Reklama

Szekspir wreszcie zabrzmiał jak Szekspir

19/10/2016 13:18

I jest to już jakieś osiągnięcie. Bo od dobrych kilku lat kaliski teatr nie rozpieszcza nas swoją wiernością wobec literackich pierwowzorów. By nie powiedzieć, że przyprawia im takie rogi, za sprawą których oryginalne teksty nie mieszczą się już w drzwiach gmachu przy pl. Bogusławskiego. Tym razem na szczęście stało się inaczej.

 Rzecz jasna, ani dyrekcja Teatru im. W. Bogusławskiego, ani angażowani przez nią reżyserzy sami nie wymyślili tego, że współcześnie do dobrego tonu będzie należało gwałcenie tekstów tych różnych Szekspirów, Ibsenów czy innych Gombrowiczów. Niestety, stało się to ogólnie obowiązującą modą. I nie chodzi tu tylko o to, że Balladynę albo innego Kirkora można przesadzić z konia czy drewnianego zydelka na motocykl. To działo się w teatrze już 40 lat temu. Mimo to ówcześni reżyserzy nadal szanowali autora i starali się uczciwie interpretować jego tekst.
Jego, a nie własny. Bo jeżeli ktoś uważa, że potrafi napisać lepszy tekst sceniczny, niż czynili to Strindberg czy Brecht, powinien to zrobić i nie podszywać się pod ich teksty. Jeżeli uważa, że Dostojewski jest nieaktualny, a jego utwory dawno już przestały odpowiadać na pytania współczesności, powinien pozostawić te teksty historykom literatury, a samemu zająć się dramaturgią współczesną. Własną lub cudzą.

Szczeniacy na szczudłach
Ale nie. Jacyś smarkacze od tanich grepsów, którzy powoli opanowują polskie sceny, nie chcą – a co bardziej prawdopodobne, nie są już w stanie – rywalizować z reżyserami z pokolenia swoich rodziców. Nie wspominając o dziadkach. Mimo to z jakichś powodów potrzebują nazwisk i tekstów starych mistrzów. Wszystko wskazuje na to, że chcą użyć tych nazwisk i tekstów jako szczudeł, które mogą ich wynieść do ich własnej wielkości.
Nic bardziej mylnego. Chyba że świat miałby się spsić do końca.
Najpierw trzeba coś przeżyć i to coś powinno zaboleć. A dopiero potem można o tym pisać albo to reżyserować. I też nie od razu. Potrzebny jest pewien dystans.
Nic na to nie poradzimy i niewiele tu można oszukać. Tak jak nie można oszukać narodzin, miłości ani śmierci. Z miłością co prawda można próbować. Ale też nie radzę.

Reżyser nie musi gwałcić autora
Marta Streker, młoda reżyser najnowszego spektaklu kaliskiego teatru, jest żywym dowodem na to, że artystyczna mądrość nie musi być niewolnicą swojego wieku biologicznego. Nikt mądry nie powiedział, że nie można zostać twórcą wartościowym (a historia zna przypadki, że wręcz wybitnym) w młodym wieku. Postanowiła zająć się „Tragedią Coriolanusa” Williama Szekspira. A nie „Tragedią Coriolanusa” według Williama Szekspira. Czy „Tragedią Coriolanusa” na motywach Williama Szekspira. Chciała uniknąć czczej paplaniny i żerowania na cudzych odpadkach. Wykazała tym niezbędne minimum pokory. Czy wykazała też minimum talentu?
Moim zdaniem tak. Był to co prawda jej debiut reżyserski, ale każdy gdzieś kiedyś musi mieć swój pierwszy raz. I dobrze, że stało się to w Kaliszu. Choć przyjechała do nas z Wrocławia, gdzie w Teatrze Polskim zdążyła już być drugim reżyserem Mickiewiczowskich „Dziadów”, głośnego przedstawienia w reżyserii Michała Zadary. Inaczej mówiąc, miała się od kogo uczyć, jak wielu we Wrocławiu.

Więcej w Życiu Kalisza

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    pozdro ze - niezalogowany 2016-10-21 19:00:23

    I dodać należy do tego, że trzeba było publiczność i recenzentów przygotować do tak dobrego odbioru, co osiągnięto poprzez zmianę profilu teatru i na szczęście odstąpieniu od spektakli mówiących o napisie na ścianie czy też innych dyrdymał. Nadal piętą achillesowa kaliskiego teatru są mało zdolni aktorzy. Taki reżyser ze zdolnym zespołem stworzył by dzieło. Teatr we Wrocławiu czy choćby w Bydgoszczy odleciałby by w kosmos. Tu było dobrze ale kosmosu zabrakło.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do