
Wanda Karczewska, pisarka z Kalisza, nie lubiła topografii. W przeciwieństwie do historyków, geograficzny konkret jej nie był potrzebny. W swoich tekstach poetka zostawiała jednak tropy, które nakłaniają do realnych poszukiwań. Jednym z nich jest szpitalik Weyganda
Prozę i wiersze Karczewskiej można czytać co najmniej na dwa sposoby: metaforycznie albo poprzez dzieje życia autorki. Poetka sama namawia do wejścia w labirynt pamięci, gdy deklaruje, że wiele problemów uniwersalnych, które stały się tematem jej twórczości, wyniknęły z „owocowania pierwszych doznań(…) spędzonych w mieście Ojca”. Józef Karczewski (zm. 1966 r.) prowadził warsztat ślusarko-mechaniczny; kuł zdobne kraty, bramy wjazdowe i ogrodzenia, kładł kanalizacje. Obrazy jego domu przy Nowym Świecie 19 Karczewska zamknęła w słowach: „U nas, w Kaliszu, przy domu w ogrodzie/ojciec posadził śliwy i czereśnie, zmilkł tylko odgłos, co nas budził co dzień/młoty bijące za ogrodem w kuźni (…)” („List z Łodzi” z tomu „Powrót do Kalińca”, Kalisz 1988). Czytelnicy spoza Kalisza lokalnego kontekstu są pozbawieni w sposób naturalny, ale mieszkańcy znad Prosny nie raz i nie dwa znajdą elementy pasujące do znanej im mapy. O ile ulice Dworcowa, Koszarowa czy Pomorska mogą istnieć w każdym mieście, to już nazwy Śródmiejski (w powieści „Głębokie źródła” most) czy Rozmaryn (przedwojenny Rozmark w dzielnicy żydowskiej) wydają się bardzo znajome. Wiele satysfakcji, jak w dziecięcej łamigłówce, może sprawiać zestawianie cytatów z tym, co widać w krajobrazie. Trudniej to robić, gdy w przestrzeni już brakuje odniesienia. Taką zagadkę poetka zostawiła w wierszu „Rozmowa z rówieśnikiem z ulicy Widok 12”. Przez wspomnienie przyjaciela z lat dziecięcych, żydowskiego chłopca, frazy przywołują widoki wielokulturowego i już nam nieznanego miasta. W tym odległym pejzażu tkwi „na skraju miasta/na osypiskach” szpital Weyganda. Gdzie stał ten budynek?
Osypiska na Kalińcu
Pierwszą podpowiedź znajdziemy u Tadeusza Pniewskiego, który sytuuje placówkę przy ul. Granicznej. W związku z tym, że wspomnienia lekarza, notabene znającego Karczewską, dość szczegółowo opisują Kalisz międzywojenny, uznaliśmy, że rejon poszukiwań mamy nakreślony. Aby mieć pewność, potrzebowaliśmy mapy lub innego dokumentu potwierdzającego lokalizację. Wśród zgromadzonych w Archiwum Państwowym teczek, przyporządkowanych do nazwiska Weygand (zapisywanego także Wejgand i Weigand), można się pogubić w gąszczu informacji. Majętna rodzina dysponowała licznymi posesjami. Jedną z nich zajmowały glinianki wraz z cegielnią, usytuowane między Polną a Młynarską (dzisiaj teren osiedla Kaliniec). Po I wojnie światowej po cegielni został tylko komin, a pozostałości drewnianych szop do wyrobu materiału budowlanego zubożali mieszkańcy rozebrali na opał.
W tej okolicy powstał oddział zakaźny miejskiego Szpitala św. Trójcy przy rogatce (współcześnie obiekt mieści specjalistyczne przychodnie). Oprócz baraków z łóżkami dla chorych teren zajęły dwie stodoły z wozownią i stajnią – Kalisz dopiero się motoryzował.
Niestety nieodzowne było ossarium, wprost nazywane trupiarnią. Pniewski pisze: „Raz po raz któryś z towarzyszy mych zabaw z ulicy Lipowej trafiał do Weyganda i jeśli w ogóle stamtąd wracał, to najczęściej z ogoloną głową. Całkowite wypadanie włosów było w tym czasie niemal nieodłącznym objawem tyfusu (…)” („Kalisz z oddali”, Kalisz 1988). Choroby zakaźne dziesiątkowały zwłaszcza dzieci z rodzin najuboższych. Oprócz tyfusu roznoszonego przez wszy, zabijała influenza (grypa). W 1926 r. w wyremontowanym byłym baraku izolacyjnym umieszczono oddział gruźliczy, dotychczas funkcjonujący „na drugim piętrze w domu p. Pedy przy ul. Wrocławskiej nr 43”.
Przeniesienie chorych potrzebujących słońca i czystego powietrza poza centrum dla odbudowującego się miasta było pewnym rozwiązaniem, ale ciągle nie radzono sobie z podstawowymi problemami. Zakażona woda trafiała wprost do… glinianek, w których latem kąpały się dzieci. „Dotychczas wszystkie wydzieliny chorych zakaźnych znajdują się w ustępie, który bez uprzedniej dezynfekcji jest opróżniany przez właściciela budynków i treść rozwożona na pole (…)” – dowiadujemy się z pisma naczelnego lekarza z 1927 r. Kanalizacja wraz z 5 kompletami klozetowymi, wanną emaliowaną i kompletami umywalkowymi zaczęła działać dopiero rok później. Wszelkie przebudowy na terenie glinianek – zgodnie z miejscowym planem zagospodarowania – były możliwe pod warunkiem, że koszty nie zmienią ceny działki; po upływie 10 lat magistrat mógł zażądać rozbiórki.
Gdy patrzy się na międzywojenną mapę Kalisza, widać, że wszystko to działo się niemal w dziewiczej okolicy, daleko za budynkiem przędzalni La Cotonniere przy ul. Polnej (w dawnej fabryce od wielu lat funkcjonuje popularny market). Nikt jeszcze nie znał urody blokowisk. W tym kontekście oczywiste stają się wskazówki samej Karczewskiej, która w „Rozmowie z rówieśnikiem…” pyta o „kwitnące kolczaste jeżyny na skraju miasta”.
Szopka dla cholery
Oddział dla „chorych zaraźliwych” w XIX stuleciu funkcjonował w drewnianym baraczku przylegającym do zabudowań szpitala przy rogatce. W tym skromnym miejscu i nader skromnymi środkami, sprowadzającymi się do izolowania chorych i zachowania podstawowych wymogów czystości, niejednokrotnie walczono z cholerą, tyfusem i gangreną szpitalną (zgorzel szpitalna). Epidemie nasilały się wraz z pobytem żołnierzy w mieście, kiedy szpital przymusowo zamieniano na lazaret. Po wymurowaniu w 1889 r. budyneczku „systemu amerykańskiego” od strony Nowego Światu (dzisiaj obiekt przerobiony na market), szopka była popularnie nazywana „starym baraczkiem”. Poprzez podwórze graniczyła ona z obszernym szpitalnym ogrodem. Po przeciwległej stronie stał nowy barak. Jego doświetlone wnętrza, znane już z fotografii, zaczynają przypominać lecznice we współczesnym rozumieniu. Nowoczesnej placówki Kalisz doczeka się dopiero dwa lata przed wybuchem II wojny światowej. Oddzielny pawilon zakaźny przy Toruńskiej stanie w latach 60.
W „szaraczkowym” kostiumie
Okazji do wędrówki kaliskimi drogami literatki dostarczył II Ogólnopolski Festiwal Poetycki im. Wandy Karczewskiej. Bogaty program wykreowany staraniem Stowarzyszenia Promocji Sztuki Łyżka Mleka, wybrzmiał w ostatni weekend w Centrum Kultury i Sztuki.
Festiwal zakończył się, a bibliotece świata (niczym innym są zbiory książek zgromadzone w różnych miejscach na całym globie), przybył tom pt. „Listy do Seweryna. Powrót do Karczewskiej”. Książka zawiera korespondencję Wandy Karczewskiej z lat 1950 – 1987 do Seweryna Pollacka, poety i tłumacza. Pisma odnalazł w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i fachowo opracował kolejny w tym gronie liryk Karol Samsel, na co dzień zajęty pracą naukową. Włożony trud widać w komentarzach, które budują panoramę złożonych losów literackiego środowiska Polski po II wojnie światowej. Doskonałym uzupełnieniem tego wątku są recenzje i omówienia książek Karczewskiej z różnych lat. Edytorsko o tom zadbał Zaułek Wydawniczy Pomyłka ze Szczecina, współpracujący z kaliską Łyżką. My patrzymy jeszcze inaczej. Okładka „Listów” z wyłaniającym się wrażeniowym portretem Wandy jest barwy, która przywołuje postać Józefa Szaniawskiego, naszego zacnego XIX-wiecznego archiwisty w „szaraczkowej” kapocie. Skojarzenie odległe, możliwe dzięki pielęgnowaniu pamięci.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie