Reklama

Wojciechowski osobiście

22/01/2023 06:00

Sto lat temu na biurku powołanego trzy tygodnie wcześniej (20.12.1922 r.) na urząd prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej gentelmana stanęła w ozdobnej ramce fotka. W tle widniejących tam postaci znalazł się fragment jakby nam znajomego miasta. A może ta fotografia nie trafiła na biurko a na ścianę gabinetu w Belwederze? A może ów miejski pejzaż tkwił li tylko w wyobraźni gospodarza obiektu? Był nim przecież kaliszanin – Stanisław Wojciechowski

Fakty podstawowe
Urodził się w naszym mieście – ściślej: prawdopodobnie na Tyńcu – w marcu 1869 r. Jego rodzicami byli: Feliks Wojciechowski – naczelnik aresztu śledczego w kaliskim więzieniu a wcześniej uczestnik Powstania Styczniowego i jego druga żona, Florentyna z Vorhoffów – przedstawicielka licznych w Kaliszu przybyszów z krajów ewangelickich, osoba dystyngowana i bardzo religijna. Stanisław w 1888 r. ukończył kaliskie Męskie Gimnazjum Klasyczne a następnie rozpoczął studia na Uniwersytecie Warszawskim – wtedy też związał się z tajnymi antyrosyjskimi organizacjami niepodległościowymi, członkiem Centralizacji Związku Młodzieży Polskiej „Zet” , współtworzył związki zawodowe i „kasę oporu” wśród budowlańców, tkaczy i piwowarów. Roznosił wtedy m.in. bibułę, kolportował ulotki itp. W wyniku tej niezbyt przecież legalnej działalności trafił nawet do więzienia, później musiał opuścić Warszawę. Do której wrócił po kilkunastu latach – już w trakcie wojny. Był już wtedy mocno zaangażowany w działalność PPS – był uczestnikiem zjazdu założycielskiego Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS) w  w Paryżu w 1892 r.  i – rok później –  zjazdu tej partii w Wilnie, podczas którego poznał Józefa Piłsudskiego. Razem redagowali „Robotnika”. Zaangażował się także w ruch spółdzielczy – był dyrektorem „Związku spożywców”, w latach 1918-1922 był wykładowcą spółdzielczości w Wyższej Szkoły Handlowej w Warszawie. Z małżeństwa z Marią Kiersnowską miał dwoje dzieci: córkę Zofię i syna Edmunda (zmarłego w Auschswitz). 
No i polityka. Po wojnie zbliżył się do Polskiego Stronnictwa Ludowego „Piast”, w okresie 1919-1920 pełnił – ciesząc się pełnym zaufaniem Marszałka – funkcję ministra spraw wewnętrznych. Pracował nad Konstytucją Marcową. Ale – jako polityk – czuł się coraz bardziej zmęczony i zniechęcony. Nie darzyła go wówczas zaufaniem ani lewica ani prawica. Przez tę drugą postrzegany był jako ukryty socjalista i prawa ręka Piłsudskiego, przez tę pierwszą – jako renegat coraz bardziej skłaniający się ku prawicy. Mimo tego (to może też być przykładem jego braku asertywności i zdecydowania) po tragicznej śmierci Gabriela Narutowicza przyjął – jako postać nie uwikłana w bieżące rozgrywki polityczne – godność Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Można rzec, że w prezydenckim fotelu zasiadł w chwili szoku spowodowanego tamtą zbrodnią w warszawskiej Zachęcie. I – co ciekawe – nie skorzystał z przysługującego mu z urzędu prawa łaski wobec Eligiusza Niewiadomskiego – zabójcy swojego poprzednika.

Jaki był?
Na temat jego prezydentury zachowała się dość osobliwa opinia jednego ze współpracowników. „Był to typ społecznika, purytanina. Wszyscy go czcili i szanowali. Był zacny, ale oschły. Po dokonanych wyborach nie było w Polsce człowieka, który by był zadowolony z wyboru Wojciechowskiego, ale też nikt nie mógł nic zarzucić temu człowiekowi, prócz tego jednego, że nie potrafił trzymać prezydenta bądź co bądź poważnego państwa. Pochodząc ze sfer drobnomieszczańskich, nie potrafił nigdy przystosować się do sposobu bycia, stosownego dla prezydenta państwa. Drobiazgowość w życiu codziennym i brak obycia towarzyskiego powodowały stałe nietakty i niezręczności. [...] Wojciechowski wszystkiego sobie odmawiał, byleby oszczędzić skarb państwa, przypuszczał bowiem, że taki powinien być demokratyczny prezydent. I takim prostodusznym drobnomieszczaninem bez polotu światowego pozostał do końca życia”. 
Pan Prezydent był wysoki, bardzo szczupły, nieco sztywny, w nieodłącznym meloniku na głowie, więc ktoś opisał go – chyba nie licującym ze stanowiskiem, który sprawował - określeniem:  siwego pana w baniaczku. Wojciechowskiemu poświęcone były liczne dowcipy, w których raczej nie występował w roli bohatera pozytywnego. Często ironizowano też na temat jego, graniczącej z bigoterią, pobożności. Kiedyś np. żołnierzy żegnających go na dworcu w Warszawie kompanii honorowej przeegzaminował ze znajomości pieśni maryjnych.

Prezydent w Kaliszu
A rodzinny Kalisz? Często, również w okresie, kiedy sprawował urząd, do niego przyjeżdżał. M.in. w czerwcu 1923 uczestniczył  w zjeździe wychowanków szkół kaliskich, kiedy jego byłą szkołę upaństwowiono nadając jej jednocześnie nazwę Państwowe Gimnazjum Humanistyczne im. Adama Asnyka a samemu Wojciechowskiemu nadano tytuł honorowego obywatela naszego miasta. Dziękując za ten zaszczyt powiedział wtedy: „Dzień dzisiejszy przypomniał mi moje lata dzieciństwa i młodości spędzone w Kaliszu. Tutaj  matka uczyła mnie kochać i poświęcać się dla ojczyzny, tutaj na cmentarzu spoczywa ciotka moja, co ślubowała pozostać panną do śmierci, gdy Moskale zamordowali jej narzeczonego w Powstaniu. Tutaj w gimnazjum kształcili mojego ducha tacy zacni ludzie, jak prefekt ks. Szafnicki i nauczyciel języka polskiego, Stefan z Opatówka [Giller – przyp. P.S.]. Tutaj uczyłem się miłości ojczyzny, wiary w lepszą jej przyszłość i wyrabiało się we mnie silne przekonanie, że Polska niepodległą być musi.(…) Jestem z wami od chwili urodzenia i pozostanę takim, jakim wychował mnie Kalisz, do końca życia”.

Koniec „przyjaźni” z Piłsudskim
W czasie wcześniejszej działalności w PPS poznał się – jak się rzekło – z Józefem Piłsudskim, ci starzy partyjni towarzysze uchodzili nawet za parę przyjaciół. Mimo, że właściwie stanowili dwa przeciwieństwa koncepcji politycznych i wartości. Wojciechowskiego ożywiała naiwna wiara w naród polski, której Piłsudski, jak wiadomo wcale nie podzielał a nawet trybu życia i pracy oraz przyzwyczajeń. Prezydent wstawał wcześnie. O 6 rano był już na nogach i nieledwie z kurami chodził spać. Piłsudski wstawał późno i nocami pracował lub konferował. Ale przecież nie to sprawiło, że z czasem ich drogi rozeszły się w sposób diametralny. Sposób sprawowania władzy przez Wojciechowskiego i w ogóle polska polityka w tamtym czasie nie była przez Marszałka akceptowana.  W końcu, wyraźnie nawiązując do wspomnianej religijności Wojciechowskiego zapowiedział: „Zgaszę Wam tą święcę”. 
I rzeczywiście w maju 1926 na skutek przewrotu, którego symbolem stało się słynne spotkanie obu Panów na warszawskim moście Poniatowskiego Wojciechowski stracił kontrolę nad sytuacją i by powstrzymać dalszy przelew krwi, złożył urząd w Wilanowie. Nazajutrz wyjechał do Spały, potem przebywał w majątku Grabskiego w Borowie a następnie w Warszawie. O dawnym towarzyszu powiedział wtedy: „Z Piłsudskim pogodzę się na tamtym świecie. Nie chodzi o to, co zrobił mnie jako przyjacielowi, ale co zrobił Prezydentowi”. 
Następcą Wojciechowskiego został – jak wiemy – Ignacy Mościcki. Postać  z kolei aż za bardzo – jak twierdzą niektórzy – wystawna i „bizantyjska”.
A w Kaliszu? Po przewrocie Rada Miejska postanowiła wysłać do Józefa Piłsudskiego stosowny telegram i przemianować ulicę Babiną na Marszałka Piłsudskiego. Powyższą decyzję skrytykował nasz konserwator zabytków i archiwista Józef Raciborski, wyjaśniając, że nazwa ulicy wiąże się z historią miasta, a nie, jak głosiło oficjalnie uzasadnienie wniosku wazeliniarskich urzędników, z osobą rosyjskiego generała. Ulica więc nazwę „Babina” zachowała, co można poniekąd interpretować jako swego rodzaju „zemstę” kaliszan za „naszego”  Wojciechowskiego, którego „Dziadek” zmusił do dymisji.  

Epilog
Po przewrocie majowym Wojciechowski dał sobie już spokój z wielką polityką – zajął się problemami  spółdzielczości. Przeżył  II wojnę zapomniany widocznie przez okupantów skorych do zemsty na przedwojennych polskich funkcjonariuszach państwowych ale chyba także i przez nowe władze i społeczeństwo polskie. Zmarł w kwietniu 1953 r. w Gołąbkach koło Warszawy, choć też istnieją relacje których wynika, że mogło to mieć miejsce w Kaliszu. W każdym razie pochowany jest na warszawskim Cmentarzu Powązkowskim. Po pogrzebie przed grobem stały trzy stojaki: jeden – z wieńcem od rodziny, drugi – z wieńcem od „Społem”, trzeci – na którym powinien znaleźć się wieniec od władz państwowych – był symbolicznie pusty.
Nie był politykiem pierwszego planu, to dość oczywiste. W czasie Wielkiej Wojny nie dał się poznać jako człowiek czynu, był raczej organicznikiem i społecznikiem (nadal), a nie bojowcem, jak jego towarzysz sprzed wojny Józef Piłsudski – głosi jedna z opinii o nim. „Broni” go jednak kaliski historyk Marek Kozłowski: „Historia dość ostro potraktowała postać Stanisława Wojciechowskiego obdarzając go opinią naiwnego, nieudolnego, śmiesznego, zapominając zarazem, iż był to człowiek o wielkiej osobistej bezinteresowności, obywatelskich zasługach i cnotach. Generalnie jednak w powszechnej świadomości nawet samych mieszkańców grodu nad Prosną długo prawie nie istniał fakt, że w ich mieście przyszedł na świat człowiek, który w strukturach władzy II Rzeczypospolitej osiągnął godność najwyższą”. 
Dopiero w ostatnich latach poprawiło się w tej materii cokolwiek; imię Prezydenta Stanisława Wojciechowskiego otrzymała nasza PWSZ a jego popiersie ozdobiło na Nowym Świecie wejście do jednego z gmachów tej uczelni (dzisiaj to już Akademia Kaliska), Wojciechowski jest też patronem jednej z dłuższych arterii na Dobrzecu. Ale czy chociaż mieszkańcy tejże ulicy znają tą postać? A jeśli tak – jak ją, z perspektywy niemal wieku, oceniają?

Piotr Sobolewski
 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do