Reklama

Teatralia (I)

14/05/2023 06:00

Trwa kolejna edycja Kaliskich Spotkań Teatralnych – „święta teatru na Prosną”.  Do przepięknie, dosłownie nad ową Prosną, położonego teatru bieżą tłumy kaliszan. Część z nich – rzeczywiście spragnionych kontaktu ze sztuką teatralną z półki najwyższej, część – w naszym przybytku Melpomeny w ciągu roku oglądana raczej „okazjonalnie” –uznaje, że akurat teraz dać się tam oglądać po prostu wypada. Mniejsza o motywacje – ważne, że nasz teatr zapełnia się w te majowe dni co do miejsca ostatniego i piękna panna Marcelina z Biura Organizacji Widowni ma nieco luzu. A przecież z frekwencją na spektaklach kaliskiego teatru w przeszłości bywało różnie, żeby nie powiedzieć, że na ogół bywało kiepsko. Pisze o tym w swoim monumentalnym dziele „Teatralia kaliskie” Stanisław Kaszyński i z tego opracowania (zapożyczywszy też trochę tytuł) przytoczę dziś Sz. Czytelnikom co smakowitsze kąski. Dotyczyły one nie tylko lichej frekwencji ale chyba była to rzeczywiście największa bolączka kolejnych szefów naszego teatru no i ten wątek najczęściej przewijał się w doniesieniach kaliskiej prasy. Opowiem o nich, mniej więcej, w porządku chronologicznym.  
Zacząć wypada od konstatacji, że powstanie teatru w Kaliszu zawdzięczamy przecież naszym przodkom sprzed dwóch wieków. To oni przecież, po obejrzeniu kilku przedstawień, które w Kaliszu dał gościnnie w początkach XIX w. Bogusławski, oczarowani sztuką, zaczęli namawiać go do częstszych odwiedzin, do wybudowania obiektu służącego trupom teatralnym (takowy – skromny bo skromny – powstał przecież na rogu dzisiejszego Placu Kilińskiego i Babinki) i zaczęli lobbować za powstaniem w Kaliszu teatru „na stałe”. A gdy wreszcie taki powstał, ech…

  Wracając do Bogusławskiego: u władz kaliskich używał wyróżniających oznak poszanowania (…). Magistrat pisywał do niego swe odezwy z tytułem: „Do Wielmożnego Urodzonego” (…) nie polecano mu ani nakazywano, lecz proszono, „aby raczył uczynić” (…) Prefekt w rozporządzeniach do prezydenta miasta polecał, „aby Bogusławskiemu dawać we wszystkim wysoką pomoc” (Gazeta Kaliska 1901). A skoro już o Bogusławskim wspomniałem warto też przy okazji zadumać się nad treścią mowy pogrzebowej  wygłoszonej przez benedyktyna ks. Jana Nepomucena Dębskiego, kiedy kochance pana Wojciecha już kilka dni po przybyciu nad Prosnę z niewyjaśnionych przyczyn zeszło się było z tego świata. Ciało zmarłej znalazło się w kaliskim kościele pw. św. Mikołaja, gdzie  odprawiono jej, poprzedzony mszą św., uroczysty pogrzeb. A przecież jeszcze wówczas aktorom odmawiano nie tylko sakramentów, ale i  pochówku w poświęconej ziemi, a zawód aktorki zwłaszcza postrzegany był niemal tak samo jak profesja pań jeszcze lżejszych obyczajów. A jednak celebrans usprawiedliwia zmarłą (i siebie): Samo wspomnienie Aktorki może (…) sprawić zastanowienie: jakie bydź może miejsce w Kościele do pochwał teatralnych. (…) Powiedzieć tu (…) mogą ponurzy Świętoszkowie, że kościół (…) Teatra i Komedye potępiał, a Komediantów nawet grzebać na miejscach świętych zabraniał, lecz takowi ani historii, ani ducha Kościoła nie znają (…) osoby zatem poświęcone Teatrom i szczególniej na nich dystyngujące się talentami swemi, sprawiedliwie na powszechny zasługują szacunek (…). Darujcie i to łaskawe Dewotki pamiątce zmarłej, że ona podobno nie była bardzo nabożna! Ale za to była pobożna, to jest: podług Boga i świętych (…) żyjąca (..) a rzetelnie mówiąc: Boga tylko w bliźnim kochała. I spointował Szekspirem: Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają. Już choćby ten epizod mógł dawać nadzieję, że kaliszanie – nie mam wątpliwości, że u Mikołaja były wtedy tłumy – z teatrem utożsamiać się będą po wieczne czasy.

  Po tych wzniosłych oracjach – jako przerywnik – notatka znacznie lżejszej kategorii. Otóż Karol Baur, który odwiedził Kalisz, m.in. w 1812 r., miał w zespole dwie siostry, jedną bez zębów, a drugą… garbatą. Hmm… Inną, chyba poważniejszą kwestię poruszył „Kaliszanim” pół wieku później. Po incydencie przy podniesieniu kurtyny ostatniego aktu Krakowiaków i Górali ze zbyt pośpiesznie spuszczonego żyrandolu wypadło kilka lamp naftowych, które rozbiły się o ławki i wylały płyn na widownię. „Kaliszanin” apelował wtedy: 1 – aby było zawsze w zapasie kilka fur piasku do gaszenia nafty; 2 – aby na każdym przedstawieniu znajdowało się kilku członków straży ogniowej; 3– aby – co najważniejsze, na każdą reprezentację wszystkie drzwi, tak za sceną jak i w teatrze, z zamków były pootwierane (…) Trzeba podkreślić, że tenże „Kaliszanin” piórem Adama Chodyńskiego, z kronikarską – jak to u pana Adama – skrupulatnością odnotował wszystkie zaistniałe w Kaliszu wydarzenia publiczne począwszy od 1807 r.  Od przedstawień teatralnych, poprzez – delikatnie mówiąc – parateatralne aż po widowiska natury jarmarcznej, w tym: sztuczki mechaniczno-kuglarskie, wożenie dzieci taczką po wodzie, menadżerie, „baba z brodą” a chłop nad podziw otyły itp. I – co tu dużo mówić – tych ostatnich „wydarzeń” było zdecydowanie najwięcej. I na nie najchętniej waliła publiczność. Czy może zatem dziwić, że już w 1875 r. anonimowy publicysta „Kaliszanina” w artykule „Publiczność a teatr” utyskiwał: (…) ile razy dotąd na scenie naszej przedstawiano sztukę oryginalną (…) mniej lub więcej udatnie przedstawiającą zboczenia i wadliwości jego [społeczeństwa – przyp. P.S.] ustroju, a tym samym mogącą wywrzeć wpływ jeżeli już nie na ogół, to przynajmniej na jego jednostki, tyle razy sala teatralna świeciła pustkami; gdy przeciwnie, melodramat lub farsa wcale niewyszukana, w której autorowi szło tylko o nagromadzenie skandalów jak najjaskrawszej treści (…) zawsze licznych ściągały spektatorów. O wartościach takich spektakli mówią zresztą już same ich tytuły: „Mama nie pozwala”, „Tylko dla dorosłych” „Piorun”, „Szukasz żony, wstąp na chwilkę”, „W tańcu tupa”, „Pomalutku aż do skutku”, „Raz a dobrze” itd. Powiadacie Państwo, że to tylko chwyt marketingowy. No, chyba to nie do końca prawda a zatroskany redaktor wiedział, co pisze.

  No to przeskoczmy już w wiek XX i oto mamy, znowu, kłopoty z frekwencją. Pół wieku kaliszanie czekali na nowy budynek teatralny aż wreszcie  prasa z entuzjazmem mogła donieść:  Teatr w Kaliszu, wystawiony sumptem miasta, którego przyszłość z otwarciem kolei żelaznej rokuje rozwój europejski, został otwarty w dniu 24 lipca 1900 roku. No, ale  gdy się go wreszcie doczekali, recenzent Kuriera Kaliskiego z przekąsem pisał: Zadowolenie moralne nie zawsze chodziło w parze z materialnym, gdyż rozoperetkowana nasza publiczność uważała ten repertuar za zbyt ciężki, ta sama publiczność […]skąpiła kilkudziesięciu kopiejek na zobaczenie sztuki o dużej wartości literackiej. 
A przecież i takich ambitniejszych premier nie brakowało. W 1906 r. grano nawet „Wesele”, choć cenzura zakazała pewnych scen, „zabrała” Wernychorze złoty róg a chłopi zamiast kos wnosili kije. Ale do teatru uczęszczało stale tylko grono bywalców, liczące 100-200 osób. By ratować kasę teatr musiał wystawiać coraz to nowe premiery. Aktorzy musieli się uczyć nawet trzech nowych ról tygodniowo a pani suflerka pracowała jak miech kowalski, nieraz bezskutecznie.

  Bodaj w 1930 r. powstaje Towarzystwo Miłośników Sceny. I choć jego głównym zadaniem było „dozbieranie” funduszy na dokończenie budowy kolejnego – obecnego – budynku teatralnego (żeby było dla wszystkich Czytelników jasne – występy gościnnych zespołów teatralnych i im podobnych i niepodobnych w drugiej połowie XIX w. i w latach po pierwszej wojnie do roku 1936 odbywały się w użyczanych salach w Hotelu Polskim, w Domu Rzemiosł itp.) to zapewne społecznicy nazywając się  miłośnikami sceny nie tylko siebie mieli, lub chcieli mieć, na myśli. Czy im się to udało?  Czy  w latach 30. XX w., a już zwłaszcza kiedy swe podwoje otworzył nowy, elegancki obiekt teatralny, ludzie walili do niego drzwiami i oknami? Opowieść dokończę za dwa tygodnie – już dziś zapraszam do lektury. 

Piotr Sobolewski

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do