Reklama

Witaj szkoło – ale wcześniej pięć godzin stania w kolejce po „wiedzę”

Za kilka dni rozpocznie się nowy rok szkolny. Wspomnieniami często wracam do lat 60. ubiegłego wieku czasów. Po szczęśliwych latach spędzonych w górach przyjechałem do Kalisza i naukę kontynuowałem w szkole podstawowej potocznie zwanej wówczas Piątką lub szkołą Rephana (ulica Polna). Przygotowania do rozpoczęcia roku szkolnego wyglądały inaczej niż obecnie. By zrealizować talon na wykupienie podręczników w księgarni odstałem w kolejce blisko pięć godzin.

   Do  wielogodzinnego wystawania w kolejce za podręcznikami wracam zawsze kiedy z alei Wolności skręcam w ulicę Bankową. Księgarnia, znajdowała się w  bloku przy obecnym przystanku autobusowym. Obecnie w lokalu tym prowadzona jest sprzedaż pieczywa. Tak mi to wystawanie po „wiedzę” wryło się w pamięć.  Zakupy przyborów szkolnych też robiło się na ostatnią chwilę.

                                              Aktówka zamiast tornistra

    Nie było żadnych problemów z zakupem zeszytów. Podręczniki i zeszyty musiały być obłożone. Stąd kupowano specjalne okładki wykonane z miękkiego plastiku ale  najgorsze było to, że ten strasznie śmierdział. Ale okładki musiały być. Zdałem już do siódmej klasy i  jak pozostali koledzy mogliśmy już uwolnić się już od noszenia tornistrów. My uczniowie starszych klas zamiast tornistrów nosiliśmy książki i zeszyty w tzw. aktówkach. Były to płaskie torby ze skaju, gabarytami dopasowane do rozmiarów książek i zeszytów. Trochę to ważyło ale jak szpan to szpan.  Niektóre z aktówek miały rączkę ale rzadko się z niej korzystało.  Dźwigało się je pod pachą. Nie ważne, że kręgosłup się wykrzywiał. Zimą aktówki sprawdzały się w innej sytuacji. Między blokami na Kalińcu ( gdzie obecnie jest plac zabaw za przychodnia na ulicy Młynarskiej)  znajdował się staw nazywany stawem Weiganta. Było to głębokie wyrobisko po wybranej glinie o stromych zboczach. Wracając ze  szkoły za sanki w zjazdach zboczami stawu doskonale sprawdzały się  aktówki.

                                               Marzenie o pisaniu długopisem

  Do szkolnego zestawu należało dokupić  wieczne pióro lub też długopis. Na ciekawy długopis trzeba było trochę popolować po sklepach. To były początki upowszechniania długopisów w Polsce.  Ale nie każdy uczeń mógł pisać długopisem. Większość starszych osób ma jak się określa wyrobiony charakter pisma. Pismo jest czytelne, łatwe do odczytania i ładne dla oka. Nie co teraz kiedy wielu młodych pisze jak wówczas określano niczym kura pazurem. To negatywne skutki komputerowych klawiatur i nauczycieli, którzy od lat nie zwracają uwagi jak  uczniowie  pisali. Pamiętam, że  jeszcze w szkole w górach, w drugiej klasie na lekcjach języka polskiego mieliśmy kaligrafię. Specjalny kształt liter, specjalne łączenia liter i oczywiście specjalne pióro do pisania. Była to tzw. obsadka, w której osadzało się stalówkę.  W blatach szkolnych ławek były  otwory w których umieszczone były szklane pojemniki (kałamarz) z atramentem. Maczało się w atramencie stalówkę i ćwiczyło pisanie. Generalnie od pierwszej do trzeciej klasy pisało się właśnie takimi piórami. W starszych klasach przechodziło się na wieczne pióro, zawierające zbiorniczek do wypełniania atramentem.  W naszej klasie (czwartej) o tym kto może pisać długopisem decydowała nasza nauczycielka. Pozwalała wówczas kiedy pisało się ładnie i charakter pisma był już w miarę wyrobiony.  Negatywna ocena oznaczało jedno pisanie nadal piórem. Nauczycielka twierdziła, że nie długopis a tylko pisanie piórem pozwoli wyrobić charakter pisma.

                                                  Szkolne bluzy i fartuchy

Rodzice musieli też zadbać o kupno stroju szkolnego.  W przypadku chłopców była to  bluza do pasa,  dziewczęta musiały  mieć fartuchy do kolan. Bluzy i fartuchy były szyte ze śliskiego materiału w kolorze granatowym lub czarnym. Obowiązkowo z białym przypinanym na guziki kołnierzem. Na lewym rękawie musiała był przyszyta tarcza z nazwą szkoły, widniał na niej  też herb Kalisza.

 Nasza wspaniała wychowawczyni wymagała jeszcze nieco więcej. Chłopcy niemal każdego dnia  byli sprawdzani czy mają w kieszeni lusterko, grzebień i chusteczkę do nosa. Bez tego nie było co iść do szkoły.

    Tak wyposażonym można było zacząć kolejny rok szkolny. Nie było wolnych sobót.  Niemniej w piątek  cieszyliśmy się z nadchodzącej soboty, bo  w ten dzień nie planowano więcej niż pięć lekcji. A to oznaczało, że  o godz. 13 z minutami  można było poczuć luz ale nie do końca zapomnieć o nauce Nauczyciele zadawali sporo prac domowych. Najczęściej odrabiało się je jeszcze w sobotę, szybko po obiedzie, by później już oddać się tylko zabawom.  

(grz)

 

Aktualizacja: 22/08/2025 06:03
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Wróć do