
Bohaterką dzisiejszej gawędy historycznej ulica Szewska będzie z dwóch względów. Pierwszymi są przesłanki natury sentymentalnej jeszcze nie tak dawnego mieszkańca tej ulicy, drugim – szacunek dla zmian, jakie w ciągu ostatnich dwóch dekad tam zaszły.
Nim jednak zajrzymy na Ogrody zadumajmy się najpierw nad topograficzną niestabilnością ulicy z szewcami jako jej patronami. Na początku bowiem mianem Szewska określano uliczkę biegnącą od kościoła franciszkańskiego w stronę ulicy Wrocławskiej. Zwyczaj nadawania ulicom nazw nawiązujących do istniejących w danym mieście cechów był w wiekach średnich dość rozpowszechniony. Nie dziwi więc, że i w Kaliszu jeden ze starszych, działający już od 1290 r. (zatem niemal od początku funkcjonowania miasta lokacyjnego) cech szewców miał swoją ulicę. Wpisywaliśmy się tym samym w trend aby nazwą ulicy, i to często jedną z położonych bardziej „centralnie”, docenić mistrzów kopydła i dratwy. Popatrzmy choćby na plany takich miast jak Wrocław, Kraków czy Poznań. Wydany przez Zygmunta Augusta przywilej głosił: „Ponieważ jatek szewskich jest 24, [kandydat] winien pochodzić z rodziców poczciwych i być katolikiem, ma on sobie jatkę kupić, bractwo szewskie przyjąć, dowody tak urodzenia swego, nauki, jak i wędrówki okazać, aby dać dowód swego prowadzenia; musi najpierw w Kaliszu przez rok i sześć tygodni pracować i sztukę majstrowską od dwóch lat w cechu tutejszym ustanowioną swym kosztem zrobić (…)”. Na ocenianą pracę składały się: para butów tzw. wielkich (staropolskie: skurnie), dwa razy szyta po prusku, z wyłogami ze skóry czerwonej litewskiej; mniejsze buty (skurzenki) na paskach, także z wyłogami czerwonymi oraz siedem par trzewików męskich, na których wykonanie czeladnik miał siedem dni. Z 1567 r. pochodzi dokument stanowiący statut cechu szewskiego a pół wieku późniejszy rejestr kaliskich zakładów rzemieślniczych wymienia, wśród wielu innych,12 warsztatów szewskich. Trudno powiedzieć, czy „adresem” choć kilku z nich była ulica Szewska, choć wykluczyć tego nie można. Tym bardziej, że wśród znalezisk archeologów gmerających w tych okolicach znalazły się kawałki skór a wśród zachowanych dokumentów znaleźć można świadectwa sporów, jakie o lokalizacje na – pobliskim przecież – Rynku swoich kramów toczyli z władzami miasta właśnie szewcy. Wraz z rozwojem miasta i ze złagodzeniem przepisów cechowych, liczba szewców w naszym grodzie rosła. Według magistrackich spisów, w 1634 r. było 23 majstrów szewskich. Istnienie warsztatów szewskich potwierdza również spis pruski z 1793 r.
O tym, że szewcy (może wśród nich ci z ulicy Szewskiej) wykonywali solidną robotę świadczy refleksja naszego słynnego kronikarza Adama Chodyńskiego oparta na spostrzeżeniach wyniesionych z krypt kościoła św. Mikołaja: „(…) sam widziałem niegdyś w kilku trumnach stojących w podziemiach grobowych kaliskiego kościoła św. Mikołaja prześliczne trzewiczki z czerwonego aksamitu, obłożone złotemi galonami, na pięknie wyrobionych korciczkach, ale o wysokości umiarkowanej i bez ukrytych podkładek”. Według Chodyńskiego, trzewiczki pochodziły z trumien młodych dziewic. Ciekawe, że dwa wieki później z produkcji obuwia na ostatnią drogę – Leśmian, że przypomnę, nazwał takie buty trupięgami – słynął też uwieczniony w literaturze przez Dąbrowską szewc z okolic ulicy Zamkowej.
Ale żeby nie było, że kaliscy szewcy produkowali tylko solidne trupięgi. „Kaliszanin” z 1871 r. informował o gustownych, z wybornej hamburskiej skóry wyrabianych kamaszach z zakładu pana Porto. Pięć lat później zachwalano obuwie pana Drygasa, które zyskało powszechne uznanie na rzemieślniczej wystawie w Warszawie i którego „wielkie” transporty wysyłano do Rosji i Niemiec. Kilkadziesiąt lat później największym uznaniem cieszyły się także buty męskie Konatowicza oraz damskie sprawiane przez panów Galewicza, Skowrońskich i Tarchalskiego.
No, ale miało być właściwie nie o szewcach a o ulicy Szewskiej. A tej, mimo wspomnianego wzrostu znaczenia producentów i naprawiaczy obuwia, trudno już szukać w dawnym miejscu. Nazwa Szewska została zastąpiona, bardziej jakby adekwatną do celu, do którego dojść nią można było, Franciszkańską i taka nazwa funkcjonuje i dzisiaj. A szewcy ze swoją ulicą przenieśli się w okolicy Nowego Rynku. Branża rosła w siłę – w 1815 r. było 30 warsztatów damskich i 31 męskich, pół wieku później – odpowiednio – 49 i 62. W tamtym czasie wiele wskazywało, że to właśnie Piskorzewie przejmie funkcję najważniejszej dzielnicy Kalisza, miał być tam nawet ratusz więc niechby i Szewska. No, ale z tym awansem dzielnicy nie do końca tak wyszło (choć akurat przemysł rozwinął się tam nieźle) a na domiar złego (dla szewców) na rogu Szewskiej i Złotej powstała potężna i sławetna fabryka fortepianów i pianin Fibigera. Płynąca z dopiero co wyprodukowanych instrumentów muzyka kojarzyła się z Chopinem no to jak tu nie „przechrzcić” nazwy ulicy. I tak na tabliczkach adresowych pojawiła się nazwa Szopena (taki zapis fonetyczny długo pozostawał bo okoliczni mieszkańcy we francuskiej wymowie byli jakby mniej kształceni) a biedni szewcy trafili – radzi nie radzi – na Ogrody.
W tym mniej więcej czasie dawna wieś stała się częścią miasta no to i ulica miejską nazwę mieć powinna. W Kaliszu działało 152 warsztatów i lokali sprzedaży obuwia i chociaż najstarsi tambylcy nie kojarzą jakoś lokalizacji żadnego z nich na tej właśnie ulicy nazwa pozostała i pewno już szykują tam jubileuszową imprezkę związaną ze stuleciem funkcjonowania takiej nazwy ulicy. Napisałem: nazwy, bo wygląd Szewskiej w pierwszych latach jej istnienia niekoniecznie kojarzył się z pojęciem ulica. Ot, drożyna raczej, biegnąca prostopadle od Ogrodowej w stronę Prosny. Wędrowali nią plażowicze na odrapanki, potem, po przerzuceniu przez rzekę kładki, robotnicy zmierzający do fabryk Piskorzewia i panny „sznurem za mundurem” do koszar tamże czy wreszcie uczniowie do wybudowanej po II wojnie szkoły na Długosza. No i – przede wszystkim – amatorzy, niekoniecznie swoich, owoców i warzyw z ogrodów, które, jak przystało na nazwę, zdominowały tą dzielnicę.
Wejścia na ulicę strzegły dwie drewniane chałupy z naczółkowymi dachami z I poł. XIX w. Jedna z nich, własność bodaj pani Przybylskiej, kilkanaście lat temu dokonała już swego żywota, druga – po stronie prawej – jeszcze się trzyma a w niej swą rzemieślniczą twórczość rozwija – nie, nie, nie szewc – pan tapicer. Te tereny były własnością pana Kołacińskiego by w następnym pokoleniu kojarzyć się już z nazwiskiem Urbański. Wspomniana chatka do niedawna była jedynym elementem zabudowy tej strony ulicy, kolejne budynki powstawały po stronie prawej. I tak pod czwórką pojawił się już piętrowy dom z płaskorzeźbą na elewacji, konserwator ma też baczenie na jeszcze kilka, powstałych już później, w katach 20-30. XX w. parterowych budynków z adresami Szewska 8, 20 i 30.
Z ulicą Szewską nie kojarzyli się więc może szewcy ale z pewnością jej dawni, czasem zasiedziali mieszkańcy. We wspomnieniach padają nazwiska Kamińskich, Grabowskich, Górali, Klimczaków, Ziembińskich, Kowalewskich, Mielczarków. A we wspomnianym „dworku” pod 30-tym mieszkały siostry (bodaj Pecoldówne?), które umierając zostawiły jeszcze tam na sporo lat małżonków – uprawiających zgodnie ogródek szwagrów. Równolegle za tą zabudową Szewskiej rozciągały się, od Ogrodowej aż po rzekę, wydłużone spore działki (pierwsza z nich należała do pana Furmana i on – eureka – był szewcem!), które ponad pół wieku temu wykupiono, poszatkowano na mniejsze – budowlane i tak powstało osiedle domów jednorodzinnych.
Powstałe osiedle to był dopiero początek zmiany wizerunku dzielnicy, sygnalizowane na wstępie rewolucyjne metamorfozy na Szewskiej rozpoczęły się wraz z nadejściem XXI w. Pierwotna, wykładana płytami betonowymi droga szutrowa została pokryta asfaltem, powstały parkingi, wzdłuż dojazdowej ulicy Sadowej poprowadzono ścieżkę rowerową, drewnianą, niebezpieczną zwłaszcza dla uczniów szkół po drugiej stronie Prosny, zastąpiono solidnym mostkiem, po powodzi w 2010 r. brzegi kapryśnej Krępicy częściowo uregulowano i zabezpieczono a wzdłuż Prosny, na odcinku aż po szpitalne wzgórze pobudowano murek przeciwpowodziowy, założono gustowny skwer.
No i powstała nowa parafia, dla której, tym razem po prawej, nieparzystej stronie, w latach 2003 – 2007 wybudowano świątynię p.w. Świętej Matki Teresy (choć na dobrą sprawę ostatecznego dokończenia wnętrza jeszcze nie ukończono). Niewielki, choć trzynawowy, orientowany kościół zaprojektowany przez Adama Gogolewskiego erygowano w 2008 r. We wnętrzu, mogącym pomieścić do 300 wiernych uwagę zwraca przede wszystkim znajdująca się w prezbiterium monumentalna 3,5 metrowa postać Jezusa Pragnącego wyrzeźbiona z jednego pnia lipowego drzewa przez beskidzkiego twórcę Piotra Kłoskę. Elementy wyposażenia (tabernakulum, ambona, chrzcielnica, stacje drogi krzyżowej) pozostają w konwencji ja jestem krzewem winnym a Wy latoroślą. Ksiądz proboszcz kanonik dr Włodzimierz Guzik organizuje niezliczone imprezy dla parafian ale i kaliszan, a w ramach funkcjonowania fundacji „Mocni miłością” szkoli coraz to kolejnych woluntariuszy. No i podjął się piekielnie (tfu – ogromnie) ciężkiego zadania wybudowania hospicjum. Obecnie widać już fundamenty obiektu i dalsze elementy budowy dające nadzieję, że wnet ruszy ona dalej. A dwa lata temu z ulicy Ogrodowej na eksponowane miejsce przed świątynią została przeniesiona kapliczka Matki Bożej. Pochodzi ona z I poł. XIX w. a modlili się przed nią chłopi z okolicznych wsi wjeżdżający przez Ogrody do miasta.
Proboszcz pewnie pilnuje, by mieszkańcy ulicy nie bluźnili jak przysłowiowi szewcy co by może i usprawiedliwiało nazwę – niepasującą do innych o ogrodowo owocowej proweniencji – ale kładłoby się pewno cieniem na wizerunku tej sympatycznej, położonej niedaleko centrum a jednak cichej, by nie rzec sielankowej,
Piotr Sobolewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie