
Zapomniane zakamarki i niekończące się korytarze. Jedną z cech architektury szpitalnej jest jej ciągła rozbudowa – wynik wzrastającej liczby pacjentów. Podobny proces nie ominął także dawnego szpitala św. Trójcy w Kaliszu. W dziejach budowli jest miejsce na opowieści z dreszczykiem
Aż do zajęcia Kalisza przez Prusaków (1793 r.) w naszym mieście działały dwa, jeszcze średniowieczne, szpitale – św. Ducha na Przedmieściu Toruńskim i św. Trójcy na Przedmieściu Wrocławskim. Ten ostatni, nas interesujący, stał przy drewnianym kościółku pw. św. Trójcy, mniej więcej w miejscu, gdzie obecnie działa przychodnia „Rogatka”. Szczęśliwie w 1715 r. miejsce zostało uwiecznione na najstarszej malowanej panoramie miasta. Budynki, dość schematycznie przedstawione przez Bonifacego Jatkowskiego, dają jedynie mgliste wyobrażenie. O ile wznosząca się na pierwszym planie świątynia wydaje się niemałym drewnianym obiektem, sam szpital – przytułek dla podupadłych mieszczan, sprawia wrażenie kompleksu przypadkowych domków. Najbardziej ponurej części placówki – cmentarzyska dla pensjonariuszy i ofiar cholery – malarz nie zarejestrował. Może nie stały tam nawet krzyże? W 1805 r. szpital był tak stary, że budynki zapadły się, a okna znajdowały się przy powierzchni gruntu. W tym samym roku władze pruskie nakazały opuścić instytucję dotychczasowemu zarządcy, ks. Rudnickiemu. Prusacy postanowili też zlikwidować szpital św. Ducha, połączyć dochody obu placówek i wznieść z nich na Przedmieściu Wrocławskim nowy, murowany szpital. Pod starym wezwaniem św. Trójcy miał on służyć, jak skrupulatnie wyliczyli urzędnicy, trzydziestu sześciu pensjonariuszom. Mimo przygotowanego przez radcę budowlanego Kocha kosztorysu, budynku nie udało się ukończyć. W okresie Księstwa Warszawskiego w starych zabudowaniach mieścił się lazaret dla napoleońskich żołnierzy. Przykościelny, czy raczej przyszpitalny cmentarz działał nieprzerwanie do 1807 r.
Dwie sale dla chorych
Do 1817 r. dzieje budynku nie są znane. W tym roku „dom nowy na szpital przeznaczony jest już wystawiony, lecz jeszcze nie wykończony”. Była to murowana budowla jednopiętrowa, posiadająca, wraz z kuchnią, trzynaście pomieszczeń. Fragmenty obiektu może kryć środkowa część obecnej przychodni. W tym czasie istniał jeszcze zamieniony na skład broni kościółek. W 1821 r. biskup Wołłowicz zezwolił na rozebranie świątyni i zaproponował, by z pozyskanego drewna zbudować „na cmentarzu miejskim kapliczkę, w której by ciała zmarłych, czyli na choroby zaraźliwe, czyli ze względu na niemożność trzymania ich w domu dla szczupłości miejsca (…) do czasu pochowania zostawione były”. Z 1828 r. pochodzi dokładniejszy opis szpitala: „Dom murowany o piętrze, dachówką kryty, położony jest na Przedmieściu (…) frontem od ulicy, w którym znajduje się sal cztery. Pokoi siedem, kuchnia, spiżarnia, spodem dwa sklepiki [piwniczki] na skład warzyw małe, podwórze parkanem obwiedzione, gdzie w tyle jest szopa drewniana, szkudłami kryta, potrzebująca koniecznie nowego pokrycia, inne zaś zabudowania w niezłym stanie”. Na dole mieściły się: pokój zarządzającego (ekonoma), sala do jedzenia i modlitwy, kuchnia i spiżarnia oraz dwie sale dla ubogich. Pierwsze piętro zajmowały dwie sale instytutu zarobkowania ubogich, dwa składy (zapewne przedmiotów wytworzonych przez instytut) i jedno pomieszczenie biurowe. W końcu dochodzimy do szpitala w dzisiejszym rozumieniu, czyli dwóch pomieszczeń dla dwunastu chorych. Ich wygląd precyzuje instrukcja z 1819 r: „Każdy chory będzie miał łóżko, stolik do postawienia na nim lekarstw, tablice nad łóżkiem, na której wyrażone będzie nazwisko chorego i gatunek choroby” – wszystko to przypomina nasze szpitale z jednym wyjątkiem – brakuje drewnianej spluwaczki dla każdego pacjenta. Jedyne odnotowane instrumenty medyczne to „szpryca” i „fażerka do okadzania”; inne lekarze przynosili w podręcznych torbach z domu.
W roku wybuchu powstania listopadowego Komisja Wojewódzka postanowiła doprowadzić do „wyższego stopnia uprzyjemnienia w szpitalu przez świeże odbielenie i dorobienie potrzebnych mobiliów [wyposażenia] onychże pomalowanie”. Remontu nie udało się już jednak przeprowadzić. Budynek zajęty czasowo przez Rosjan na lazaret zyskał kloaki (wcześniej ich nie było?), ale przy zwiększającej się liczbie pacjentów stał w coraz gorszym stanie. W 1836 r. dr Adam Helbich opisywał: „Sale (…) są znacznie wilgotne. Opadanie złych sufitów często przeraża chorych, a raz nawet przy złamaniu nogi wielkiej szkody stało się powodem”. Inny raport z tego samego roku donosi o konieczności wystawienia nowych budowli: „nie ma miejsca na pralnię, kąpiel (…) nie ma pokoju do operacyi, nie ma miejsca do składania ciał zmarłych”. Zwłoki z konieczności przechowywano w drewnianej szopie w podwórzu.
Szpital na cmentarzu
Apele lekarzy i zajmującej się szpitalem Rady Opiekuńczej w końcu odniosły skutek. W 1833 r. przygotowano plan obszernego gmachu, mającego pomieścić sto łóżek. Projekt jako zbyt kosztowny i rzekomo za obszerny dla potrzeb Kalisza odłożono na lepsze czasy. Wobec tego architekt włoskiego pochodzenia Henryk Marconi sporządził w 1839 r. nowy plan. Prace pod nadzorem Franciszka Reinsteina rozpoczęły się w następnym roku. Już na samym początku budowniczych spotkała przerażająca niespodzianka. Wspomina o niej Edward Stawecki: „Przy kopaniu fundamentów do tej nowej budowy natrafiono na pokłady trumien, ustawionych jedna na drugiej, dość obszernymi warstwami w grobach ogólnych”. Mimo to 27 listopada 1841 r. architekt mógł zakomunikować swoim przełożonym, że „budynek szpitala stosownie do rysu i wykazu kosztów jest wymurowany, stolec dachu postawiony i dachówką karpiówką pokryty”. Jego ostateczne oddanie do użytku publicznego nastąpiło 2 sierpnia 1842 r.
Inauguracja nie zakończyła ani rozbudowy szpitala, ani kolejnych makabrycznych odkryć. W latach 1854-57 r. rozpoczęła się budowa pawilonu dla chorych wenerycznie. To prawdopodobnie z nim związana jest opowieść Adama Chodyńskiego. Jej melancholijny i niepozbawiony grozy urok, w stylu Alana Edgara Poe, każe przytoczyć ją w całości: „W roku 1854 czy 5 spotkałem się na ulicy z czcigodnym pełnym zacności i wielkiej nauki jako lekarz i przyrodnik dr Ludwikiem N. [Neugebauerem], kaliszaninem, późniejszym profesorem Akademii Warszawskiej, który mnie choć młodzieńca zaszczycał i czym się dotąd cieszę, Swoją serdeczną życzliwością. Choć pokażę Ci coś – rzekł do mnie. Poszliśmy. Poprowadził mnie na Wrocławskie Przedmieście do szpitala św. Trójcy. Kopano tam fundamenta pod rozprzestrzenienie tego zakładu. Patrz w te doły – mówił dalej doktor. Ze zdumieniem ujrzałem w nich mnóstwo rozmaitej wielkości pak, pozbijanych widocznie na prędce i mających kształt przeróżny: jedne były prostokątne, drugie trapezowate, kwadratowe itp. Cóż myślisz? – rzekł doktor ze zwykłym sobie humorem – może to pudła od fortepianów (bo i niektóre taki kształt miały), może od klawikordów, na których wygrywano w przeszłości. Oj, pewno, wygrywano – mówił zacny lekarz ze smutkiem. To są paki, w których stosami ponarzucano zmarłych na morowe powietrze. Ten pył żółto-biały, którym tak obficie są wypełnione, to niegaszone wapno; przesypywano nim nieboszczyków, aby zwłoki zniszczyć a tym samym strawić miazmaty. (…) Mór to plaga nad plagi” („Kaliszanin” 1879, nr 16). Tyle straszenia w wykonaniu kaliskiego historyka. Od siebie dodajmy, że spora część kości spoczywa w tym miejscu do dzisiaj. Stan budowli po przebudowie Marconiego zaprezentował w 1858 r. w „Albumie kaliskie” Stanisław Barcikowski. W świetle tej ryciny można przypuszczać, że architekt pozostawił stary gmach, rozbudowując go jedynie o kolejny człon. W tym samym roku w szpitalu przebywało sto sześćdziesiąt osób, a już trzeba było myśleć o miejscu dla kolejnych czterdziestu pacjentów.
Anna Tabaka,
Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie