
Temat dzisiejszej gawędy jest po trosze konsekwencją tej poprzedniej sprzed dwóch tygodni, kiedy to wspólnie roniliśmy łzy nad losem nieszczęsnej Elizy Radziwiłłównej, którą po jej zawiedzionej miłości próbowały pocieszyć (bezskutecznie) gromady mniej lub bardziej przystojnych młodzieńców. Do tych drugich zaliczyć zapewne można Fryderyka Chopina, który w czasie swej bytności w Antoninie robił co mógł by panna Radziwiłłówna zapomniała o wiarołomnym Prusaku Wilhelmie. Bronią wtedy użytą przez Fryderyka miała być – rzecz jasna – muzyka ale cóż – choć ta zapewne łagodzi obyczaje ale nie łagodzi bólu po rozstaniu z narzeczonym. Do końca życia nie pocieszona Eliza zmarła kilka lat po spotkaniu z kompozytorem – ale o tym już wszak było. Pomówmy więc zatem o tym skąd monsieur Chopin wziął się w Południowej Wielkopolsce i co tu – oprócz dawania lekcji i muzykowania z gospodarzem w antonińskim pałacu – mniej więcej porabiał.
Wizyty numer jeden i dwa – zachwyty „Józia”
Pierwsze dwa razy Fryderyk Chopin był w Kaliszu w lipcu a potem we wrześniu 1826 r. w czasie podróży z mamą i najmłodszą siostrą Emilką do i później z Dusznik. Tam zresztą, już jako dość znany muzyk (a miał raptem 16 lat), występował na dobroczynnych koncertach na rzecz osieroconych dzieci, po nagłym zejściu w kurorcie ich ojca (wody miast pomóc – zaszkodziły?). Z tej podróży do zdrojów (do wód szlązkich) zachował się, w nieco zbeletryzowanej formie, opis Kalisza autorstwa jego najstarszej siostry Ludwiki, która tą samą podróż odbyła dwa tygodnie wcześniej by w efekcie spotkać się z rodziną tam, na miejscu. Wystawia w nim Kaliszowi całkiem pochlebną opinię. Mówi Józio – czyli, jak się można domyślać właśnie Fryderyk: „O, jakże piękne miasto ten Kalisz, to wcale co innego jak Łowicz, Kutno, Koło, i reszta miast które dotychczas widziałem. To coś bardziej do Warszawy podobnego, jakie to domy! pałace! szerokie ulice! co ludzi! Prawdziwie żebym nie wiedział, że wyjechałem z Warszawy, tobym myślał iż do niej wjeżdżam, tylko innemi rogatkami.(…) Tego wszystkiego praca dokazać może – ludzie pracowali (…) cegiełka do cegiełki, zrobił się dom, dom do domu ulica, ulica do ulicy miasto. I nieco dalej: Poszliśmy najprzód do kościoła Ś-go Józefa (…) z kościoła poszliśmy na przechadzkę do parku… Ale jak tam ładnie! Rzeka Prosna płynie, więc i wody wiele, szumi głośno, nad nią most, dosyć drzew, jest gdzie biegać…
Wizyta numer trzy – jedziemy na wesele
Minęły trzy lata. Wracając we wrześniu 1829 r. wraz z Alfonsem Brandtem i Ignacym Maciejowskim z Wiednia Chopin zatrzymał się w, znajdującym się przy kaliskiej Józefince, domu dr Adama Helbicha (nawiasem – szefa szpitala św. Trójcy i chrzestnego Adama Asnyka), a potem wraz z nim pojechali pod Konin do pałacu Bronikowskich w Żychlinie na wesele córki właściciela – Melanii. Tam bawili (się) trzy dni i trzy wielce rozrywkowe noce. Chyba była to wyczerpująca wizyta, bo – jak mówiły złośliwe plotki – ostatnie fragmenty weseliska nasz młodziak spędził lekko „odleciany”.
Wizyty numer cztery i pięć – spotkania z nadobnymi pannami
Ale młody organizm i bez alka primu doszedł do siebie i już miesiąc później Chopin pojawił się w Kaliszu ponownie. W drodze do mieszkającej w Strzyżewie matki chrzestnej gościł z kolei u Michała Mojżesza Flamma w jego kamienicy przy Rynku 33. Pewno ucinał sobie wtedy pogawędki z Dawidem Flammem, początkującym wówczas lekarzem i naukowcem. Jestem pewien, że rozmawiali wówczas również o kobietach, bo… Kilka lat później tenże Flamm jako pierwszy na ziemiach polskich wykonał zakończone sukcesem cesarskie cięcie, był też autorem wielu publikacji z dziedziny położnictwa i ginekologii. I jeszcze dwa słowa o owej chrzestnej. Była nią Anna z hrabiostwa Skarbków Wiesiołowska. Mieszkając w Warszawie i w Żelazowej Woli przez kilka lat była wraz z braćmi wychowanką Mikołaja Chopina – ojca kompozytora. Co zaowocowało rolą matki chrzestnej malutkiego Frycka w kościele w Brochowie. W 1820 r. poślubiła w tymże Brochowie Stefana Wiesiołowskiego i po ślubie zamieszkała w majątku męża, w Strzyżewie, położonym między Ostrowem a Mikstatem. I tam odwiedził ją chrześniak, który zresztą pamiętał o niej i później, posyłając z Paryża prezenty na Boże Narodzenie.
W drodze powrotnej ze Strzyżewa były wspomniane w poprzedniej gawędzie lekcje muzyki z Elizą Radziwiłłówną w Antoninie, skąd dotarł był do dworu Biernackich w podkaliskich Sulisławicach. Tam pojawiły się w jego otoczeniu kolejne krasawice – miejscowe piękności panny Biernacka i Łączyńska. Ale kolejne panieńskie wyzwanie było dopiero przed nim. Oto w kamienicy na rogu kaliskiego Rynku z dzisiejszą Zamkową właściciel domu wydawał właśnie „wieczór tańcujący”. Tym właścicielem był nie byle kto – Leon Nieszkowski, który 1815 r., (czyli w pierwszych latach Królestwa Polskiego), sprawował urząd prezydenta Kalisza a następnie został marszałkiem szlachty powiatu kaliskiego. Wraz z żoną Krystyną z Hoffmanów stanowili więc elitę ówczesnego miasta. Udział w takim balu podnosił więc „ego” (i ewentualną możliwość awansów społecznych i zawodowych) „tańcującego”. Ale pal licho przesłanki prestiżowe – ważne, że zapowiadała się niezła impreza i o niej – pewno szóstym zmysłem, niczym mający akurat „nieco czasu” współcześni studenci akademików – dowiedziała się ekipa w Sulisławicach. No to co? – jedziemy. Zresztą i dla państwa Nieszkowskich przyjęcie było nie tylko potwierdzeniem ich społecznej pozycji, ale okazją do zaprezentowania córki na wydaniu – Pauliny. A obecność na balu młodego, choć już (u)znanego muzyka (dzisiaj może byśmy zaryzykowali termin: „celebryty”) dodawała całości pożądanego smaczku. Chopin pojawił się na prywatce, na której był – co oczywiste – zobligowany do tańcowania przede wszystkim z panną Nieszkowską. Ale – powiedzmy uczciwie – choć raczej jeszcze nieśmiały, zapewne nie cierpiał z tego powodu. Urodę Pauliny tak opisał w liście do przyjaciela Tytusa Wojciechowskiego: „Byłem w Kaliszu na jednym wieczorze, gdzie była Pani Łączyńska i panna Biernacka. Wciągnęła mnie do tańca, musiałem mazura tańczyć, i to z ładniejszą od niej, a przynajmniej równie piękną panną Nieszkowską Pauliną”. To epokowe wydarzenie – jak wiemy – kilka lat temu kaliszanie upamiętnili nawet pamiątkową tablicą, informującą, że w tym miejscu stała kamienica (później częściowo zniszczona, bo przyszła przecież tragedia roku 1914), w której... itd. Dodatkowym smaczkiem z tej imprezy był fakt, że wśród zaproszonych gości znalazł się także dowódca kadetów, 45-letni generał brygady Ignacy Mycielski. Cokolwiek (ponad dwadzieścia lat) starszy wojskowy wyraźnie acz bez wzajemności smolił był do uroczej córki prezydenta – Chopin określił to wielce oryginalnie: generał się do niej koniecznie adresuje. Można więc pospekulować czy tańcowanie prezydentównej z młodym Fryderykiem nie było też aby próbą uwolnienia się od natrętnego absztyfikanta. Późniejsze losy zarówno Mycielskiego jak i – w pewnym sensie – Pauliny nie są najciekawsze. Generał dwa lata później zginął w obronie Modlina, panna zaś zostanie żoną Rosjanina, pułkownika artylerii Michała Sobolewa, który tak gorliwie tłumił powstanie listopadowe, że został nawet mianowany Naczelnikiem Wojennym Województwa Kaliskiego. Ale dość tamtych wątków – my przecież gawędzimy nie o Nieszkowskiej i Mycielskim a o trzecim z balowych bohaterów – Chopinie.
Wizyta numer sześć – pożegnanie z ojczyzną
No i ostatnia, czyli szósta wizyta Chopina w Kaliszu. Kompozytor był u nas w listopadzie 1830 r., zatrzymał się ponownie u Helbicha skąd razem z Tytusem Woyciechowskim wyjechał z kraju już na zawsze. Kalisz był więc ostatnim miastem Królestwa, które kompozytor – być może przez łzy w perspektywie emigracyjnego rozstania z macierzą – oglądał. To był listopad – niewykluczone, że i niebo nad Kaliszem wtedy płakało. Ciekawe czy jego opinia o naszym mieście była wtedy równie ciepła jak ta cztery lata wcześniejsza, wyrażona ustami wspomnianego na początku gawędy powieściowego Józia.
Piotr Sobolewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Pan Piotr w formie, dziękuję, świetnie się czyta!