
Na początku dziwił, a potem coraz bardziej oburzał go fakt, że nie pofatygował się do niego nikt z załogi zamku. Po przywiezieniu go tutaj jakąś dziwną, niedługą mowę wygłosił jedynie wojewoda kaliski Mikołaj. Oskarżył go wprawdzie w imieniu króla Kazimierza o knowania z Krzyżakami, ale jednocześnie zapewniał o zaszczycie dla kaliskiego grodu i obiecał stworzenie Karolowi w zamku gościny godnej jego stanu. Właściwie – gdyby nie to, że nie pozwolono mu powiedzieć, co o tym myśli (w zasadzie, nie pozwolono mu niczego powiedzieć) - bardziej wyglądałoby to na uroczysty ceremoniał powitania oczekiwanego gościa.
Ale potem kolejne dni mijały, siedział już tu bez mała trzeci tydzień i nie działo się nic. Nic – z punktu widzenia Karola. Bo przecież na zamku toczyło się normalne życie. Wciąż krzątali się muratorzy, kończąc prace budowlane przy obiekcie ale jednocześnie realizowano i bieżące sprawy – z zapracowanymi minami kroczyli oficjaliści, do wnętrz zamkowych taszczono różne pakunki i worki z towarami (najczęściej z mąką), strażnicy przeganiali zwykłych gapiów i podejrzanie wyglądających jegomościów. Szum i rejwach. Ktoś wyjeżdżał, ktoś znowu przybywał. Jednego wieczoru w pomieszczeniach naprzeciwko odbywała się nawet zabawa. Karol mógł zaobserwować przybywających gości, w oknach tanecznic widział cienie bawiących się uczestników, słyszał dźwięki muzyki. Próby przejścia przez dziedziniec i podejścia bliżej kończyły się jednak grzeczną ale stanowczą interwencją pilnujących go strażników. Karol był zbyt inteligentny, by nie zrozumieć, że polskiemu władcy chodziło o upokorzenie go. W chwilach gniewu wrzeszczał i złorzeczył przez okno gospodarzom zamku, kaliszanom krzątającym się gdzieś tam za oknem jego komnaty, polskiemu królowi i światu w ogóle. Mógł mieć wprawdzie nadzieję, że w końcu upomni się o niego jego ojciec ale trzeba było czasu, by wieść o jego losie dotarła do przebywającego daleko, w dodatku schorowanego już i niemal ślepego, papy. Poza tym Karol obawiał się, że obłaskawiony przez Kazimierza Wielkiego osiem lat wcześniej na zjeździe w Wyszehradzie więcej niż sporą sumką 20 tys. kop groszy czeskich - podarowanych za zrzeczenie się praw do korony polskiej - tatuś nie będzie odsieczowych kroków podejmował zbyt pochopnie i natarczywie. Za oknami coraz odważniej przygrzewało majowe słońce, na Karola – czy to z powodu bezsilnego gniewu, czy z złośliwego, jak mniemał, przegrzewania jego izby - raz po raz wstępowały siódme poty. Wyglądało też na to, że pomocy nie chcą udzielać mu niebiosa, do których, kiedy jego wzrok padał na wyrastającą ponad dachami zamku, niedawno wymurowaną wieżę pobliskiego kościoła pw. św. Mikołaja, kierował swe modlitwy. Sytuacja stawała się nie do zniesienia, niewielką wyrękę miał też z głupiego Ludka, który z dnia na dzień wydawał się być ze swej niedoli kontent. Przestraszony na początku, potem – z uwagi na oferowany przez gospodarzy wikt i opierunek – coraz bardziej pogodzony z losem, a w ostatnich dniach nawet jakby ożywiony. Korzystał z prawa wychodzenia poza celę a jego powrotom z tych spacerów towarzyszyły głupkowaty uśmiech i tajemnicze miny.
Minęły trzy tygodnie. Tego wieczoru Ludek zachował się jednak inaczej. Z poważną i zdeterminowaną miną prosił swego pana, by, póki co, nie szykował się do snu i poczekał na zapadnięcie zmroku. Więcej nie kwapił się wygadać, czekali więc na noc, która – jak to w połowie maja – kazała na siebie dość długo czekać…
II
Ale nadeszła wreszcie. Przystrojona w gęste chmury – zatem gęsta i ciemną przykryta zasłoną. Parę chwil przed północą Ludek wyszedł z izby ale wróciwszy dość szybko z powrotem wykrztusił wreszcie przed swym panem ukrywany sekret: uciekamy. Możemy sobie wyobrazić władcę (ciekawe, czy musiał się przebierać: - za kogo ? - za kobietę jak w klasycznych filmach ? - a może tylko mocniej nasunął kaptur na głowę ) dosiadającego przyprowadzonego przez sługę konia (a straż zamkowa? gdzie straż zamkowa?). Potem słyszymy stukot końskich kopyt na kamiennym dziedzińcu i drewnianym moście. Czemu był on o tej porze otwarty ? Gdzie straż bramna? Dokąd teraz ? Na północ – chyba nie bardzo. Z zamkiem graniczyła niemal brama zwana Toruńska, w której strażowano, tam chyba nie miał więc szans przejechać. Jeźdźcy wydostają się z zamku i mkną zatem przez całe miasto - ulicami Zamkową przez Rynek i Wrocławską (dziś Śródmiejską) w kierunku leżącej po przeciwnej stronie miasta bramy Wrocławskiej 1. Czy i tu będzie miał szczęście ? Brama będzie podniesiona a zwodzony most „w młyny” opuszczony ?
Jakimś dziwnym trafem (?!) udaje się – para jeźdźców niknie w mrokach nocy, więzień jest już wolny. Jego ucieczki zdają się nie zauważać nawet liczni członkowie książęcego orszaku, którzy pozostawieni przez pryncypała w zamku, nieświadomi niczego, być może wychylają właśnie kolejny kufel piwa. Wszak Czesi za dobre piwo to i dziś daliby się zabić…Karol obiecał sobie, że rozprawi się z każdym z tych opoi, jak ich tylko znów spotka, o której to groźbie musiał jednak kilka godzin później zapomnieć. Ale – póki co – byli tylko we dwóch z Ludkiem.
Poganiali konie, nie dając im ani chwili odpoczynku. Tym bardziej, że wciąż wydawało mu się, że gdzieś z tyłu słyszy tętent. O świcie, kiedy uznał, że jego ucieczka się jednak udała, przyklęknął na mijanej polanie i - spowity w unoszącą się z ziemi mgłę – podziękował Bogu za cudowne wybawienie z opresji. Czy nie za wcześnie? - kiedy jednak rozjaśniło się już na dobre, zobaczył kłusujących coraz bliżej niego jeźdźców. Po chwili przerażenie zamieniło się w ulgę – wnet otoczyli go ludzie z jego orszaku, po których nie było już absolutnie widać śladów zamkowego biesiadowania sprzed kilkunastu godzin. Byli czujni, zdyscyplinowani, gotowi bezwzględnie służyć własnemu panu. Karol zrozumiał, że w jego ucieczce z zamku pomogły nie tylko niebiosa.
III
Mijały miesiące, lata. Późniejsze stosunki między Karolem a naszym Kazimierzem ułożyły się nad wyraz poprawnie - o czym niech świadczy fakt, że ostatnią z czterech żon Karola była Elżbieta, wnuczka Kazimierza (że co? że spora różnica wieku? – kto bogatemu władcy zabroni?) a wydana na tę okoliczność uczta, w której obok obu naszych bohaterów wzięła udział cała ówczesna polityczna śmietanka Europy była najsłynniejszą i najwystawniejszą chyba ucztą średniowiecznej Europy. Ów, opisany przez Długosza, „polityczny szczyt” trwał 21 dni a jego gospodarzem był… Wierzynek, który stał się nadwornym bankierem Karola. A te – być może nigdy nie oddane Polakom pieniądze - które były jedną z przyczyn kaliskiej przygody, zostały przeznaczone między innymi na bardzo szczytne cele. I – żeby było jasne - tu nie chodzi bynajmniej o „korale koloru koralowego, które kupił królowej Karolinie”. Oto bowiem Karol już w 1348 r. staje się fundatorem najstarszego w Europie Środkowej uniwersytetu, za jego przyczyną tak w Pradze jak i w całych Czechach powstają cenne obiekty (choćby słynny zamek w Karlsteinie). Warto o tym, jak i o kaliskim epizodzie Karola, pamiętać kupując na przykład na allegro jeden ze złotych groszy praskich Karola lub spacerując, a raczej przeciskając się przez tłumy zwiedzających, po najsłynniejszym z mostów praskich .
Epilog
Zdaje się, że z tego wszystkiego przegapiła swój autobus. Beata odeszła od barierki, na wszelki wypadek stanęła tuż przy przystanku. Następnego kursu już nie mogła odpuścić. W domu czekało ja przecież sporo roboty. Przede wszystkim – trzeba było trochę powkuwać przed jutrzejszym szkolnym sprawdzianem syna z historii. Zakres materiału o schyłku epoki Piastów był dość spory a gówniarz bez mamy ani rusz. Z niecierpliwością spoglądała więc na narożnik placu Jana Pawła II i Parczewskiego, skąd powinien już nadjechać jej autobus. Choć – co za złudzenie – zamiast hałasu silników niekończącego się sznura samochodów, zdawała się słyszeć tętent galopujących dwóch koni…
koniec
Korzystałem m.in. z: Biernacki C.: O przyaresztowaniu ks. Karola Luksemburczyka margrafa morawskiego r 1343 w mieście Kaliszu, Kaliszanin nr 65-68,70/1882
Piotr Sobolewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie