Nie znałam prof. Genowefy Walczak, nie spotkałam żadnego z jej dawnych uczniów. Wiem, że w II LO miała opinię świetnego matematyka. W latach 60. jej „humanistyczni” uczniowie jeździli na międzynarodowe olimpiady matematyczne nawet do Moskwy! Profesorka jest cicha i skromna jak myszka. Siadamy przy stole. Wyciągam zeszyt, by notować i przez moment czuję się jak na korepetycjach. Pani Walczak kładzie przed sobą plik zapisanych kartek i wyrywa mnie z uczniowskiej nostalgii: – Odnotowałam wszystkie wydarzenia z mojego życia, które uznałam za najważniejsze – wyjaśnia. Konkretna, otwarta, szczera
– Urodziłam się w 1930 r. w małej wiosce Kobylany we wschodniej Polsce, w rodzinie chłopskiej. Byłam drugim z sześciorga rodzeństwa – opowiada, spoglądając do notatek. – Uwielbiałam spędzać czas ze starszą siostrą Marynią. Gdy miałam 5 lat ona poszła do szkoły. Ja byłam strasznie ciekawa wszystkiego, co jej w tej szkole każą robić. Z tej ciekawości razem z Marynią nauczyłam się czytać, pisać oraz liczyć. Pewnego majowego dnia mama posłała mnie do sklepu. Zajęcia w wiejskiej szkole odbywały się, jak zawsze, przy otwartym oknie. Stanęłam przy nim i przysłuchiwałam się nauczycielce. Polonistka od razu mnie zauważyła, zaprosiła do klasy i wręczając mi otwarty numer czasopisma „Płomyczek”, powiedziała: „Czytaj. Siostra mówiła, że potrafisz”. Przeczytałam na głos całe opowiadanie. Dostałam torbę cukierków. Za tydzień dyrektor szkoły – prywatnie mąż tej polonistki – kazał przyjść na egzamin. Przepytał mnie z dodawania, tabliczki mnożenia. „Ta dziewczynka nadaje się do II klasy!” – usłyszałam. I od września zaczęłam naukę!
Kwiat carskiej elity Taki start wróżył świetną karierę. Liceum, do którego trafiła po wojnie, było znakomite. W żeńskiej szkole im. Emilii Plater w Białej Podlaskiej wykładał kwiat carskiej elity. Profesorowie, arystokraci, naukowcy, którzy w październiku 1917 r., w strachu przed rewolucją, opuścili Rosję. – Lekcje historii prowadził Dominik Maczaraszwilli – gruziński arystokrata. Oprócz wałkowania dat pokazywał, jak się prosi do tańca, uczył etykiety i dobrych manier na eleganckich przyjęciach. Z Rosji pochodziła również nasza matematyczka, pani Pyszyńska – również arystokratka. Ponieważ strasznie zaciągała z rosyjska, przezywałyśmy ją „Sjeczna”. Prowadziła lekcje tak ciekawie, że nie potrzebowałam robić notatek. Wszystko pojmowałam w mig. Bez przerwy ciągnął się za mną sznur koleżanek: Gienia, wytłumacz… A ja wchodziłam do klasy, stawałam przy tablicy tak jak nasza Sjeczna i jak ona tłumaczyłam. Już wtedy wiedziałam, co chcę robić w przyszłości – mówi.
Po laury do Moskwy Dostała się na Wydział Matematyki Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi. Był rok 1950. W wolne dni jeździła do Pabianic tępić analfabetyzm. Na rok przed zakończeniem studiów wyszła za mąż i zmieniła nazwisko na Paszkiewicz. Razem z licencjatem wręczono jej nakaz pracy do Kuratorium Poznańskiego. Stąd – do II Liceum Ogólnokształcącego im. T. Kościuszki w Kaliszu. Szkoła była wówczas tzw. jedenastolatką TPD – Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. W placówce mieściły się szkoła podstawowa i średnia. – Bardzo dobrze mi się tam pracowało, choć klasy były o zróżnicowanym poziomie – przyznaje. Kuratorium zachęcało do prowadzenia nieodpłatnych kółek naukowych. Choć w II LO dominował profil humanistyczny, założyła klub matematyczny. Ku zdumieniu wszystkich jej uczniowie zaczęli odnosić poważne sukcesy. Startowali i wygrywali w olimpiadach centralnych w Warszawie; mało tego, jeden z nich zdobył wyróżnienie w Międzynarodowej Olimpiadzie Matematycznej w Moskwie. – To była doskonała matematyczka – mówi o pani Walczak Irena Hołysiak, wieloletnia dyrektorka II LO.
Praca, nauka, dziecko
Uczyła, prowadziła kółka, sama wychowywała córkę z nieudanego małżeństwa i jeździła do Łodzi kończyć studia magisterskie. Dodatkowo, po 13 latach pracy, w II LO objęła funkcję wicedyrektora. – Nie lubiłam tego stanowiska. Przeszkadzało mi w pracy dydaktycznej. Kochałam uczyć i marzyłam o doktoracie z matmy lub dydaktyki. Przy tylu obowiązkach nie było to możliwe – wyznaje Profesorka. Przeniosła się do III LO, by wykładać w tzw. liceum korespondencyjnym dla pracujących. Pojechała do Łodzi z zamiarem rozpoczęcia studiów doktoranckich. Przytłaczająca liczba zajęć uniwersyteckich spowodowała, że zrezygnowała. – W ogóle nie miałabym czasu dla córeczki – mówi.
Tymczasem Ania rosła. Potrzebowała uwagi nie tylko ze strony matki, ale i ojca. Na jednym z międzyszkolnych spotkań towarzystwa nauczycielskiego pani Genowefa poznała Adama Walczaka – znanego kaliskiego sportowca – boksera i maratończyka. – Mamo, ten pan mógłby być moim tatą, bo jest dobry, umie się bawić, a ja chcę mieć ojca – zawyrokowała córka. Wybór okazał się trafny – znajomość, narzeczeństwo, ślub!
Ucznia trzeba wyczuć
W liceum korespondencyjnym pracowało jej się świetnie, ale gdy tylko usłyszała, że jest wolne miejsce w Ośrodku Szkolenia Nauczycieli, natychmiast zgłosiła się do pracy. Pociągała ją metodyka. Starą syrenką jeździła po zabłoconych drogach dawnego województwa jako metodyk i wizytator. Posiadała doświadczenie i własny styl uczenia. Za swoją pracę otrzymała m.in. medal Rady Postępu Pedagogicznego, Złoty Krzyż Zasługi oraz Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. – Byłam spokojna i tolerancyjna, ale dużo pytałam, bo matematyka wymaga systematyczności. To nauka dedukcyjna. Aby matmę zrozumieć, trzeba najpierw zrozumieć, dlaczego się nie rozumie. Wystarczy zlekceważyć jeden dział, żeby położyć wszystko. Dlatego wymagałam dużo od uczniów, ale i od siebie. Młodzież lepiej się uczy, gdy widzi wysiłek ze strony nauczyciela. To podstawa. Poza tym ucznia trzeba wyczuć. Miałam w klasie chłopca, który się nie uczył i był trochę łobuzowaty. Nałapał dwój z każdego przedmiotu. Ja postawiłam mu dostateczny. Wszyscy nauczyciele się dziwili i pytali, czy on naprawdę umie na tę tróję. Umiał. Mało tego, chłopak mi się odwdzięczył i w następnym semestrze miał już czwórkę!
Matma człowieka nie wzruszy
Choć od wielu lat pani Walczak jest na emeryturze, wciąż dzwonią do niej dawne uczennice z nieśmiertelnym pytaniem: „Może Pani coś wytłumaczyć mojemu wnukowi?” – Takie telefony są bardzo miłe, więc nieraz z naprawdę dużym żalem muszę odmawiać. Chcę mieć teraz czas dla siebie. Uwielbiam czytać i to nie tylko książki popularnonaukowe, ale przede wszystkim opowieści o ludziach. Fascynują mnie ich historie, zawiłe losy. Każdą powieść bardzo przeżywam i myślę sobie wtedy: Ech, ta matma to niczym człowieka nie wzruszy!
Komentarze opinie