Reklama

Tajemnice katedralnej wieży

31/01/2019 00:00
Są w naszym mieście miejsca niezwykłe i niedostępne, jak wnętrze wieży kościoła św. Mikołaja. Po krętych dziewiętnastowiecznych schodach z żeliwa wchodzimy z odnowionej nawy głównej na chór i po chwili otwieramy małe drzwiczki w murze. Za nimi rozpościera się inny świat...

Skąd na wieży biorą się gołębie? – zastanawia się ksiądz proboszcz Andrzej Gaweł. Wszystkie okna przykrywa metalowe siatka, a jednak ptaki dostają się do wnętrza. Musiały odkryć przejścia w załomach grubych murów (10 warstw cegieł!), ale drogi powrotnej – prałat pokazuje leżący na podłodze ptasi szkielet – już nie znają.
Jesteśmy na pierwszym poziomie wieży. Drewniane schody pokrywa gruba warstwa kurzu, pachnie starością. Zdaniem niektórych badaczy w tym dużym pomieszczeniu, do którego pierwotnie wpadało światło przez dziś już zamurowane ostrołukowe okno, w średniowieczu mogła się spotykać rada miejska. Najstarsza część wieży jest datowana na II poł. XIV w. Jej zarys wyznaczają ciemniejsze partie murów, zbudowane z cegły o bardziej nieregularnym kształcie.
W środku panuje półmrok, a przestronne niegdyś wnętrze wypełnia mocna drewniana konstrukcja służąca utrzymaniu ciężaru wielkich spiżowych dzwonów; razem ze schodami tworzy tajemniczy las grubych bel. Ta niezwykła struktura ma swojego autora. Na jednej z potężnych belek widnieje napis wyryty osiemnastowieczną czcionką – „George Gandier Anno [Roku – przyp. autorów] 1722”. To bodaj jedyny ślad po dawnym mistrzu ciesielskim, który był głównym projektantem tego dzieła. Ślady pozostawili też inni wykonawcy. Nieznane ręce oznaczyły każdą belkę rzymskimi cyframi – znak, że już przed montażem każdy z drewnianych elementów miał przeznaczone miejsce. Wyżej widnieje duży inicjał „ZS”. Kim była ta osoba? Jednym z cieśli, a może po prostu kimś, kto chciał  w ten sposób upamiętnić swoje istnienie.
Nasz gospodarz stuka w jedną z bel. – Proszę zobaczyć, ma 200 lat, a jakby wczoraj wyszła z tartaku. Jakie drzewa musiały wtedy rosnąć – mówi. Dopiero teraz uderza zapach suchego drewna, wypełniający gotyckie mury. Wnętrze jest doskonale wentylowane. Aż do 1845 r. mieściło się tu archiwum miejskie. W wielkich skrzyniach na prowizorycznie zrobionych półkach spoczywała olbrzymia ilość dokumentów i akt; najstarsze pamiętały czasy lokacji miasta.
Tą fantastyczną skarbnicą przeszłości opiekował się tylko jeden archiwista, walczący z kurzem i wybitymi oknami. Los zbioru może być pouczający. Podczas jednej z wizytacji okazało się, że ze 139 przykładowych średniowiecznych dokumentów na pergaminie opatrzonych pieczęciami znikło „tylko” 131…

Dzwony dzwonią
Idąc trzeszczącymi schodami, trudno nie pomyśleć o poprzednikach w tej wspinaczce. Archiwistach z płucami wypełnionymi kurzem starych ksiąg, dawnych dzwonnikach i tych, którzy szli dzwony rabować. W okresie okupacji z wieży kościoła hitlerowcy ściągnęli jeden z nich, wykonany w 1912 r.; odnaleziony po wojnie we Wrocławiu na składnicy złomu, postawiono go u podnóża wieży. Jest uszkodzony i już nie będzie dzwonić. Jego miejsce zajęły ufundowane w 1946 r. trzy nowe dzieła sztuki ludwisarskiej, jak stwierdza z dumą nasz przewodnik – największe w całej diecezji. Zgodnie ze starodawnym zwyczajem nadano im imiona: największy to Mikołaj, dwa mniejsze – Florian i Walenty.
Kondygnacja, na której zawieszono dzwony, przenosi nas z wieku XIV do XIX. Tę część zbudowano dopiero w 1874 r. Krawędzie maszynowo wykonanych cegieł stają się proste, a ich powierzchnia jaśniejsza. Dawną średniowieczną budowlę zniszczył pożar z 1706 r. Z wysokiej wieży pozostała tylko część dolna.
Historia jest cierpliwa; zakryty prowizorycznym daszkiem kikut czekał na odbudowę 168 lat. Twórca nowej konstrukcji, budowniczy Franciszek Tournelle, według własnego przekonania ściśle wzorował się na  gotyckiej architekturze. Jednak to, co stworzył, jest niczym innym jak wyobrażeniem ludzi jego epoki na temat średniowiecza. Już trzydzieści lat później wiedziano, że takich wież w średniowiecznej Polsce nikt nie wznosił. Poważnie rozważano rozbiórkę i stworzenie nowej konstrukcji, rzekomo bardziej pasującej do kościoła. Zamysłu tego na szczęście nie zrealizowano, choć jeszcze w latach 70. XX w. historycy sztuki mówili o „obcym, sztywnym tworze w pseudogotyckich formach przytłaczających zabytkowy kościół”. Dziś, kiedy doceniamy sztukę XIX stulecia, a wieża Tournellego wpisała się w pejzaż miasta, warto pamiętać, jak kruche są ludzkie sądy i przeświadczenia.

Pół trzecie łokcia
od zagadki
Inną historię kryje wielkie okrągłe okno, z którego rozciąga się widok na wieżę ratuszową. Z tego miejsca żołnierze różnych armii, które wchodziły przez wieki do grodu, obserwowali miasto w oczekiwaniu na zbliżającego się wroga. Z pewnością żaden z nich nie znał największej zagadki wieży.
Półtora metra poniżej rozety (ozdobnego wypełnienia otworu okiennego) od wieków leży w zamurowanej niszy mała skrzyneczka. Natrafili na nią przypadkiem murarze podczas odbudowy wieży w 1874 r. Jakież było zdziwienie przypadkowych odkrywców, gdy zamiast spodziewanego skarbu, drogocennych klejnotów, ich oczom ukazał się stos pożółkłych dokumentów na pergaminie. Nie mniej zdumieni byli  wezwani księża; okazało się, że nie potrafią zrozumieć ani słowa starodawnego tekstu. Jak pisał historyk i proboszcz kościoła św. Mikołaja, ks. Jan Nepomucen Sobczyński: „Wezwali podobno nawet rabina, aby im to pismo pokraczne odcyfrował. W końcu mieli się wyrazić, iż wieża ta w ciągu wieków trzy razy była niszczoną, więc należy skrzyneczkę tę na powrót w murze umieścić, aby w przyszłości, gdy wieża ulegnie zniszczeniu, potomkowie odczytali, co tam jest zapisane”. Jak postanowiono, tak zrobiono, dodatkowo zabezpieczając niszę cementem i ołowiem. Fakt ten bardzo zresztą irytował autora relacji, który wolałby wydrzeć „tajemnicę milczącego muru”.
Czy postępowanie ówczesnych było całkiem niemądre, czy dokumenty te ocalałyby w pożodze 1914 r.?  Skrzynka do dziś bezpiecznie spoczywa w zamurowanej skrytce. Według ks. Sobczyńskiego nisza znajduje się trzy łokcie pod oknem na półtora łokcia od strony zewnętrznej, pół trzecie łokcia od strony wewnętrznej. Mur ma w tym miejscu cztery łokcie. Dla ułatwienia obliczeń: łokieć liczył 57,6 cm.

Dalej już tylko drabiny
Idąc ku górze wieża się zwęża. Z zewnątrz neogotycka architektura przypomina  rakietę kosmiczną. Gdyby wzniesiono ją w bardzo odległych wiekach, być może jakiś kaliski Erich Deniken widziałby w niej dowód na kontakty z cywilizacjami pozaziemskimi. My, dalecy od takich sugestii, kierujemy wzrok wyżej. – Nie, tam dalej są już tylko drabiny, wejście jest ryzykowne – ostrzega proboszcz.
Ciemna czeluść kolejnych poziomów pozostanie dla nas nieznana. Nie poznamy również treści dokumentów umieszczonych zgodnie z dawnym zwyczajem w gałce u stóp olbrzymiego (przynajmniej wielkości dorosłego człowieka) krzyża, wieńczącego szczyt. Ale czy świat, któremu wydarto by ostatnią tajemnicę byłby ciekawy?

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do