Reklama

Wielka Rewolucja Antyfrancuska

31/01/2019 00:00

14 lipca – święto narodowe Francji i rocznica rewolucji francuskiej. Powód do świętowania czy megakłamstwo wszech czasów?

Wersja oficjalna: 14 lipca 1789 r. uciemiężony lud Paryża spontanicznie ruszył do szturmu na Bastylię – znienawidzony symbol ucisku w osiemnastowiecznej Francji – i po ciężkich walkach uwolnił więźniów politycznych; tak zaczęła się rewolucja. Taką wersję znajdziemy w każdym podręczniku do historii
Wersja prawdziwa: Załoga Bastylii liczyła 33 Szwajcarów i 70 starych, wysłużonych żołnierzy-inwalidów, a „wzburzony” lud Paryża w poszukiwaniu broni uwolnił 7 (słownie: siedmiu) pospolitych bandytów: czterech fałszerzy pieniędzy, dwóch obłąkanych i ucznia markiza de Sade. Podczas oblężenia dowódca Bastylii zaprosił przywódców „ludu” na obiad, na którym pod słowem honoru uzgodniono, iż Bastylia się podda, a atakujący nie uczynią krzywdy obrońcom. Lud oczywiście słowa nie dotrzymał i po wkroczeniu do środka zmasakrował poddających się. Poza tym należy pamiętać, że Bastylia zawsze była więzieniem dla... arystokracji

Sześciu więźniów Bastylii (nie licząc ucznia pana markiza) miało wyjątkowe szczęście – z morderców i pospolitych rzezimieszków stali się narodowymi bohaterami, ofiarami despotyzmu i męczennikami praw człowieka dzięki pewnej historycznej prawidłowości – każda zbrodnicza ideologia od samego początku oparta jest na kłamstwie. Kiedy 14 lipca, w dzień święta Francji i rocznicy rewolucji, Polami Elizejskimi przemaszeruje defilada, niebo nad Paryżem ubarwią wstęgi trójkolorowego dymu, a z ust francuskich polityków po raz dwusetny któryś usłyszymy o demokracji – najwspanialszym ustroju na świecie, której początek dała „Wielka Rewolucja”.
Przenieśmy się wyobraźnią ponad 200 lat wstecz, do departamentu Wandei. Zielona trawa pokryta mazią z krwi i ludzkich wnętrzności, spływającą ze stosu trupów – starców, kobiet i dzieci. Odcięte głowy, wyprute wnętrzności, zdarta z ciał skóra, ciała pokłute bagnetami. W oddali słychać krzyk dziewczyny gwałconej przez rewolucyjnych żołdaków. Warkocz jej siostry, odcięty z kawałkiem skóry, zdobi szyję dowódcy. Małe dziecko przykłute bagnetem do drzewa. Na drzwiach płonącego kościoła przybity ksiądz w pozycji ukrzyżowanego Chrystusa, tyle że głową w dół. W powietrzu unosi się swąd dymu płonącej wsi i trupi odór. Żołnierze podpalają pola uprawne i wsypują do studni truciznę. W pobliskim miasteczku ludzie stłoczeni w ślepej uliczce, naprzeciw ustawione armaty. Pierwsze szeregi są już tylko porozrywanym mięsem. Czy to wojska okupacyjne? Bynajmniej, to wojska republikańskie, francuskie, wprowadzają demokrację.
Należy uczciwie przyznać, że Francja miała w tym okresie najmniej odpowiedniego, nieudolnego króla. Nie potrafił opanować sytuacji, która przyniosła później tragiczne następstwa. Kondycja moralna arystokracji i kleru, elity, była fatalna. Wielu jej członków należało do masonerii i miało libertyńsko-demokratyczne poglądy, władza była nieudolna, motłoch – podatny na demagogię. Państwo chyliło się ku upadkowi. Demokracja po 1789 r. rozwijała się w najlepsze, oczywiście etapami, władza przechodziła przez różne zwalczające się koterie i mafie, jak to w tym ustroju – od monarchii konstytucyjnej do najbardziej zbrodniczej republiki. Oficjalnie była inspirowana przez lud, służyła ludowi i była skierowana przeciw wyzyskiwaczom. Jak się później okaże, to właśnie chłopi i robotnicy staną się jej głównymi ofiarami, ich warunki życia poleciały w dół a śmiertelność do góry. Szybko ukazała swoje antychrześcijańskie i antyfrancuskie oblicze i jak każdy lewicowy system totalitarny (może prócz nazizmu – ten je spełniał), stanowiła zaprzeczenie swych haseł. Deptała wszystkie zadeklarowane przez siebie prawa. Natomiast w rzeczywistości celem przewrotu była likwidacja osiemnastowiecznej cywilizacji łacińskiej, której katolicka Francja była ostoją. Apogeum tego procesu stanowiła republika jakobinów 1793-1794.
Już w 1790 r. Kościół miał być podporządkowany państwu poprzez tzw. konstytucję cywilną kleru. Opornych księży mordowano na miejscu lub w obozach zagłady ma Gujanie, gdzie śmiertelność wynosiła 70 proc. Umierali też deportowani na wyspy Re i Oleron w Zatoce Biskajskiej, gdzie śmiertelność wynosiła 50 proc. Jednym z przykładów demohumanitaryzmu jest los 826 kapłanów i zakonników z różnych części Francji, skazanych na deportację do Gujany. W marcu 1794 r. załadowano ich na dwa statki mogące pomieścić tylko 200 ludzi. Z powodu blokady morskiej nie mogły wypłynąć i stały się dla nich obozem zagłady. Głód, pragnienie, złe warunki, tortury wykończyły 546 osób.
Demokraci, w okresie późniejszego terroru, palili i równali kościoły z ziemią. W miejscach świętych dla Francuzów dokonywano bestialskich świętokradztw i profanacji, organizowano orgie w kościołach, bluźniercze procesje z osłami w szatach liturgicznych. Zlikwidowano zakony, zakazano noszenia habitów, nakazano zawieranie małżeństw przez duchownych, zlaicyzowano prawo małżeńskie, równouprawniono sekty i żydów. Wszystkie ślady kultury francuskiej miały zniknąć na zawsze. Wprowadzono nowy kalendarz rewolucyjny, by nie liczyć czasu od urodzenia Chrystusa, mający stanowić zaczątek nowego świata. Tradycja, religia i kultura francuska, a tym samym europejska, zostały skazane na zagładę. Jakobini wprowadzili w miejsce Boga, uznając potrzeby metafizyczne ludzi, kult masońskiej, bezosobowej i sztucznej Istoty Najwyższej, stworzyli sobie bóstwo dekretem Konwencji. Propagowano też kult rozumu czy rewolucji.
Oficjalnie panowała wolność religijna. Zakazano jednak prowadzenia Kościołowi działań publicznych, urządzania procesji, noszenia szat liturgicznych, bicia w dzwony. Z życia publicznego miało zniknąć wszystko, co tylko przypominało o chrześcijańskiej kulturze Francji – krzyże, rzeźby, freski, obrazy i kapliczki przydrożne. Przeprowadzono także wywłaszczenie budynków kościelnych i klasztornych, następnie splądrowanych i wyczyszczonych z fresków, mozaik, rzeźb i innych dzieł sztuki. Bandyci niszczyli nawet sarkofagi ze zwłokami i groby na cmentarzach, gdzie łamano krzyże i figury. Masońscy jakobini szczególną nienawiścią darzyli symbol monarchii – trzy lilijki, oznaczające Trójcę Świętą. Niszczyli wszystko, co miało ten emblemat, a także rzeźby królów. Sprofanowali groby królewskie w opactwie St. Denis.
Po zawieszeniu 10 sierpnia 1792 r. w obowiązkach króla, chcącego powstrzymać rewolucję, rozpoczął się pierwszy okres masowego terroru. Legislatywa wprowadziła odpowiedzialność zbiorową dla szlacheckich emigrantów i skonfiskowała ich własność. Uwięziono wszystkich niezaprzysiężonych na konstytucję cywilną księży i deportowano do kolonii na śmierć. Zezwolono na aresztowanie wszystkich osób podejrzanych o poglądy monarchistyczne. Na wezwanie komuny Paryża powstawały komitety rewolucyjne w miastach, aresztujące arystokratów i księży. W dniach 2-5 września 1792 r. miała miejsce masowa rzeź bezbronnych więźniów, której ofiarą padło 12 tysięcy ludzi. W samym Paryżu motłoch wymordował 1400 osób, w tym 220 księży, a także ludzi chorych, starców i niedorozwinięte dzieci, wywleczonych z kościelnych szpitali i przytułków. Symbolem końca prawdziwej Francji miało być ścięcie króla Ludwika XVI, wyraz siły oprawców. Wyrok Konwentu wykonano 21 stycznia 1793.
Wiosną tego roku, ze względu na trudną sytuacja wewnętrzną i zewnętrzną na froncie, z całą furią sięgnięto po terror. Powołano Komitet Ocalenia Publicznego i Komitet Bezpieczeństwa Powszechnego, a także Nadzwyczajny Trybunał Karny, narzędzia zaostrzonego terroru. KOP na czele z ludobójcą Robespierrem stał się praktycznie najwyższą władzą w państwie. Wysłannicy KOP – agenci narodowi przebywali w każdej gminie, nadzorując wykonywanie dekretów i współpracując z miejscowymi komitetami czujności, w skład których wchodzili fanatyczni republikanie. Dodatkowo wysyłano komisarzy dla kontroli agentów i gmin. Komisarze pracowali także w armii, pilnując prawomyślności i postawy politycznej. KBP wyszukiwał i likwidował wrogów rewolucji. Sprawy przeciwko wrogom republiki rozpatrywał doraźnie Trybunał Rewolucyjny w Paryżu. Wydawał tylko 2 rodzaje wyroków: uniewinnienie albo śmierć. Wyroki były ostateczne i nie podlegały apelacji.
W departamentach działały sądy departamentalne, a na terenach powstańczych – komisje wojskowe, mordujące bez jakiegokolwiek postępowania sądowego. Metodą obraną przez KOP stał się więc rewolucyjny terror, mający rozwiązać wszelkie problemy, z głodem włącznie. Dopuszczono każdą zbrodnię, która miała uratować antyludzką republikę, zgodnie z zasadami: „Nie ma wolności dla wrogów wolności” i „wrogów narodu nie sądzi się, lecz po prostu zabija”. Podstawą prawną demokratycznej eksterminacji stał się dekret z 17 września 1793 r. o podejrzanych. Byli nimi niezaprzysiężeni księża, szlachta emigracyjna wraz z rodzinami; wszyscy, którzy kiedykolwiek wyrazili sympatię dla monarchii, nie wypełniający aktów władzy, nie mogący przedstawić źródeł dochodu i tzw. aktów lojalności obywatelskiej wydawanych przez komitety czujności. Wszyscy oni mieli być aresztowani. W maju 1794 r. wydano wskazówki dla sądów, określające wroga rewolucji. Był nim każdy, kto w jakikolwiek sposób przeszkadzał pochodowi rewolucji i umacnianiu się republiki. Za to przestępstwo obligatoryjnie karano śmiercią. Dowodami mogły być informacje „jakiegokolwiek rodzaju”, mogące przekonać „człowieka rozsądnego i przyjaciela wolności”. Sędziowie mieli się kierować sumieniem oraz „ocaleniem ojczyzny i zgnębieniem wrogów ogółu”. Dekret z 10 czerwca 1794 r. uznał za zbyteczne nawet wstępne przesłuchanie oskarżonego i pozwalał na rezygnację ze świadków. Pozbawiał prawa do obrońcy. Wspaniały humanitarny wynalazek, realizujący postulat demokratycznej równości, czyli gilotyna, pochłonął 200 tysięcy ofiar.
Mimo satanistycznego terroru demokracji, kler katolicki i szlachta stanowiły niewielki procent ofiar demokratycznego ludobójstwa – 3 tysiące księży zamordowano, 40 tysięcy deportowano, w większości – na śmierć. Główną ofiarą eksterminacji stał się lud. Lud, który powstał przeciwko zbrodniczej, antyludzkiej władzy, depczącej wszystkie jego prawa. Kuriozalnie realizował on swoje przyrodzone prawo, które mu demo-kaci życzliwie uświadomili – prawo do oporu przeciwko uciskowi. Dokonywana zagłada religii i monarchii wywołała bunt, którego symbolem stała się Wandea. Kraina ta w całej rozciągłości doznała bestialstwa demokracji.
W praktyce przeciwko jakobińskiej bandzie wystąpiło 2/3 departamentów. Odpowiedziano ludobójstwem – pierwszym skalkulowanym, zaplanowanym, realizowanym na tak wielką skalę w czasach nowożytnych.

10 marca 1793 r. Wandea powstała, by walczyć za Boga i króla, w obronie Francji i tradycji. Było to powstanie chłopskie, ludowe, przeciwko wyrazicielce tęsknot uciśnionych – republice. Do walki włączyli się też inni, jak szuani w Bretanii na północ od Loary, walczący pod rozkazami braci Cottereau. Wandea ruszyła pod przywództwem prostego handlarza Jaquesa Cathelineau, który na królobójstwo i rozkaz poboru do wojska masońskiej republiki wandejskich mężczyzn odpowiadał: „Musimy walczyć, bo republika nas zmiażdży. Rzeczą kobiet jest modlić się. My, mężczyźni, musimy się bić!”.
Republika demokratycznych siepaczy chciała roznieść zarazę po całej Europie. I oto mała i uboga Wandea stanęła jej naprzeciw. Chłopi przyjęli nazwę: Armia Katolicka i Królewska (Armee Catholique et Royale). Wiedzieli bowiem dobrze, że jest to wojna religijna. Na piersiach nosili szkaplerze z Sercem Jezusa, idąc do szturmu odmawiali różaniec i śpiewali pieśni religijne. Na ich sztandarach widniały napisy „Pour Dieu et Le Roi” (Za Boga i króla) oraz najprostszy – „Christus Rex” (Chrystus Król). Na ich prośbę dowódcami zostali oficerowie armii królewskiej, arystokraci, jak 30-letni Charette de la Contrie (1763-1796), autor słów: „Walczyć – często, dać się pobić – czasami, dać się zniszczyć – nigdy!”, 20-letni Henri de la Rochejacquelein (1772-1794), który stwierdził: „Jeśli będę szedł naprzód – idźcie za mną, jeśli się cofnę – zabijcie, jeśli umrę – pomścijcie”, oraz Karol de Bonchamps (1760-1793), mówiący na łożu śmierci: „Nie walczyłem dla ludzkiej chwały. Jeśli nie zdołałem przywrócić ołtarzy i tronu, to ich przynajmniej broniłem. Służyłem memu Bogu, memu królowi i mej ojczyźnie”.
Jako broń służyły im myśliwskie strzelby, topory, dzidy i kosy postawione na sztorc. Takie, jakimi walczyli chłopscy kościuszkowcy, paradoksalnie walczący z zaborczymi monarchiami o wolność, oczekujący pomocy od rewolucyjnych morderców, przyjaciół Kościuszki.
Wandejczycy odnosili sukcesy. 9 czerwca zdobyli twierdzę Saumur, 17 czerwca – Angers. Mogli podążyć na Paryż i ściąć łeb bestii. Jednak w tym jednym momencie zabrakło dyscypliny i twardego rozkazu. Była to przecież armia całkowicie ochotnicza, chłopska. Wandejczycy chcieli tylko wolności i pokoju. Wrócili na żniwa, od których przecież zależał byt ich rodzin, nie wyobrażając sobie marszu na zachód i rozstania z domem, za który walczyli. Śmiertelny błąd! Armia republikańska otrzymała czas na reorganizację i przygotowanie do zemsty. Wysłała swe najlepsze oddziały i wandejczycy zaczęli ponosić porażki. Nie mieli żadnych szans. Republikańscy zbrodniarze nazywali powstańców bandytami, tak jak późniejsze rewolucje lewicowe swych wrogów. Jak jednak działa humanitarna i oświecona demokracja? Wspaniale. „Bandyci” zostają wyjęci spod prawa i mają być natychmiast likwidowani. 1 sierpnia 1793 r. wszedł w życie dekret skazujący Wandeę na unicestwienie. Prawoczłowieczy potwór przemawia ustami Barere: „Zniszczcie Wandeę, a uratujecie ojczyznę. Trzeba wyniszczyć doszczętnie tę buntowniczą rasę, podpalić ich lasy, ściąć zbiory, zniszczyć ich stada!”.
Nie wiadomo, jakich słów użyć, by oddać los zgotowany Wandei. To nie miało być proste zniszczenie siły przeciwnika, a nawet całkowita eksterminacja jego ludności. To miała być zagłada całego terytorium i wszystkiego, co się na nim znajduje. Wszystkiego i wszystkich. Carrier proponował użycie trucizny: „Arszenik! Do studni, do żywności, wszędzie!”, a Fayau – ognia: „Trzeba spalić cały kraj wzdłuż i wszerz, aby przez cały rok ani żaden człowiek, ani żaden zwierz nie znalazł odrobiny środków do życia na tej ziemi”.
Rozpoczęła się pierwsza faza ludobójstwa. Do pacyfikacji bastionu kontrrewolucji zostali wysłani najlepsi demokraci republiki, np. generał Francois-Joseph Westermann. Rozkazy nie pozostawiały wątpliwości: „Żołnierze wolności, trzeba, by przed końcem października bandyci z Wandei zostali wytępieni. Ocalenie ojczyzny tego wymaga, niecierpliwość ludu francuskiego tego żąda, jego zaś odwaga powinna tego dokonać”. W końcu 1793 r. powstańcy zostają pobici pod Mans i Savenay, rozpraszają się. Generał Westermann donosił, że „nie ma już Wandei. Wraz ze swymi kobietami i dziećmi zginęła ona pod naszą wolną szablą. Grzebię ją w bagnach i lasach Savenay. Zgodnie z rozkazami, któreście mi dali, miażdżyłem dzieci kopytami koni, masakrowałem kobiety, które – przynajmniej te właśnie – nie będą już rodzić bandytów. Tępiłem wszystkich. (...) My nie bierzemy jeńców; trzeba by im dawać chleb wolności, litość zaś to nie rewolucyjna sprawa”.
Jak zareagowali powstańcy na ludobójstwo najbliższych, zagładę swoich domów? Wydaje się, że chęć odwetu jest w takich okolicznościach czymś normalnym. W bitwie pod Chemille powstańcy pokonali generała Berruyera, biorąc 400 jeńców-morderców. Chcieli ich zabić. Szli już, by tego dokonać. Naprzeciw nich stanął ich dowódca, szlachcic Gigost d’Elbee (1752-1794). Odmówił z nimi Ojcze Nasz, podkreślając: „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Mówił do swych żołnierzy: „Jakże to ośmielacie się prosić Boga o wybaczenie, kiedy sami nie potraficie wybaczyć?”. I odpuścili. Byli żołnierzami Armii Katolickiej i Królewskiej, ludźmi, a nie bestiami. Uwolnili jeńców i odeszli. Pokazali swoją wyższość nad demokratycznym zdziczeniem. Dowódca d’Elbee, przedstawiciel cywilizacji łacińskiej kierujący się rycerskim honorem nie mógł liczyć na to samo u amoralnego przeciwnika. Przeciwnik posiadał już „moralność” rewolucyjną. Po dostaniu się do niewoli został rozstrzelany. Podobnym do niego był Bonchamps, który w St. Florent le Vieil uwolnił bez szwanku 5 tysięcy jeńców.

Po porażce w końcu 1793 armii wandejskiej już nie ma, została pobita. Czego można się spodziewać po demokratycznym państwie głoszącym wzniosłe hasła, wyciągającym ludzkość z mroków barbarzyństwa? Republika przystąpiła do totalnej zagłady prowincji. Wandea miała przestać istnieć, nawet nazwa terytorium miała być zmieniona na Venge (Pomszczony). Gilotyny schlastane krwią okazały się mało wydajne dla tego zadania, więc pomyślano o skuteczniejszym rozwiązaniu. Wysłannik Konwentu, komisarz na Wandeę Jean Carrier wymyśla wtedy sposób masowego wyniszczenia tzw. noyades. Ładuje ludzi na barki, które następnie topione są w Loarze. Barki są odpowiednio przystosowane, mają dziury odtykane na pełnej rzece. W ciągu miesiąca ginie 5 tysięcy ludzi, dla przykładu 23 grudnia 1793 roku utopiono w ten sposób 800 osób, dzień później (Wigilia) 300 osób, 25 grudnia - 200 osób, 27 grudnia - 400 osób, 5 stycznia 1794 - 400 osób, 17 i 18 stycznia - utopiono po 300 osób. Kat może stwierdzić: „Wydarzenie, które już nie jest niczym nowym. Oto ostatniej nocy 53 księży zamkniętych na barce zostało zatopionych w rzece. Cóż za rewolucyjny potok z tej Loary!”
Carrier wynalazł także tzw. małżeństwa republikańskie, praktykę perfidnie upokarzającą psychicznie ofiary ku uciesze oprawców. Polegała ona na związywaniu razem nagich chłopców i dziewcząt i następnie wrzucania ich związanych do Loary, gdzie tonęli. W Angers chłopów rozstrzeliwano kolumnami. Zginęło ich tu 2 tysiące. Wandejczycy umierali z godnością i spokojem, modląc się przed końcem. Demokraci rozpoczęli zorganizowane polowania na chłopów i ich dowódców. Schwytany zostaje Antoni Filip de la Tremoille, książę de Talmont, szef kawalerii wandejskiej. Na pytanie: „Od kiedy przystałeś do Bandytów?” - odpowiada: „Od kiedy znalazłem się między wami”. Zostaje ścięty, a jego głowa powieszona nad bramą miasta Laval.
Na początku 1794 wokół Wandei skoncentrowano 10 dywizji podzielonych na 20 kolumn, które miały za zadanie ruszyć przed siebie i niszczyć wszystko (dosłownie wszystko), co spotkają na drodze. Ze swego zadania wywiązywały się wzorowo. Nazwano je „piekielnymi kolumnami”. Wyruszyły do akcji 21 stycznia 1794, w rocznicę królobójstwa, by wypełnić rozkaz swego dowódcy Turreau: „Obnoście wszystkich na ostrzach bagnetów. Wsie, zagrody, lasy, zagajniki, w ogóle wszystko, co może spłonąć, będzie wydane płomieniom”. Generał Grignon natomiast zarządził: „Daję wam rozkaz rzucenia w płomienie wszystkiego, co nadaje się do spalenia i nadziania na ostrza bagnetów wszystkiego, co napotkacie na swej drodze”.
Dnia 6 lutego Konwent napisał do Turreau: „Eksterminować Bandytów co do jednego - oto twoje zadanie”. Miasta i wsie były palone i burzone, wszyscy mieszkańcy zabijani w makabryczny sposób. Żołnierze rozpruwali brzuchy ciężarnych kobiet, nabijali płody na bagnety, ludzi rozcinali szablami (nawet noworodki), rabowali, palili żywcem, gwałcili kobiety, obcinali mężczyznom genitalia. Co jest wtedy hitem mody dowódców republikańskich? Wyprawiona chłopska skóra i zrobione z niej spodnie. Szczycili się ich noszeniem generalowie Beysser i Moulin. Co zbierają żołdacy jako swój emblemat, prócz wspomnianych wyżej dziewczęcych warkoczy? Obcinane nosy i uszy torturowanych ofiar. Studnie zatruwane są arszenikiem, tutaj nikt nie ma przeżyć. Kto rozpoczął badania nad wykorzystaniem trupów, hitlerowcy? Nie, francuscy demokraci już zastanawiali się, jakby spożytkować ludzki tłuszcz. Najstraszliwszymi kolumnami dowodzili generałowie Grignon, Cordelier, Lachenay i Crouzat. Oto kilka przykładów demokracji w praktyce. Grignon zarżnął koło Cerizay 300 ofiar, po czym chwalił się Konwentowi: „Paliłem i ścinałem głowy jak zwykle”. Crouzat zmasakrował w Gonnord 200 ofiar, Lachenay 250 w parku Soubise. Ich ciała zostały obrabowane i spalone na stosie, a resztki wrzucone do podziemi zamku. Koło Rocheserviere zostało zamordowanych ponad 300 starców i dzieci, spalonych 3 tysiące snopów zboża i 3 tysiące zwojów wełny. W Chanzeaux zginęło 700 osób, z „Salve Regina” na ustach. Generałowie raportowali do oświeconego blaskiem nowego świata Paryża: „Zabijamy ich 2 tysiące dziennie”, „Wolę podcinać gardła, by oszczędzać naboje”, „Cały czas poluję. Każdego dnia moi myśliwi przynoszą mi co najmniej 20 głów bandytów, by mi sprawić przyjemność... ilość zwierzyny jednak się zmniejsza”.
Na przełomie lutego i marca miały miejsce tzw. „wielkie masakry”. W La Gaubretiere zostało zamordowanych 700 mieszkanców, ale niepocieszony generał Huch donosił: „Było ich zbyt mało, by urządzić prawdziwą rzeź!”. Kolejny obrazek z rozprzestrzeniania prawoczłowieczej demoideologii. 28 lutego generał Cordelier zajął Lucs-sur-Boulogne. Mieszkańcy byli mordowani dom po domu. Niektórzy ostatniego ratunku szukali w kościele. Były to przede wszystkim kobiety, dzieci, starcy. Rozbrzmiewały modlitwy. Żołnierze po wejściu do środka otworzyli ogień, zaczęli siec szablami i nadziewać ludzi na bagnety. Po skończonej masakrze na kościół wymierzono lufy armat. Wjego gruzach znalazło się 564 ludzi, z czego 110 dzieci. Żadne nie miało skończonych 7 lat, 33 nie miało 2 lat. Najmłodsza ofiara, Luiza Minaud, miała zaledwie 15 dni. Generał był zadowolony, gdy pisał do Konwentu: „ Dzień męczący, ale owocny...” Piekło trwa w najlepsze, tak po prostu - Loroux-Bottereau - 700 ofiar, Vezins - 1500, wyspa Noirmoutier - 1500, kamieniołomy Gigant koło Nantes - 1800. W Nantes zarżnięto w miejscowej rzeźni 500 dzieci, wrogów rewolucji. Można wymieniać miasteczko po miasteczku i wieś po wsi. Jednak Wandea nadal stawiała opór, tym razem partyzancki. Wściekły generał Turrou napisał do Konwentu: „To nieprawdopodobne, że Wandea wciąż żyje!” Wandea to także pojedyncze symbole, jak siedemnastoletnia Maria Papin, wieśniaczka z Poitou. Gdy szła z żywnością dla wandejskich powstańców, miała nieszczęście dostania się w łapy morderców z „kolumn piekielnych”. Pytali ją, gdzie się wybiera. Gdy nie chciała się przyznać, zagrozili rozstrzelaniem. Wtedy odpowiedziała, że woli raczej umrzeć niż zdradzić swoich braci. Obiecali ją wypuścić, jeżeli zdradzi kryjówkę Bandytów. Nie zgodziła się. Została zgwałcona, przywiązana do drzewa i pocięta szablami. Bohaterstwo takich ludzi spowodowało, że przedstawiciel KOP mówił o krainie w Konwencie: „Niepojęta Wandea, wciąż istnieje; po niewielkich sukcesach naszych generałów następowały liczne porażki... Armia, którą fanatyzm nazwał katolicką i królewską jednego dnia wydaje się nieznaczna, następnego okazuje się wyśmienita. Kiedy jest pokonana, staje się niezwyciężona, kiedy odnosi sukces jest już niezmierzona... Wandea zrobiła postępy; to w Wandei winniście popisać się całą gwałtownością narodową i rozwinąć całą moc i wszystkie środki Republiki. Wandea wciąż pozostaje Wandeą”. 13 maja 1794 Konwent wycofał z niej potrzebne na innym froncie wojska.
W wojnie domowej, symbolizowanej przez Wandeę, Republika wymordowała ok. 400 tysięcy ludzi. Należy w tym miejscu wspomnieć o innych bohaterach antyrepublikańskiego powstania - szuanach, często mylonych lub utożsamianych z wandejczykami. Nazwa ich pochodzi od francuskiego słowa oznaczającego puszczyka. Przydomek taki nosili bracia Cottereau, gdyż naśladując puszczyka dawali sygnał do walki. Szuanom przewodzili również arystokraci, jak hrabia de Bourmont, markiz de la Rouerie, hrabia de Frotte. Działali systemem partyzanckim. Bestialstwo demokratyczne objęło również miasta innych części kraju. Po zdobyciu w październiku 1793 zbuntowanego Lyonu przez wojska republikańskie Konwent postanowił miasto zrównać z ziemią, a ludzi deportować. Komisje wojskowe wydawały tysiące wyroków śmierci. Ludzi zapędzano do ślepych ulic i niszczono ogniem armat. 60 tysięcy, połowa populacji, zostało deportowanych. Uchwała Konwentu postulowała, aby na gruzach miasta postawić kolumnę z napisem: „Lyon prowadził wojnę przeciwko wolności, Lyonu już nie ma”. Natomiast z Tulonu jeden oficer meldował: „(...) brodząc jeszcze we krwi zdrajców, donoszę Wam z radością, że rozkazy Wasze spełnione, Francja pomszczona. Ani wiek, ani płeć oszczędzonymi nie były. Ci, których okaleczyły tylko armaty republikańskie, rozsiekani zostali mieczami wolności i bagnetami równości...”. A teraz przykra wiadomość dla wielbicieli małego Cesarza Francuzów – ten oficer to Napoleon Bonaparte.

Od niej się zaczęło – „Wielkiej” Rewolucji Francuskiej – materializm, antychrystianizm, negacja Boga, Tradycji, światopoglądu opartego na Dekalogu. Tego wszystkiego, co było i jest fundamentem naszej cywilizacji. To z Rewolucji, czy to się komuś podoba, czy nie, wyrastają nazizm, faszyzm i komunizm – ideologiczne bękarty „oświeceniowej” filozofii Jana Jakuba Rousseau. Ich wspólnym mianownikiem jest przekonanie, że da się stworzyć całkowicie nowego, bezrefleksyjnego, wypranego z wartości człowieka. Przedtem jednak należy zburzyć stary ład a przede wszystkim zabrać człowiekowi... Boga.
I nie miejmy złudzeń, ta walka trwa nadal. To z tej samej ideologii wyrasta przekonanie, że można zabić nienarodzone dziecko, uśmiercić chorego, tolerować zboczeńców i dewiantów, „małżeństwa” lesbijek i pederastów. Również ta sama ideologia nie pozwala twórcom eurokonstytucji na zapis w peambule, że fundamentem europejskiej kultury i cywilizacji jest chrześcijaństwo. Co oznaczają dziś słowa: liberte, egalite, fraternite? Postęp?
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do