Reklama

Tropami Karczewskiej. Szpitalik Weyganda

30/11/2012 14:08

Wanda Karczewska, pisarka z Kalisza, nie lubiła topografii. W przeciwieństwie do historyków, geograficzny konkret jej nie był potrzebny. W swoich tekstach poetka zostawiała jednak tropy, które nakłaniają do realnych poszukiwań. Jednym z nich jest szpitalik Weyganda

Prozę i wiersze Karczewskiej można czytać co najmniej na dwa sposoby: metaforycznie albo poprzez dzieje życia autorki. Poetka sama namawia do wejścia w labirynt pamięci, gdy deklaruje, że wiele problemów uniwersalnych, które stały się tematem jej twórczości, wyniknęły z „owocowania pierwszych doznań(…) spędzonych w mieście Ojca”. Józef Karczewski (zm. 1966 r.) prowadził warsztat ślusarko-mechaniczny; kuł zdobne kraty, bramy wjazdowe i ogrodzenia, kładł kanalizacje. Obrazy jego domu przy Nowym Świecie 19 Karczewska zamknęła w słowach: „U nas, w Kaliszu, przy domu w ogrodzie/ojciec posadził śliwy i czereśnie, zmilkł tylko odgłos, co nas budził co dzień/młoty bijące za ogrodem w kuźni (…)” („List z Łodzi” z tomu „Powrót do Kalińca”, Kalisz 1988). Czytelnicy spoza Kalisza lokalnego kontekstu są pozbawieni w sposób naturalny, ale mieszkańcy znad Prosny nie raz i nie dwa znajdą elementy pasujące do znanej im mapy. O ile ulice Dworcowa, Koszarowa czy Pomorska mogą istnieć w każdym mieście, to już nazwy Śródmiejski (w powieści „Głębokie źródła” most) czy Rozmaryn (przedwojenny Rozmark w dzielnicy żydowskiej) wydają się bardzo znajome. Wiele satysfakcji, jak w dziecięcej łamigłówce, może sprawiać zestawianie cytatów z tym, co widać w krajobrazie. Trudniej to robić, gdy w przestrzeni już brakuje odniesienia. Taką zagadkę poetka zostawiła w wierszu „Rozmowa z rówieśnikiem z ulicy Widok 12”. Przez wspomnienie przyjaciela z lat dziecięcych, żydowskiego chłopca, frazy przywołują widoki wielokulturowego i już nam nieznanego miasta. W tym odległym pejzażu tkwi „na skraju miasta/na osypiskach” szpital Weyganda. Gdzie stał ten budynek?

Osypiska na Kalińcu
Pierwszą podpowiedź znajdziemy u Tadeusza Pniewskiego, który sytuuje placówkę przy ul. Granicznej. W związku z tym, że wspomnienia lekarza, notabene znającego Karczewską, dość szczegółowo opisują Kalisz międzywojenny, uznaliśmy, że rejon poszukiwań mamy nakreślony. Aby mieć pewność, potrzebowaliśmy mapy lub innego dokumentu potwierdzającego lokalizację. Wśród zgromadzonych w Archiwum Państwowym teczek, przyporządkowanych do nazwiska Weygand (zapisywanego także Wejgand i Weigand), można się pogubić w gąszczu informacji. Majętna rodzina dysponowała licznymi posesjami. Jedną z nich zajmowały glinianki wraz z cegielnią, usytuowane między Polną a Młynarską (dzisiaj teren osiedla Kaliniec). Po I wojnie światowej po cegielni został tylko komin, a pozostałości drewnianych szop do wyrobu materiału budowlanego zubożali mieszkańcy rozebrali na opał.
W tej okolicy powstał oddział zakaźny miejskiego Szpitala św. Trójcy przy rogatce (współcześnie obiekt mieści specjalistyczne przychodnie). Oprócz baraków z łóżkami dla chorych teren zajęły dwie stodoły z wozownią i stajnią – Kalisz dopiero się motoryzował.
Niestety nieodzowne było ossarium, wprost nazywane trupiarnią. Pniewski pisze: „Raz po raz któryś z towarzyszy mych zabaw z ulicy Lipowej trafiał do Weyganda i jeśli w ogóle stamtąd wracał, to najczęściej z ogoloną głową. Całkowite wypadanie włosów było w tym czasie niemal nieodłącznym objawem tyfusu (…)” („Kalisz z oddali”, Kalisz 1988). Choroby zakaźne dziesiątkowały zwłaszcza dzieci z rodzin najuboższych. Oprócz tyfusu roznoszonego przez wszy, zabijała influenza (grypa). W 1926 r. w wyremontowanym byłym baraku izolacyjnym umieszczono oddział gruźliczy, dotychczas funkcjonujący „na drugim piętrze w domu p. Pedy przy ul. Wrocławskiej nr 43”.
Przeniesienie chorych potrzebujących słońca i czystego powietrza poza centrum dla odbudowującego się miasta było pewnym rozwiązaniem, ale ciągle nie radzono sobie z podstawowymi problemami. Zakażona woda trafiała wprost do… glinianek, w których latem kąpały się dzieci. „Dotychczas wszystkie wydzieliny chorych zakaźnych znajdują się w ustępie, który bez uprzedniej dezynfekcji jest opróżniany przez właściciela budynków i treść rozwożona na pole (…)” – dowiadujemy się z pisma naczelnego lekarza z 1927 r. Kanalizacja wraz z 5 kompletami klozetowymi, wanną emaliowaną i kompletami umywalkowymi zaczęła działać dopiero rok później. Wszelkie przebudowy na terenie glinianek – zgodnie z miejscowym planem zagospodarowania – były możliwe pod warunkiem, że koszty nie zmienią ceny działki; po upływie 10 lat magistrat mógł zażądać rozbiórki.     
Gdy patrzy się na międzywojenną mapę Kalisza, widać, że wszystko to działo się niemal w dziewiczej okolicy, daleko za budynkiem przędzalni La Cotonniere przy ul. Polnej (w dawnej fabryce od wielu lat funkcjonuje popularny market). Nikt jeszcze nie znał urody blokowisk. W tym kontekście oczywiste stają się wskazówki samej Karczewskiej, która w „Rozmowie z rówieśnikiem…” pyta o „kwitnące kolczaste jeżyny na skraju miasta”.

Szopka dla cholery
 Oddział dla „chorych zaraźliwych” w XIX stuleciu funkcjonował w drewnianym baraczku przylegającym do zabudowań szpitala przy rogatce.  W tym skromnym miejscu i nader skromnymi środkami, sprowadzającymi się do izolowania chorych i zachowania podstawowych wymogów czystości, niejednokrotnie walczono z cholerą, tyfusem i gangreną szpitalną (zgorzel szpitalna). Epidemie nasilały się wraz z pobytem żołnierzy w mieście, kiedy szpital przymusowo zamieniano na lazaret. Po wymurowaniu w 1889 r. budyneczku „systemu amerykańskiego” od strony Nowego Światu (dzisiaj obiekt przerobiony na market), szopka była popularnie nazywana „starym baraczkiem”. Poprzez podwórze graniczyła ona z obszernym szpitalnym ogrodem. Po przeciwległej stronie stał nowy barak. Jego doświetlone wnętrza, znane już z fotografii,  zaczynają przypominać lecznice we współczesnym rozumieniu. Nowoczesnej placówki Kalisz doczeka się dopiero dwa lata przed wybuchem II wojny  światowej. Oddzielny pawilon zakaźny przy Toruńskiej stanie w latach 60.

W „szaraczkowym” kostiumie
Okazji do wędrówki kaliskimi drogami literatki dostarczył II Ogólnopolski Festiwal Poetycki im. Wandy Karczewskiej. Bogaty program wykreowany staraniem Stowarzyszenia Promocji Sztuki Łyżka Mleka, wybrzmiał w ostatni weekend w Centrum Kultury i Sztuki.
Festiwal zakończył się, a bibliotece świata  (niczym innym są zbiory książek zgromadzone w różnych miejscach na całym globie), przybył tom pt. „Listy do Seweryna. Powrót do Karczewskiej”. Książka zawiera korespondencję Wandy Karczewskiej z lat 1950 – 1987 do Seweryna Pollacka, poety i tłumacza. Pisma odnalazł w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i fachowo opracował kolejny w tym gronie liryk Karol Samsel, na co dzień zajęty pracą naukową. Włożony trud widać w komentarzach, które budują panoramę złożonych losów literackiego środowiska Polski po II wojnie światowej. Doskonałym uzupełnieniem tego wątku są recenzje i omówienia książek Karczewskiej z różnych lat. Edytorsko o tom zadbał Zaułek Wydawniczy Pomyłka ze Szczecina, współpracujący z kaliską Łyżką. My patrzymy jeszcze inaczej. Okładka „Listów” z wyłaniającym się wrażeniowym portretem Wandy jest barwy, która przywołuje postać Józefa Szaniawskiego, naszego zacnego XIX-wiecznego archiwisty w „szaraczkowej” kapocie. Skojarzenie odległe, możliwe dzięki pielęgnowaniu pamięci.

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do