Reklama

Teatralia (II)

28/05/2023 06:00

 I oto już po kolejnej edycji Kaliskich Spotkań Teatralnych. Z obecnością widzów na nich nie było najgorzej ale – że przypomnę myśl przewodnią obu części moich „Teatraliów” – na co dzień bywa – i bywało – różnie. Wróćmy zatem ponownie do prasowych „spostrzeżeń” w tym, ale nie tylko w tym,  temacie… 
Zacznę jednak od cytatu z apelu międzywojennego recenzenta, którego treść sugerowałaby, że kaliska publiczność teatralna przedstawia sobą nie byle jaki poziom i oczekiwania: „(…) w Kaliszu znajdzie się publiczność, która potrzebuje teatru, w którym by można było od czasu do czasu pomyśleć”.  Ale chyba nie do końca tak było, bo – odnosząc się do tych samych mniej więcej lat  – Stanisław Kaszyński, za którego „Teatraliami Kaliskimi” przytaczam część  cytatów, szydzi: „w 1933 r. cyrk Staniewskich obejrzało ponad 10.000 osób, filmy – 8000 osób tygodniowo. Biorąc pod uwagę  że większość filmów jest pozbawiona głębszej myśli i wartości artystycznej, dochodzimy do wniosku, że kaliszanie niezbyt są wybredni w wyszukiwaniu uczty duchowej”. I – trzy lata później – kolejny na to dowód: na  spektaklu Teatru Nowego „Sublokatorka” Grzymały-Siedleckiego wszystkiego przybyło około 25 osób, w tym na pewno 10 osób z biletami gratisowymi. Całość puentuje: Ludzkość zdziczała…
I jeszcze to: „Gdzie jest, co robi wieczorami inteligencja kaliska? Gdzie są adwokaci, sędziowie, oficerowie, urzędnicy magistraccy, sejmikowi, pocztowi, sądowi, skarbowi, etc., gdzie są nauczyciele, gdzie są kupcy – kupcy pardon, są w porządku, widzieliśmy na sali aż dwóch. (…) Niech potomni wiedzą, jak Kalisz w R.P. 1932 interesował się teatrem”. 
A Jerzy Dołęga-Kowalewski w nr 315/1937 „Echa Kaliskiego Ilustrowanego”, w artykule Sztuka teatralna a obowiązek społeczny grzmi: „Frekwencja widzów w teatrze im. W. Bogusławskiego jest bardzo mała i, jeżeli tak dalej pójdzie, trzeba będzie teatr zamknąć, jako że jest Kaliszowi niepotrzebny (…). Do teatru w Kaliszu ludzie nie chodzą nie dlatego, że ktoś ich do „bojkotowania” podbechtał lub z powodu przeczytania niepochlebnej recenzji. Nie idą, bo wolą siedzieć w domu, grać w karty lub tańczyć na dancingach. Zapytany zaś jeden drugi „inteligent” dlaczego do teatru nie uczęszcza (…) podaje pierwszy lepszy, nie tyle powód co pretekst (…) Począwszy od chronicznego braku czasu (u chronicznych nierobów) a skończywszy na obawie „przeciągów” w gmachu teatralnym. I kończy płomiennym apelem: nie może się uważać za świadomego celów narodowych Polaka i dbałego o kulturę ojczystego miasta kaliszanina ten, który przynajmniej raz na miesiąc nie odwiedzi teatru. I co Ty na to dbały o kulturę kaliszaninie?” 
I jeszcze jeden cytat z prasy: „Kalisz należy bezsprzecznie do miast nieteatralnych w przeciwieństwie do innych miast w Polsce o tej samej liczebności mieszkańców…  W sposób mniej okrutny, za to wielce dowcipny, puentuje opisywane zjawisko popularne kiedyś powiedzenie; teatr w Kaliszu jest jak moda męska, latem na jeden rząd a zimą na dwa rzędy.
Ale może poszukajmy i innych, poza gnuśnością kaliszan, przyczyn zdystansowanego ich stosunku do perspektywy spędzenia wieczoru w teatrze. Pierwszy, zapewne jeden z ważniejszych i, co istotne, aktualny i dzisiaj, to ceny biletów.  We „Wczasach kaliskich” (cyklu artykułów w „Gazecie Kaliskiej”) z maja 1912 r. anonimowy publicysta stwierdza: „(…) Dużo jest ludzi mniej zamożnych, miłujących sztukę i rozumiejących ją, którzy przeto pragnęliby bardziej często odwiedzać salę teatralną, czy koncertową, lecz zrażają ich imponujące swą powagą liczby cyfrowe, widniejące na afiszach, a oznaczające cenę krzeseł ustawionych na Sali. Skutkiem tego więc ludzie tej kategorji obojętnieją dla teatru i omijają go stale”. 
Hm… Nie sposób i dziś taką diagnozę zakwestionować.  A w związku z powyższym pojawiła się nawet i wypowiedź biorąca w obronę a wręcz gloryfikująca widzów uboższych ale za to lepiej rozumiejących teatr. To wypowiedź jednego z aktorów kaliskiej sceny: „Biedna ta parterowa [nie mająca biletów na miejsca siedzące – przyp. P.S.] publiczność! Że nie ma pieniędzy na lepsze miejsca w teatrze, w przekonaniu Pański, została „głupia”. Zdanie jego, że ten inteligentny, kto bogaty?... to chyba nie wszystkich [zdanie](…) Nie pogardzajmy parterowymi widzami, bo tam są ludzie, w których może najmniej jest parcjalności i krzywomanii”. Nasuwa i się porównanie do (opisywanego przeze mnie w poprzednim odcinku) naszego – licealistów sprzed pół wieku – udziału w spektaklach Spotkań Teatralnych.
Czasami powodem „bojkotowania” przez kaliszan spektakli teatralnych był dość wyraźny dysonans między propozycjami repertuarowymi (zbyt?) ambitnych dyrektorów i reżyserów a oczekiwaniami widowni a nawet władz miasta odpowiedzialnych za „kulturę”. Ofiarą takiego „rozmycia” stał się choćby przedwojenny dyrektor i reżyser, Iwo Gall. O kaliskich „porażkach” tego, skądinąd wybitnego, twórcy pisałem już onegdaj na łamach Życia Kalisza” szerzej. Nie próbując broń Boże, rozstrzygać kto wtedy miał więcej racji. Podobnie nie zawsze entuzjastyczne recenzje prasowe towarzyszyły ćwierć wieku później niektórym premierom zaproponowanym przez przecież bardzo dla kaliskiej sceny zasłużoną postać, współtwórcę Kaliskich Spotkań Teatralnych – Tadeusza Kubalskiego. Powód? Część ówczesnego zespołu nie zawsze jakoby potrafiła udźwignąć trudne role z ambitnych propozycji repertuarowych pana dyrektora. Błąd (?) poprzednika miała też czasem powielać następna szefowa kaliskiego teatru – Alina Obidniak.
Po trzecie – obecność lub nieobecność w zespole „gwiazdy” (żeby nie podpaść współczesnym aktorom kaliskiego teatru podkreślam, że recenzja pochodzi z roku 1929 i do tamtych lat moja hipoteza się odnosi). Owoż wówczas w jednej z recenzji teatralnych w „Gazecie Kaliskiej” znalazł się taki fragmencik. „(…) Wdzięk i uroda p. Malickiej, jej głos, kaprysy, minki, toalety a zwłaszcza prześliczny dezabil stanowią o powodzeniu sztuki. Bez p. Malickiej byłoby gorzej”. Pikanterii dodaje fakt, że owe zachwyty nad „dezabilem” aktorki wypowiada pan Dzierżyński (notabene spokrewniony z krwawym Feliksem) – recenzent ale jednocześnie… nauczyciel w kaliskim „Asnyku”. A już, broń Boże, nie sugeruję nic „w temacie”: wpływ dezabilu na scenie na frekwencję na widowni. Bo przecież w recenzji z innej premiery pewien publicysta daje wyraz wysokiemu poziomowi morale – własnemu i pewno widzów. Oto treścią sztuki „Z książąt hrabina” były dzieje znudzonej arystokratki, mężatki  która proponuje malarzowi pochodzącemu z ludu by został jej kochankiem. Też coś ! – więc recenzent ciska gromy: „Niefortunny temat – bo w naszym społeczeństwie niebywały. Nasze arystokratki są może zbyt dumne ze swej krwi błękitnej, ale też nie zapominają o obowiązkach, jakie na nie nakłada szlachectwo. One jeszcze do tego stopnia nie upadły, żeby będąc nawet najnieszczęśliwymi w pożyciu małżeńskim, zdradzały swych małżonków i szukały kochanków poza domem. (…) Tak nisko nasza arystokracja jeszcze nie upadła”. Hm..Poglądowa lekcja świadomości klasowej, nieprawdaż?
A może – że sięgnę po jeszcze jeden hipotetyczny powód frekwencyjnych niepowodzeń – należałoby pomyśleć nad oryginalnym i nieschematycznym marketingiem. Oto jak do przyjścia na swoje kaliskie występy w teatrze zachęcał w 1909 r. magik p. Balthazar. „Zaszedł wczoraj na targ na Starym Rynku i podszedł do jednej z włościanek sprzedającej jajka (…) zapłacił za 3 jajka i zaczął je kolejno rozbijać, żeby rzekomo przekonać się, czy są świeże. Z jajek zaczęły wylatywać złote pięciorublówki (…) włościanka więcej jajek p. B. nie chciała sprzedać. Gdy magik, pozornie zasmucony odmową, oddalił się kilkanaście kroków, włościanka zaczęła pośpiesznie rozbijać jajka, lecz, rzecz prosta, nie znalazła w nich nie tylko 5-rublówek, ale nawet ani grosza. (…) zaczęła płakać. P. Balthazar powrócił, wyjaśnił jej, że tylko on, jako magik, może z jajek dostawać pieniądze”.
Żeby zakończyć – jak to mam w zwyczaju – akcentem optymistycznym przytoczę dane dotyczące największej frekwencji na spektaklach kaliskiego teatru w latach 1945-1970 Rekordzistą była inscenizacja ”W pustyni i w puszczy” (premiera w XII 1963): 116 przedstawień obejrzało 49.017 widzów co daje średnią 423 widzów na jeden spektakl. 81 przedstawień „Czerwonego Kapturka” (premiera X 1969) obejrzało 27.681 młodych widzów (342 na spektakl). Ale żeby nie było, że solidną widownię gwarantowały tylko spektakle młodzieżowe i szkolne – na medal załapała się też „Mazepa” Słowackiego (premiera VI 1954): 92 przedstawienia oklaskiwało 47.736 widzów (rekordowo 519 widzów na spektakl). A zatem: można? Można…

Piotr Sobolewski

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do