Reklama

Tłokinia i ksiądz Kazimierowicz (I)

04/12/2022 04:00

 Tydzień temu w naszym Kalendarium odnotowaliśmy rocznicę śmierci w niemieckim obozie w Hartheim koło Dachau ksiądza Henryka Kazimierowicza – ostatniego przedwojennego proboszcza parafii w Tłokini. To była na tyle niekonwencjonalna postać, że warto poświęcić jej kilka słów więcej a przy okazji rozszerzyć wiedzę naszych Sz. Czytelników o  historii samej wioski, która zresztą i obecnie, w różnych kontekstach, raz po raz o sobie przypomina. 

Tłokinia
Najpierw więc o Tłokini. Zaraz przy skręcie z Łódzkiej znajdował się onegdaj zajazd-gościniec Wygoda – miejsce, gdzie podróżny mógł zregenerować cielesne i duchowe siły przed wjazdem do Kalisza. Budynki były drewniane i kryte słomą. Oprócz zajazdu znajdowała się tu stajnia dla gości i stodoła, czuwała też „pomoc drogowa” – kowal Jan. Być może były tu też świadczone dodatkowe „usługi” dla spragnionych kobiecego towarzystwa panów. (Przy okazji – tematyka historii lupanarów w Kaliszu i okolicy wciąż czeka na szersze opracowanie). Na początku XIX w. gościniec się spalił. Później do nieruchomości przypętały się spory sądowe natury własnościowej a przy okazji pojawiają się nowe nazwy: Mordyle czyli Okrąglica (pamiątką dzisiejsza nazwa pobliskiej ulicy: Okrąglicka). W miejscu gdzie stała karczma, stoi obecnie figura Chrystusa. A za nią z lewej – uczta dla oczu – malownicze „pola rozmaite” przerzucone przez poprzeczne wzniesienie (165 m. npm.) wzgórza morenowego w kształcie ozu. Ale gospodarka na wsi to nie tylko pola – współczesna Tłokinia kojarzona jest także z bogatymi gospodarstwami ogrodniczo-sadowniczymi. Kiedyś już pisaliśmy o tym jak to na „powiatowe saksy” do tej wsi jeździła z Kalisza jeszcze przed kilkudziesięciu laty spragniona paru złotych na drobne wydatki młodzież płci obojga.
No to teraz historia samej wsi. Pierwsza o niej wzmianka pojawiła się w przywileju Przemysła II w 1282 r., gdy jej właścicielem był Filon z Tłokini, rajca miejski z Kalisza. Nazwa pochodzi prawdopodobnie od tłoczenia winogrona (jest też wersja, że od strumienia). W 1331 r. Krzyżacy – wściekli, że nie udało im się zdobyć kaliskiego grodu – palą wieś i mordują mieszkańców. Pod koniec XV w. była królewszczyzną  trzymaną jako zastaw przez Jana Kobylińskiego, dzierżawcą był też m.in. znany nam już Rafał Leszczyński z Gołuchowa, a później, aż do lat 90-tych XVIII w. wchodziła w skład tzw. dzierżawy russowskiej. W XIX w. jeszcze dwukrotnie zmieniała właścicieli a po drugim rozbiorze, podobnie jak Kalisz, znalazła się w zaborze pruskim. W 1812 r. miała tu miejsce drobna potyczka w ramach kampanii napoleońskiej. Zresztą z Tłokini pochodził płk. Tomasz Siemiątkowski, napoleończyk, który jako powstaniec listopadowy zginął 29 listopada 1830 r. w pierwszym dniu walk. W 1827 r. wieś liczyła 42 dymy i 378 ludzi (co daje równą przeciętną: dziewięciu mieszkańców na chałupę). Wtedy we wsi pojawili nowi osadnicy – tkacze z Niemiec i Czech – nierzadko byli wśród nich protestanci (bracia czescy). Ówczesny właściciel, pan Radzimiński chciał w ten sposób oddłużyć majątek; przybyszom oddawał ziemię, a ci mieli go powoli spłacać, dostarczając sukno kaliskim manufakturom. Z czasem ich kolonie zyskały nazwy Tłokinia Wielka i Tłokinia Mała. W 1843 r dobra – jako wierzyciele Radzymińskich – nabyli Chrystowscy i rządzili nimi przez kolejne 100 lat. Chrystowscy to temat na osobną długą gawędę, którą zresztą uraczyła już nas, na naszych łamach a także w postaci osobnego wydawnictwa, pani Anna Tabaka. A wcześniej wspominał też o nich w swoim „Requiem dla ziemiaństwa” Mieczysław Jałowiecki. Nic, tylko czytać… A skoro była mowa o karczmach i o dziwnych nazwach w Tłokini – wspomnieć można też o ówczesnej drugiej istniejącej tam kiedyś karczmie: Zmylonka i o łąkach nad Swędrnią zwanymi Las i Pietrek. W czasie okupacji wieś nazwana była Kirchendorf (wiejski kościół), zresztą i obecnie do wsi (dzielonej na Tłokinię Wielką, Małą, Nową i Kościelną) prowadzi  ulica o nazwie… Kościelna.

Oprócz pałacu Chrystowskich (patrz uwaga wyżej) atrakcją wsi jest drewniana świątynia pw. św. Jakuba. Wybudowano ją na szczycie wzgórza morenowego (165 m. npm.) w końcówce XVII w. (choć poprzednia świątynia i probostwo istniało tu już na początku XVI w.). Drewniany, o konstrukcji zrębowej i oszalowany kościół jest pod wezwaniem św. Jakuba i obecnie jest „członkiem” wielkiej europejskiej rodziny świątyń pod tym wezwaniem (z najsłynniejszą w Santiago de Compostela włącznie). Był kilkakrotnie odnawiany – począwszy od remontu w 1750 r., a na 1981 skończywszy. Na dachu znajduje się barokowa wieżyczka. W połowie XIX w. dobudowano kruchtę i kaplicę św. Zofii. W obrazie nad tą świętą znajdziemy symbole wiary, nadziei i miłości. Ołtarz główny i dwa boczne w stylu barokowym są z początku XVIII w. W ołtarzu głównym umieszczono obraz Matki Boskiej Częstochowskiej (zwanej czasem Tłokińską) a na zasuwie – Świętej Rodziny. Nad nimi obraz patrona a po bokach wizerunki św. Rocha i św. Wawrzyńca (po prawej) oraz św. Rozalii i św. Stanisława (po lewej). Barokowa jest też ambona w kształcie kielicha, a na belce tęczowej znajduje się barokowy krzyż z rzeźbami M. B. Bolesnej i św. Jana Apostoła. Warto też zerknąć na, współczesne już, witraże. Ale trzeba też popatrzeć na znajdującą się obok plebanię.

Ksiądz
Kościół i plebania stanowiły też „miejsce wydarzeń” (taki zwrot obowiązywał nas, uczniaków, w sprawozdaniach z lektur szkolnych) związanych z postacią księdza Henryka Kazimierowicza – pora więc go przedstawić. Był synem majstra szewskiego (warto zapamiętać ten szczegół biografii), studiował na KUL i UW, doktoryzował się z filozofii i teologii na Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie (1923), był krótko profesorem historii filozofii i kryteriologii Uniwersytetu Żeńskiego (?) w Warszawie; Był też prefektem kilku  gimnazjów, wikariuszem a następnie administratorem (proboszczem)wielu parafii w diecezji kujawsko-kaliskiej, łódzkiej i pioskiej. Wydawać by się mogło, że jego zawodową mobilność  można zaliczyć do jego atutów. Można by, gdyby nie była to „ruchliwość” cokolwiek wymuszana przez zwierzchników i wynikała… Ale o tym za chwilę. Kazimierowicz był autorem publikacji naukowych z dziedziny etnologii, antropologii, historii kościoła, religioznawstwa ale i – co zaskakujące – propagatorem psychoanalizy i jej zastosowania w duszpasterstwie. Publikował też artykuły o sztuce współczesnej (dla której widział miejsce w kościele i liturgii) i o… psychoanalizie Freuda, której był gorącym zwolennikiem i dla której dostrzegał możliwości zastosowania w posłudze duszpasterskiej. Jeden z jego artykułów nosił tytuł „Psychoanaliza w konfesjonale” (a jakby taki temat pracy magisterskiej zaproponować któremuś ze współczesnych seminarzystów?). No i pewnie teraz się już domyślamy …. Owe nietypowe (w przypadku księdza może nawet kontrowersyjne)  zainteresowanie, umiłowanie sztuk i „niszowych” nauk, powodowało konflikty i nieporozumienia z przełożonymi a z drugiej strony potrzeby zmieniania świata i poszukiwania bratnich dusz na odpowiednim poziomie intelektualnym, skutkowały częstymi przenosinami i realizowanymi przeprowadzek w trybie raczej nagłym przeprowadzkami księdza. Tłokinia nie była więc pierwszą parafią księdza Henryka. Jego przełożeni mieli zapewne do oryginalnych poglądów księdza ostrożny stosunek i to był jeden z powodów, dla którego wysyłali go do różnych, raczej ustronnych, parafii. Zresztą on sam, jak się rzekło, w poszukiwaniu osób o odpowiednim poziomie intelektualnym i odpowiadających mu zainteresowaniach (o co w prowincjonalnych parafiach było czasem chyba trudno) był wciąż skłonny do częstych przeprowadzek, swój dobytek – kilka tysięcy książek – przechowywał więc w skrzynkach zawsze gotowych do kolejnych podróży. I tak trafił do Tłokini. A co się tam wydarzyło – o tym za dwa tygodnie…

PS. 
I jeszcze wiadomość nie związana z tematem gawędy. Otrzymałem sygnały od kilku osób – w tym czytelników „Życia Kalisza” – o niepewnym losie mogiły rodziny Mystkowskich na kaliskim cmentarzu Miejskim. Przypomnę, że jest tam też pochowany Kazimierz Mystkowski – twórca potęgi późniejszej „Kaliszanki” (i dzisiejszego Coliana), o którym wspominaliśmy na naszych łamach. Pozwoliłem sobie zatelefonować do księdza z administrującej cmentarzem (onegdaj zwano to Nadzorem Kościelnym) parafii św. Mikołaja i do Wydziału Kultury Urzędu Miejskiego. No i informacje są dobre: żadnej „alarm-tabliczki” już na mogile nie ma a Pani z „ratusza” (de facto Wydział Kultury ma swą siedzibę na Kościuszki) zapewniła, że podejmie działania by i w przyszłości się tam takowa nie pojawiła. Pozostaje natomiast sprawa przekucia w czyn zgłoszonego przez niektórych pomysłu zainteresowania losem mogiły właśnie kogoś z „Coliana”.

Piotr Sobolewski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do