
Najnowszy spektakl kaliskiego teatru to jakby ciąg dalszy historii znanej nam już z „Klęsk w dziejach miasta”. Ta sama para głównych bohaterów i ten sam motyw powracających wspomnień świata, którego już nie ma. Gdyby to było takie proste, mielibyśmy do czynienia z przedstawieniem udanym. Czego, niestety, o najnowszym przedsięwzięciu „Bogusławskiego” powiedzieć się nie da.
Architekt Van Der i podróżnik Marco Polo trafiają do miasta żyjącego podwójnym życiem. Życie jawne pozostaje utajone. Autorzy spektaklu nie są nim zresztą zainteresowani. Ich interesuje to, co niewidoczne i co rozgrywa się pod powierzchnią zdarzeń. – „K. albo wspomnienie z miasta” to opowieść o fantomowym życiu pewnej społeczności. Opowieść o niepamięci i wywoływaniu wspomnień. Historia o pomieszaniu czasów. Emocjonalne śledztwo prowadzone w widzialnym mieście przez niewidzialną przeszłość – reklamuje swój spektakl Teatr im. W. Bogusławskiego. Brzmi to nie najgorzej, ale tylko pod warunkiem, że za tym anonsem kryje się interesująca fabuła solidnie utkana przez dobrego autora. Nic z tego. U podłoża wszystkich wykonywanych na scenie gestów, padających z niej słów i innych dźwięków, które słyszymy, nie leży żadna sensowna opowieść. Inaczej mówiąc – najsłabszym ogniwem tego przedstawienia jest tekst. Jak określamy takie zjawisko? Od lat określamy je tak samo – przerost formy nad treścią.
Na początku był tekst
Wyobraźmy sobie reżysera, który chce zrobić dobry spektakl. Czy w takiej sytuacji sięgnie on po tekst kiepski lub wątpliwy, czy po taki, który wyda mu się w pełni przekonujący i przemawiający najsilniej? Jest to pytanie retoryczne, bo żaden reżyser przy zdrowych zmysłach nie wybierze tekstu kiepskiego, jeśli może wybrać lepszy. A przecież może. Studnia literatury, w tym również literatury scenicznej, jest niezgłębiona. Istnieje mnóstwo tekstów dobrych i bardzo dobrych, które nigdy nie zostały zagrane w teatrze albo grywane są bardzo rzadko. Wystarczy tylko któryś z nich wyłowić i postarać się nie zepsuć tego, co już osiągnął autor. A w miarę możności dodać coś ciekawego od siebie.
Teatr zmierza do bełkotu
Niestety, tendencje we współczesnym teatrze zmierzają w zupełnie inną stronę i scena kaliska nie jest tu wyjątkiem. Oglądając „K. albo wspomnienie z miasta”, odnosiłem nieodparte wrażenie, że na potrzeby tego spektaklu najpierw wymyślono gesty, ruchy i dźwięki, a dopiero potem ktoś usiłował dopisać do nich historię, o której można by mówić, że dotyczy spraw istotnych, ma swoją wewnętrzną logikę, dramaturgię i przesłanie. Jeśli moje podejrzenie jest niesłuszne i jeśli na początku był tekst – tym gorzej dla tekstu. Nie jest też argumentem przekonującym fakt, że autorka, Agnieszka Jakimiak, nie należy już do debiutantów i może pochwalić się pewnymi osiągnięciami. W takim razie mogła napisać lepszy tekst. Może się spieszyła, jak dzieje się to czasem w przypadku tekstów pisanych na zamówienie? A może nie czuje tematu, którego realizacji się podjęła? Zamiast opowieści ze sceny serwuje się nam wyrazy i zdania powyrywane z kontekstów, wielokrotnie powtarzane, czasem zagłuszane albo nieczytelne. Dużo w tym zabawy dźwiękiem i radości z figlowania z ludzkim słuchem. Może dałoby się z tego zrobić spektakl po prostu rozrywkowy? Ale twórczynie przedstawienia, wspomniana A. Jakimiak i reżyser Weronika Szczawińska, uparły się, że opowiedzą nam o historii Kalisza i że będzie to opowieść z bardzo poważnym przesłaniem. To już lepiej było opowiedzieć o starych magnetofonach szpulowych i kasetowych, które w tym spektaklu „grają” niemal na równi z aktorami. One jedne naprawdę mnie wzruszyły. Ile to już lat minęło od czasu, gdy bawiłem się takimi grundigami?...
Dałoby się osnuć wokół nich niejedną opowieść bardziej sensowną, interesującą, a nawet zabawną niż „K. albo wspomnienie z miasta”.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie