
Jak radzić sobie w upalne dni? Od dziesięcioleci nic lepszego od cienia, kąpieli i lodów nie wynaleziono. Jedyna różnica zachodzi w strojach. W XIX stuleciu bez stosownego do pory roku parasola i kapelusza na ulicę nikt by nie wyszedł. Były jeszcze łazienki, których dzisiaj już nie pamiętamy
Sezon ogórkowy, przynajmniej dotąd, prawie czuć się nie daje. Mamy teatr letni, mamy muzykę huzarską grywającą w parku, mamy wyprawy na łodziach, a od czasu do czasu jakiś wypadeczek lub skandalik dający materiał do rozmowy… Was willst du mehr mein Liebchen” [Czego chcesz więcej, kochanie?] – oto cały Kalisz w lipcu 1882 r. Wszystko co charakterystyczne można znaleźć w tym cytacie. Scenografia – wstęga rzeki wijąca się między zielonymi ostępami, rozrywka – łodzie, teatr (raczej ten przez małe t) i kawiarniana muzyka oraz atmosfera niedużego, prowincjonalnego miasta. Może jeszcze szczypta romantyzmu zaprawiona niespodziewanym sarkazmem, o czym może świadczyć ostatnie zdanie – cytat z niemieckiego klasyka. Jednym słowem nadprośniański park już przez Adama Chodyńskiego najsłuszniej nazwany „letnim salonem Kalisza”. Tutaj w niespotykanej dzisiaj obfitości cienia drzew szukano ukojenia przed skwarem i przyjemności.
Łazienkowe luksusy
W dziewiętnastowiecznej prasie raz po raz można znaleźć informacje o letnich łazienkach. Niezorientowany czytelnik może się pogubić. Po pierwsze dlatego, że współczesnym przyzwyczajonym do golizny trudno sobie wyobrazić, jakim wyzwaniem była dawniej publiczna kąpiel. Z tej przesłanki wynika problem kolejny – jaką formę mógł przyjąć obiekt, który pozwalając na taplanie się w wodzie pod gołym niebem jednocześnie maksymalnie zakrywał widoki i „widoki”? Otóż, „ustrojstwo” spełniające oba, pozornie wykluczające się wymogi, nazywano łazienkami. Jak widać na jedynej znanej nam fotografii z widokiem obejmującym łazienki, ten prototyp basenu adekwatnie do swojej funkcji przypominał raczej cudaczną twierdzę z drewna. Budynek w pierwszej kolejności służył jako przebieralnia, w środku drewniane zapory oddzielały część męską od żeńskiej. Zresztą, jeżeli nawet łakome oko wypatrzyło trochę atrakcji, to spod stroju kąpielowego, który więcej zakrywał niż odkrywał.
Oprócz obiektów stawianych bezpośrednio na rzece można było skorzystać z omnibusów z pompą pneumatyczną „z przyrządami tuszowymi Prysznica”, czyli prysznicem wynalezionym także w XIX w. I w tym przypadku kobiety mogły liczyć na osobne miejsce „do wyłącznego użytku dla dam urządzonego” (ciekawe, co na to panowie?). W latach 70. ten łazienkowy biznes na kółkach w parku „wprost domku szwajcarskiego” prowadził Natan Gumprycht. Pod koniec tej samej dekady era kąpielowych omnibusów raczej już się kończyła. Chyba, że dać wiarę Gumprychtowi zawiadamiającemu na łamach prasy, że sprzedaje swój „letni zakład kąpielowy” ze względu na zmianę w „interesach rodzinnych”.
Łazienki natomiast długo nie wychodziły z mody i często zmieniały swoją lokalizację. Jeszcze w 1922 r. Magistrat udzielił panom Kijewskiemu i Łabędź-Mieszczańskiemu koncesji na wybudowanie i eksploatowanie łazienek na Prośnie. „Łazienki staną w tem samem miejscu, co i przed kilku laty stały; mianowicie na prawym brzegu rzeki, niedaleko od wodospadu” – pisano. Jak te wyglądały?
Kandydat do czubków albo golas
Ale… od każdej reguły są wyjątki. Nigdy nie brakowało zuchów, którzy pozwalali sobie na najdziksze swawole. W lipcu 1879 r. „Kaliszanin” donosił: „W ub. środę przed wieczorem osobom siedzącym pod werandą cukierni p. Szmidta [dzisiaj KTW] w parku ciekawy przedstawiał się widok. Na poręczy znajdującego się naprzeciwko cukierni mostu ukazał się chłopak w stroju Adama i ze znacznej wysokości rzucił się do rzeki. Kilka osób pobiegło ku brzegowi, sądząc, że to jakiś kandydat do czubków w ten sposób zażywa zimnej kąpieli. Przekonano się jednak, że chłopiec wykonał to ryzykowne salto mortale na żądanie kilku panów, połechtany obietnicą otrzymania ruble, i że był przy najzdrowszych zmysłach. Czy to samo można powiedzieć o tych, którzy mu skakać kazali. That ist the question! [To jest pytanie] – po szekspirowsku kończył relację dziennikarz. Zawsze też można było liczyć na moralizatorów: „Zaledwie kilka dni słonecznych ogrzało nieco wodę, a już znaleźli się amatorowie [pis. oryg.] kąpieli. Nie mielibyśmy nic przeciwko owym zwolennikom hydropatii, gdyby oni zechcieli sobie obrać odpowiedniejsze miejsce dla pławienia się i swoich koni. Miejsce bowiem obok przewału rypinkowskiego, jako zbyt widoczne i bliskie wału spacerowego do podobnego rodzaju operacji nie kwalifikuje się, raz dlatego, że kąpanie się w adamowym stroju wobec kobiet i dzieci, obrażają moralność publiczną, a powtóre dlatego, że dla wielu uniemożliwiają spacer po ulubionym wale (…)”.
Letnia kanikuła miała też swoją smutną stronę. Co roku w zgubnych odmętach Prosny co najmniej kilku „lubowników kąpieli” kosztowało „letejskiej wody śmierci”.
Casus Babina
Jak wyglądała codzienność miejska w zwykłe skwarne dni? Jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, na trotuarach prawie żywego ducha, „w południe ten tylko się ukazywał, kogo interesa do tego zmusiły”. Miejscowe składy apteczne handlowały głównie „wodami mineralnymi świeżego czerpania”. Ulice schładzano, choć głosy na ten temat były podzielone: to przywoływano do porządku stróżów, żeby nie zapominali o swoim obowiązku, to – powołując się na badania przeprowadzone w Mediolanie – dowodzono, że polewanie ulic jest niezdrowe.
Była wśród nich jedna, szczególnie zwracająca uwagę opinii publicznej. Nazywała się tak, jak i dzisiaj – Babina (choć wówczas nikomu nie przyszło by do głowy, żeby jej nazwę wiązać z nazwiskiem rosyjskiego generała, dlatego też zawsze poprawnie odmieniano jej nazwę). „Znowu dochodzą nas narzekania na mieszkańców ul. Babinej [ściśle z jej końca], którzy wieczorami na chodnikach rozsiadają się, tamując przez to ruch ulicy. Wierzymy, że na dworze jest chłodniej niż w ciasnych mieszkaniach, lecz rozsiadanie się na chodnikach i to często w niekompletnych strojach, jest dla przechodniów i nieprzyjemnym, i wprost wstydliwym (…)”. Zachowana relacja pochodzi z 1900 r., ale sytuacja miała się powtarzać i, jak można się domyślać, należała do „lokalnej tradycji”. Policja interweniowała bezskutecznie, bo „lokatorzy nic sobie z tego nie robią”. Tym bardziej nic im było po gadaniu kształconego dziennikarza, który pouczał, że „na używanie swobodnie bez tużurku powietrza, jest podwórko”.
Lody, lody…
Wbrew nastrojowi chwili, zakończymy nie bardzo wesołą informacją. Poszukiwania smaków dziewiętnastowiecznych lodów przyniosły tylko jedną wiadomość. „Wojciech Wawrzyniak, służący w cukierni Wehnera [park, KTW] tak nieostrożnie w czasie kręcenia lodów się zachował, że tryby maszyny pochwyciły mu palec od ręki i tenże urwały”. Trzy dni później, 19 lipca 1900 r. o g. 9 rano, na rozpalony Kalisz spadł długo oczekiwany, rzęsisty deszcz.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie