andrysiak. W 2002 r., gdy tylko stało się to możliwe, organizacja, silniejsza o międzywojenne tradycje, przekształciła się w samodzielne towarzystwo. Z tej okazji Bogumiła Celer mówiła o rękopiśmiennej spuściźnie Eligiusza Kor-Walczaka w zbiorach książnicy.  
Gremium liczy dzisiaj 37 członków. Są wśród nich osoby wielu profesji, najczęściej związanych z książką, ale nie tylko. Jednym z członków honorowych jest nasz szacowny nestor Władysław Kościelniak. Dla wielu niezauważalna działalność, w świecie polskich miłośników książki tradycyjnej jest znacząca. Sześć lat temu Kalisz przygotował X Ogólnopolski Zjazd Bibliofilów, dotychczas ostatni. Jego pamiątką jest starannie opracowane wydawnictwo. 

Dwie chodzące kroniki
Jak sobie wyobrazić bibliofila? Jednego z nich bardzo dobrze poznała Agata Walczak-Niewiadomska, autorka ważnej dla dziejów kaliskiej książki monografii „Ksiądz Jan Sobczyński i jego księgozbiór” (Kalisz 2007) oraz sylwetki tegoż duchownego wydanej niedawno w zacnej serii „Kaliszanie”. Z wyglądu surowy i uporządkowany, największą część życia ksiądz oddał nauce i miastu nad Prosną. Wiemy na pewno – słynny ze swoich kolekcjonerskich pasji prałat nie lubił się dzielić książkami do tego stopnia, że miewał problemy z ich oddawaniem. Najmocniej przekonali się o tym kaliscy franciszkanie, którzy latami pertraktowali z proboszczem kościoła św. Mikołaja o zwrot księgozbioru. Druki trafiły na półki bibliofila, gdy ten z ramienia biskupa opiekował się dobrami zakonników. Tylko jedna osoba dostąpiła zaszczytu wypożyczania rarytasów z księżego zasobu – Władysław Kwiatkowski. Tych dwóch świetnie sportretował Gustaw Morcinek („Gazeta Polska” z 1936 r.): „Dowiedziałem się, że Kalisz posiada dwie chodzące kroniki. Ksiądz prałat Sobczyński zbiera stare druki, gromadzi w swojem mieszkaniu w wiekowej kamienicy, którą ponoć jeszcze Kazimierz W. budował [późnogotycki dom parafialny kościoła św. Mikołaja, dawny klasztor], wertuje, przegląda i chroni jak największe skarby. Jedynym człowiekiem, któremu pozwala nie tylko zaglądać do swoich białych kruków, lecz zabierać je nawet do domu, to p. Władysław Kwiatkowski. P. Kwiatkowski musi wtedy składać jakąś wielką przysięgę i zaklinać się na wszystkie świętości, że książkę przyniesie. Inaczej nie otrzymałby jej za nic w świecie. I potem pisze. P. Kwiatkowski jest ową drugą chodzącą kroniką po Kaliszu”.
W obliczu wojennej katastrofy zażarta obrona druków przed wzrokiem postronnych wydaje się jedynie drobnym dziwactwem, słabostką znaną dobrze wszystkim pasjonatom. Kolekcja szacowana według różnych danych na 5 do 15 tys. woluminów podzieliła los wielu innych. O jej zasobności dzisiaj można cokolwiek powiedzieć tylko na podstawie drobiazgowych badań. Ale już sam fakt, że sławny zbiór był pokazywany nuncjuszowi apostolskiemu w Polsce kardynałowi Achillesowi Ratti, późniejszemu papieżowi Piusowi XI, który w czerwcu 1919 r. konsekrował odbudowany kościół poreformacki przy rogatce, musi wzbudzać uznanie. Do wystawy „325 lat drukarstwa” też by raczej nie doszło, gdyby nie kolekcja ks. Sobczyńskiego, z której pochodziła znakomita część eksponatów.

Dla tych, którzy przed nami
Książka – stylowy przedmiot pożądania. Tak już chyba zostanie. Gdy od lat 40. XIX w. triumfy zaczęła święcić fotografia, wieszczono rychły koniec malarstwa. Bo po cóż pędzel – pytano – płótna i farby, kiedy teraz można łatwiej, szybciej i z większą drobiazgowością zatrzymać kadry, wydarzenia i ludzi? Z bliska nie widać. Z czasem zaczęła się kształtować myśl, że to dwie równoległe drogi, dwie siostry, dwa autonomiczne światy z dopuszczalnymi zapożyczeniami. Czy sytuację współczesnej książki można porównać do tamtego czasu? Czy przeciwnie – wersje elektroniczne wyprą papierowe z taką samą mocą i bezwzględnością, z jaką odstawiono w kąt maszyny do pisania? Czy biblioteki z półkami uginającymi się od ciężaru tomów, mamiące nazwiskami autorów, tytułami i graficznymi rozwiązaniami okładek staną się w niedalekiej przyszłości „zbiorami osobliwości”, prywatnymi muzeami garstki przywiązanej do rzeczy starych, użytecznych inaczej i przez to pięknych? – Osoby, które należą do TPK, na tradycyjnej książce się wychowały. I mimo że korzystamy z innych nośników, to nie potrafmy sobie wyobrazić, że jej zabraknie, choć widzimy, że nakłady są coraz mniejsze. Inaczej myślą i funkcjonują ci, którzy od dzieciństwa mają dostęp do komputera. Moje zdanie jest takie, że żelazne nieduże nakłady tego, co się ukazuje w formie elektronicznej, zawsze powinny powstawać. Na razie nikt nie wie, jaka będzie przyszłość elektronicznych księgozbiorów, dlatego coś powinno zostać na papierze – mówi prof. Ewa Andrysiak. Bibliolog odszukuje swoje ulubione miniaturowe wydanie „Gawędy o książkach i czytelnikach” Jarosława Iwaszkiewicza i czyta: „Toteż powinniśmy się cieszyć, że żyjemy w epoce, kiedy książka działa, kiedy literatura kwitnie i wywołuje kontrowersje, i kiedy każdy rok przynosi coś nowego i uderzającego w tej dziedzinie. Jesteśmy wdzięczni pisarzom za to, że piszą, jesteśmy wdzięczni wydawcom i drukarzom, że wydają. Jesteśmy wdzięczni czytelnikom, że stwarzają wokół książki atmosferę zainteresowania. Nie potrafimy sobie wyobrazić dzisiejszego życia bez książki – a co będzie jutro, zobaczymy”.
Cytat z „Gazety Polskiej” (1936) za Agata Walczak-Niewiadomska, Jan Sobczyński, Kalisz 2012.

Anna Tabaka,
Maciej Błachowicz

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do