Reklama

W hitlerowskim magistracie

31/01/2019 00:00

Wspomnienia Janiny Nowickiej, z domu Libiszewskiej, pełniącej w czasie okupacji funkcję sekretarza gminy Godziesze Wielkie

Zostać urzędnikiem przed wojną nie było rzeczą łatwą. Kiedy pani Janinie ta sztuka się udała, nadszedł wrzesień 1939. Wojna postawiła przed młodą urzędniczką nowe wyzwania. Odtąd na co dzień musiała używać obcego języka, a do tego pracowała dla wroga, który miał nad nią całkowitą władzę i w podwójnym tego słowa znaczeniu był nieobliczalny.

Zostać urzędniczką w 30. latach było marzeniem bądź ściętej, bądź protegowanej głowy. O posadę w przedwojennym magistracie wcale nie było łatwo. Potrzebne były i kwalifikacje, i referencje, najlepiej od osób znanych, na odpowiedzialnych stanowiskach. Z ulicy nikogo nie brali – mówi pani Janina Nowicka, energiczna staruszka o hardym charakterze. W epoce automobilu młode Polki, pchane przez coraz silniejsze podmuchy feminizmu, bądź życiową konieczność, zaczęły się emancypować. Janka z natury dynamiczna, o cechach społeczniczki już w wieku 12 lat była zastępową drużyny harcerskiej, w szkole średniej należała do PWKdOK (Przysposobienie Wojskowe Kobiet do Obrony Kraju), Związku Strzeleckiego w Szczypiornie i PCK w Kaliszu. W 1938 r. ukończyła Szkołę Handlową w Ostrowie. Od razu podjęła pracę opiekunki na półkoloniach organizowanych przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych w Kaliszu. Nie był to szczyt ambicji młodej dziewczyny, ale na wymarzoną posadę nie przyszło jej długo czekać. 1 lutego 1939 r. dostała propozycję z nowo powstałego Urzędu Celnego w Boguminie na wydartym Czechom Zaolziu. – Byłam protegowana przez pana Władysława Żakowskiego, kierownika Wydziału Administracyjnego Dyrekcji Ceł w Mysłowicach – przyznaje seniorka. Urzędnik przez pewien czas wykładał w ostrowskiej Szkole Handlowej. Zapamiętał pilną uczennicę, która nie tylko uważnie śledziła wszystko, co notował na tablicy, ale natychmiast wyłapywała wszelkie pomyłki przemęczonego profesora. W dowód uznania belfer wpisał się jej do pamiętnika – jako jedynej uczennicy! Młoda urzędniczka otrzymała również referencje od dyrektora ostrowskiej handlówki i Inspektora Szkolnego powiatu kaliskiego.

Referentka II kategorii
Przed wojną urzędnicy dzielili się na trzy kategorie: z wyższym wykształceniem (dyrektorzy, kierownicy), ze średnim wykształceniem (kierownicy oddziałów, starsi referenci) i z wykształceniem podstawowym (niżsi referenci). Janka została praktykantką na stanowisku referenta II kategorii. Do jej obowiązków należało kontrolowanie dokumentów przychodzących i pisanie na maszynie protokołów z odpraw celnych. Urząd zatrudniał 50 osób. Panna Janka była jedyną kobietą na stanowisku w biurze. Placówka funkcjonowała od 8 do 15. Urzędnicy chodzili w czarnych garniturach lub mundurkach, dodatkowo zakładali czarne zarękawki z czarnej satyny, sięgające łokcia. Co do ubioru kobiet nie było wskazówek i wymogów. Na starcie młodej referentce zaproponowano 150 zł miesięcznej pensji. Po roku miała otrzymać 200 –300 zł. Dla porównania, jej ojciec kolejarz dostawał 120 zł emerytury, a pracownik w kaliskich zakładach Goedego zarabiał 60 zł na miesiąc. Toteż Janka z pracy była zadowolona. Lubiła to, co robiła. Bystra, inteligentna na nowym stanowisku czuła się jak ryba w wodzie. Szansę na błyskotliwą karierę zawodową przerwał dziewczynie wrzesień 1939. – Nasz urząd został ewakuowany ostatnim pociągiem do Lubaczowa. 15 września rozwiązano z nami umowę, wypłacając trzymiesięczną pensję. Wróciłam do Kalisza – wspomina seniorka.

Lepsza od folksdojczek
Jak wszyscy młodzi, bała się, że Niemcy wywiozą ją na roboty. Poprosiła znajomego ukraińskiego lekarza, pana Niechatajewa z poradni przeciwgruźliczej, by wystawił jej zaświadczenie o niezdolności do pracy fizycznej z powodu choroby płuc. Lekarz się zgodził. Hitlerowcy panicznie bali się gruźlicy. Z tego powodu przez rok w mieszkaniu Janki przeprowadzano dezynfekcję. Któregoś dnia dezynfektor, Polak, uprzedził dziewczynę, że wkrótce wszyscy gruźlicy zostaną wywiezieni do niemieckich sanatoriów „na leczenie”. Janka musiała uciekać. – Ukryłam się u rodziny w Woli Droszewskiej nieopodal Kalisza. Jedna z moich koleżanek pracowała w niemieckim urzędzie gminy Godziesze Wielkie. Dowiedziałam się od niej, że potrzebują tam wykwalifikowanego urzędnika, mówiącego po polsku, z dobrą znajomością niemieckiego, głównie w piśmie – opowiada. Janka, przedwojenna kujonka, w szkole pilnie studiowała język Goethego. – Zgłosiłam się do pracy. Sekretarz gminy z miejsca urządził mi egzamin. Kazał siadać przy maszynie i pisać list do starosty. Zrobiłam dwa błędy, ale sama je odkryłam. Byłam wystraszona i zawstydzona. Nie chciałam oddać kartki. Sekretarz wydarł mi ją z ręki, przeczytał, spojrzał na mnie i powiedział: „Dwa błędy! Brawo.” Wziął pieczątkę, przystawił do pisma i nakazał wysłać do starostwa. Mnie zaś oświadczył: „Freulein Janina, gratuluję! Jest pani przyjęta”. Dostałam 100 marek na miesiąc, połowę kwoty wypłacanej Niemcom i folksdojczom – opowiada dziewięćdziesięciolatka. Po czasie dowiedziała się, że wcześniej na jej stanowisku pracowały folksdojczki, które znały niemiecki niestety tylko w mowie i stosowały w piśmie polski zapis fonetyczny... Janka sumiennie wypełniała powierzone jej obowiązki. Sprawowała odpowiedzialną funkcję pomocnicy sekretarza gminy. Przełożeni byli z niej zadowoleni. Traktowano ją bardzo dobrze. – Hitlerowcy bardzo szanowali polskich pracowników. Wszyscy Polacy zatrudnieni w gminie byli z reguły świetnymi fachowcami, ekonomistami, księgowymi. Niemcy potrafili to docenić – ocenia seniorka.

Niespodziewany awans

Fraulein Janina szlifowała niemiecki. W razie wątpliwości w redagowaniu trudnych dokumentów zwracała się o pomoc do sekretarza Reckova lub komisarza Neumanna. Obaj panowie niezbyt się lubili. Wkrótce sekretarz, niemiecki socjaldemokrata, doniósł na komisarza, członka NSDAP, że ten korzysta z usług robotników zatrudnionych przy budowie kanału w godzinach ich pracy, oraz – co gorsza – że prywatną korespondencję opatruje pieczęcią urzędową, a następnie każe ją Jance wysyłać pocztą urzędową. – Byłam przerażona! Musiałam zeznawać przeciwko członkowi NSDAP jako jeden z głównych świadków w tej sprawie! Powiedziałam prawdę – wyznaje staruszka. Komisja prowadząca śledztwo stwierdziła uchybienie i uznała komisarza winnym. W efekcie sekretarz Reckov został przeniesiony na inną placówkę, a komisarzowi Neumannowi dano do wyboru więzienie albo front! Urzędnik zaciągnął się do armii. Do powołania miał pełnić jednak swoje obowiązki. – Czekałam dnia jego zemsty. Tymczasem komisarz nie dość, że nie zamierzał zwalniać mnie z pracy to, proszę sobie wyobrazić!, zaproponował moją osobę na stanowisko… sekretarza gminy po oddelegowanym Reckovie! Nie wiedziałam, co robić. Bałam się, że nie podołam, ale pomyślałam sobie: „A, co tam…” i zgodziłam się. W ten sposób Janka Libiszewska została sekretarzem okupowanej gminy Godziesze Wielkie. – Czy życie nie jest zaskakujące, a reakcje ludzi nieprzewidywalne? – pyta staruszka.
Anna Frątczak
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do