Reklama

Walczyłam z podwójną dawką narkotyków

31/01/2019 00:00
Moją historię opowiadam innym matkom; ku przestrodze oraz po to, żeby wiedziały jak walczyć z nałogiem ich dzieci... W mieście nie mogłam uzyskać żadnej pomocy. Czułam się bezradna. Musiałam działać na własną rękę. Wtedy nie mogłam uwierzyć w to, że moi synowie są uzależnieni.

Dostali wszystko...
Dzieciństwo, dobre szkoły, ładne ubrania, wspaniałe wakacje oraz dom, gdzie niczego nie brakowało. Życie uczy, żeby nie wierzyć sobie samemu. Kiedy wpadli w nałóg? Uważam, że za wcześnie. Sylwek pierwszy raz zaciągnął się w wieku 20 lat. Dziesięć lat później trafił do Monaru. Wiktor kupił pierwszą działkę na naszym osiedlu. Miał 11 lat. Ktoś zarzucił mi kiedyś, że nie chciałam zauważyć problemu. To nie tak. Dzieciaki mają swoje sposoby, żeby zatuszować ślady narkotyku w organizmie. Na głodzie zrobią wszystko, żeby oszukać. Nawet wam się nie śniło, do jakich metod mogą się posunąć; woreczki i butelki z moczem pobrane od młodszych kolegów, krople do oczu, ocet, nawet zwykły kefir spowodują, że testy wyjdą negatywnie. Rodzic głupieje, zaczyna wierzyć dziecku. Jest prawie pewien, że problem nie pojawił się w jego domu.

Dzieciaki giną na naszych oczach...
Nie piszecie tego w gazetach. O tym nie mówi się na konferencjach czy podczas spotkań prewencyjnych z policją. Nauczyciele doświadczają tematu powierzchownie, często wysłuchując kolejny raz tego samego. Tymczasem na naszych oczach giną dzieciaki. Najczęściej w wypadkach samochodowych. Za duża prędkość? Mam wątpliwości. Wracają z dyskoteki naćpani, pijani, nieprzytomni. Ilu zginęło z powodu narkotyków? To byli znajomi Wiktora. On wie najlepiej, bo sam miał ochotę targnąć się na własne życie. Chciał skakać z dachu. Był jeszcze dzieckiem. Żałuje, że prawo zakazuje publikacji zdjęć z takich zdarzeń. Tylko terapia wstrząsowa otwiera oczy na problem. Tylko fakty i prawda mogą być pomocne w uświadamianiu o tym problemie. Niestety, tego najbardziej brakuje. Dlatego trzeba opowiadać o tym, czego ludzie na co dzień nie widzą.

Niewielu chciało pomóc
Młodszego zatrzymano w jednym z kaliskich gimnazjów, blisko domu. Tam się uczył. Miał przy sobie działki amfetaminy. Policja przeszukała jego ubranie. Zabrali Wiktora wraz z innymi podejrzanymi na komisariat. Co czuł wtedy nastolatek? Po paru godzinach spędzonych na przesłuchaniu jego rówieśnik zemdlał. Myślicie, że ktoś chciał mu pomóc? Parę dni później zasugerowano mi, że powinnam zabrać syna ze szkoły, bo stanowi zagrożenie dla innych. Nikt nie powiedział mi, dokąd! Pytałam ich. Kto pomoże? Społeczeństwo chce się takich pozbyć. W Kaliszu nie ma nawet jednego ośrodka. Karan? Jest pomocny, ale to jest miejsce dla zaczynających popalać papierosy lub mających problemy w domu, w nauce. Z całym szacunkiem, to nie jest ośrodek dla tych, co biorą od trzech, czterech lat. Ludzie mówią: – Skasować monary, dać narkomanom w żyłę, niech zdychają... Odzywają się ci, których problem nigdy nie dotknął. Tak twierdzą ludzie upewniający się w przekonaniu, że ich dzieci nie biorą i nie będą brały... Nie opowiadam mojej historii, bo czuję się mądrzejsza. Mówię po to, aby inni rodzice wiedzieli co robić w takiej sytuacji. To mogą być wasze dzieci. Zło czyha w każdym miejscu; w szkole, na dyskotece, w kawiarni, w kafejce internetowej, w pociągu. Dlatego chcę mówić dalej...

Nie porzucajcie swoich dzieci
Starszy brał, ale nie przyznawał się. Któregoś dnia wpadł do pokoju Wiktora, bo ten spał od dwóch dni. Wziął go za szmaty i ściągnął z łóżka. Krzyczał: – Matkę nabierzesz, ale mnie nie! Dlaczego to zrobiłeś?! Dlaczego?! Pod łóżkiem znaleźliśmy działki narkotyków, fajki, fifki, tabletki. Przez trzy dni wyłam z bólu. Winy szukałam w sobie. Wtedy Sebastian też się przyznał, że bierze. Byłam bliska załamania, ale któregoś dnia obudziłam się i usłyszałam w sobie głos: „Musisz walczyć, trzeba kochać, trzeba mieć siłę. Tylko matka, tylko ojciec może pomóc dziecku. Nikt inny nie wyciągnie ich z nałogu”. Wiktor kończył 14 lat, gdy trafił do ośrodka. Brał wszystko, oprócz kokainy i heroiny. Nie wąchał kleju, nie dawał sobie w żyłę. Na szczęście. Gdy go zostawiłam w ośrodku pod Warszawą, po powrocie do domu znalazłam jeszcze kilka torebek amfy i kwasu. Za rurami w łazience miał pochowane buteleczki z czystym moczem. Wszystko spakowałam do spalenia.

Leczenie w ośrodkach
Leczenie polega na zamknięciu pewnego etapu w życiu. Dzieciaki palą swoje ukochane ubrania, książki, pamiętniki, płyty z muzyką, pamiątki. W płomieniach ginie cała ich przeszłość. Rozpoczyna się budowanie osobowości na nowo, ale najlepsi terapeuci nie są w stanie niczego zrobić, jeśli uzależniony nie ma wsparcia od rodziny. Jeśli nie ma efektu, wtedy stosuje się bardziej drastyczne metody. Najpierw ciężka praca, potem rozmowy, a jak trzeba, to młodzi ludzie poddawani są głębokiej terapii. Zamykani są w pokoju na sześć, siedem dni. Nie mają kontaktu z otoczeniem. Spotykają się tylko z psychologami i psychiatrami. Wówczas wychodzą takie sprawy, których dzieci nie powinny pamiętać. Mam na myśli dzieciństwo. Szuka się w nim przyczyny słabej woli, podatności na wpływ środowiska. Wówczas rodzic doświadcza przebudzenia. Zaczyna sobie zadawać pytanie: „Może coś źle zrobiłem? Czego się dowiedzą? Może to moja wina?”.

Akceptacja jest najważniejsza
Moje życie przez prawie trzy lata było związane z ośrodkami. Na leczenie odwiozłam chłopaków pod koniec 2003 r. Pojechali w jednych ciuchach. Nie mieli nic ze sobą. Odwiedzałam synów co dwa tygodnie. Jednego w Monarze pod Warszawą, drugiego w ośrodku wychowawczo-terapeutycznym w Łodzi. Kiedy wracałam, rzucałam torby i już pakowałam nowe paczki dla dzieciaków. Nigdy przy synach nie płakałam. Nigdy nie wytykałam im błędów, jakie popełnili. Najważniejsze było dla mnie to, że poddali się leczeniu i przyjęli moje wsparcie, życzliwość i miłość. To pomogło im wyjść z nałogu. Czytałam wszystkie publikacje dotyczące narkomanii, książki i pamiętniki narkomanów, zwierzenia ich rodzin, spisane przez dziennikarzy oraz psychologów. Chciałam poznać ich motywację. Pragnęłam nauczyć się na nowo moich dzieci. Patrzyłam na matki przyjeżdżające do ośrodków, płakałam nad nimi. Krzyczały na dzieciaki, wyzywając je od najgorszych. Pytałam: – W jaki sposób twoje dziecko ma wyjść z nałogu, skoro nie ma wsparcia? Nie rozumiały. Uważały, że teraz ich synowie i córki muszą ponieść karę zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Nie zdawały sobie sprawy, że tym samym pogrążają je w ich słabościach.

Dzieliłam z synem ból
Sylwka wygnałam z domu, kiedy wrócił z Woodstocku. Był nieprzytomny. Ledwo trzymał się na nogach. Wtedy zdecydowałam się na to, czego żadna matka nie chce. Powiedziałam: – Wykąp się, ubierz, najedz, a teraz... wynocha. Jak się unurasz, jak wpadniesz twarzą w błoto, wówczas przyjdź. Pomogę. Tylko musisz chcieć. Płakałam całe noce. Zrobiłam to, bo go kocham. Teraz wiem, że dobrze się stało. Pewnie to spowodowało, że chciał zerwać z nałogiem. Gdy po miesiącu stanął w drzwiach, wyglądał jak kloszard; śmierdzący, brudny, zarośnięty: – Mamo, chcę się leczyć. Pomóż mi – zapłakał. Oddałam go na detoks. Musiał być czysty, zanim zgłosiliśmy się do Monaru. – Nie rozumiem, syn jest dorosły, a pani chce go osobiście przywieźć do Monaru? – usłyszałam w słuchawce. – Tak, proszę pana. Będę za nim jeździć nawet wtedy, kiedy będzie miał 50 lat, a ja 70, bo jestem jego matką i nie zostawię go w nałogu – odpowiedziałam. Na miejscu, przy bramie zbadali go i sprawdzili wszystkie reakcje. Zabrali mu dokumenty, telefon, biżuterię, pieniądze. Przez pierwsze miesiące nie mogłam z nim rozmawiać. Jeździłam popatrzeć. Stałam godzinami pod bramą. Młodszy spędził w ośrodkach rok i trzy miesiące. Starszy w Monarze 18 miesięcy. Trzeba było mocno wierzyć w to, co się robi. Dziś nie biorą, ale ślad po narkotykach pozostał w ich organizmach. Wypadają włosy, chorują kości, słabną zęby. Co było największym problemem podczas tej walki? Nie choroba, nie narkotyki, nie ból i krzywda, jaką one wyrządzają. Największym problemem było znalezienie dla nich pomocy. Do ośrodków monarowskich uzależnionych z Kalisza nie chcą już przyjmować. Dlaczego? W ośrodku powiedzieli mi, że stanowią najliczniejszą grupę zgłoszoną do terapii, a monary uważają, że nasze miasto jest jednym z niewielu w kraju miejsc, gdzie można kupić najtańsze narkotyki. Po działki przyjeżdżają tu nawet z Warszawy, Wrocławia, Gdyni. Pomogli mi wspaniali ludzie. Oni też doświadczyli krzywdy wyrządzonej przez narkotyki. To ludzie z różnych środowisk, borykający się z codziennymi sprawami. Tu u nas niektórzy, co się wymądrzają, nie mają pojęcia jak wyglądają tragedie dzieci, co ich popycha do brania. Uważają, że te dzieciaki po prostu są gorsze. To nieprawda! To często wspaniałe osoby. Chcą mieć szanse na dalsze życie. Jak Sebastian i Wiktor... Musicie w to wierzyć...
Wysłuchała i notowała Marzena Grygielska
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do