
Wrzesień – czas na opowieść o dawnych szkołach. W II poł. XIX w., zaraz po upadku powstania, celem zaborców stała się całkowita rusyfikacja polskich placówek. Młodych kaliszan nie opuszczało jednak poczucie humoru i skłonność do żartów
Wrzesień – czas na opowieść o dawnych szkołach. W II poł. XIX w., zaraz po upadku powstania, celem zaborców stała się całkowita rusyfikacja polskich placówek. Młodych kaliszan nie opuszczało jednak poczucie humoru i skłonność do żartów
W 1867 r. najstarsza kaliska
szkoła, dzisiejsze Liceum Ogólnokształcące im. A. Asnyka, nosiło nazwę Męskiego Gimnazjum Klasycznego. Nauka trwała 8 lat, nacisk był kładziony na naukę języków starożytnych oraz kultury starożytnej Grecji i Rzymu. Bardziej praktyczny charakter miało siedmioklasowe szkolnictwo, tzw. realne, z wiodącymi w programach przedmiotami ścisłymi. Reprezentowała je założona w 1873 r. prywatna szkoła Edwarda Pawłowicza, zlikwidowana po otwarciu państwowej szkoły realnej (1893 r.). W 1903 r. ta ostatnia zyskała nowoczesny gmach projektu Józefa Chrzanowskiego (obecne Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika). Do tego obrazu trzeba dodać powstałe w 1860 r. Żeńskie Gimnazjum Rządowe. Szkolnictwo średnie dla dziewcząt uzupełniały liczne pensje.
Szkolny horror
Z perspektywy dzisiejszego ucznia przetrwanie w dziewiętnastowiecznej szkole może się wydawać niezwykle trudne. Mundurki dla chłopców na wzór wojskowy, kary cielesne i ścisła izolacja od płci przeciwnej – to nie jedyne atrakcje, które serwowano wychowankom. Nie lepiej traktowano dziewczęta, o których moralność na prowadzonych przez mężczyzn zajęciach, z całą surowością dbały tzw. damy klasowe. Do tego obrazu dodajmy nacisk na pamięciowe opanowywanie tekstów (godziny wkuwania materiału) i kontrolowanie uczniów nawet poza szkołą (inwigilacja na stancjach i zakaz uczęszczania do cukierni). Sytuacja młodych Polaków i Polek była tym gorsza, że na terenie szkolnym obowiązywał ścisły zakaz mówienia w ojczystej mowie. Choć władze nigdy nie odważyły się całkowicie wyeliminować lekcji języka polskiego, zajęcia te odbywały się w sposób upokarzający Polaków, bo wyłącznie po rosyjsku. Za mówienie po polsku najwyższą karę, 12 godzin pobytu w szkolnym więzieniu (tzw. kozie), otrzymywali mieszkający w Kaliszu Rosjanie. W gronie rusyfikatorów, co prawda mniej gorliwych, znalazł się znakomity rosyjski badacz języka staropolskiego, dyrektor gimnazjum męskiego Antoni Siemionowicz. Po rewolucji 1905 r. władze, aczkolwiek niechętnie, zezwoliły na utworzenie miejskiej szkoły handlowej z polskim językiem wykładowym (1906 r.). Ta ostatnia placówka z założenia miała odpowiadać wymogom nowoczesności i praktycznie przygotowywać do zawodu. W konsekwencji w 1908 r. handlówka pozwoliła sobie na szeroko komentowany obyczajowy przełom – obok klas męskich otwarto klasę żeńską, co było realną odpowiedzią daną czasom coraz głośniejszej emancypacji kobiet. W 1913 r. szkoła handlowa przeprowadziła się do własnego budynku – dzisiejszego Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki.
Obity nos popa i
śmierdzący koncert
Wzmożony rygor nie stłumił młodzieńczej skłonności do psot. Za cichym przyzwoleniem polskiego społeczeństwa uczniowie dawali upust swym fantazjom poprzez robienie głupich dowcipów przedstawicielom zaborczych władz. A ci ostatni mieli się czego obawiać, skoro krzepcy młodzieńcy potrafili pod osłoną ciemności napaść na szkolnego inspektora. Najbardziej znienawidzonym urzędnikom wybijano szyby lub w wersji łagodniejszej budzono ich w nocy straszliwym hałasem, tzw. kocią muzyką. Nie darowano nawet prawosławnemu księdzu, którego nakrycie głowy w kształcie charakterystycznej tuby aż korciło do... rzucania kamieniami. W tym przypadku duchowny miał wyjątkowego pecha, bo sprawcy chybili celu i zranili go dotkliwie w nos. W szczególności uczniowie nie lubili tzw. galówek – nabożeństw za pomyślność carskiej rodziny. Pobytu na uroczystości starano się uniknąć sposobem powszechnie znanym – poprzez symulowanie choroby, w ostateczności próbowano przeciwdziałać spokojnemu przebiegowi ceremoni. W 1913 r., z okazji 300-lecia panowania rosyjskiej dynastii, Kalisz był (…) wspaniale iluminowany. Wszystkie gmachy rządowe, oraz okazalsze kamienice prywatne przystrojono cyframi domu Romanowych, rosyjskimi emblematami i dwugłowymi orłami. Wszystkie te esy floresy były sporządzone z przewodów gazowych i rzęsiście, z zapadnięciem mroku, oświetlone. Oczywiście dekoracje te nie mogły zyskać uznania młodzieży, która zaopatrzona we francuskie klucze, zakręciła źródło gazu. W ten sposób gasły jedna po drugiej wspaniałe ozdoby iluminacyjne, poumieszczane na dachach i frontach domów. Innym razem następca Daragana, gubernator Mikołaj Nowosilcow, zaprosił miejscowych notabli, w tym Polaków, na koncert dobroczynny z udziałem śpiewaczki w osobie swojej małżonki. Kiedy artystka ta zjawiła się na estradzie i rozległy się pierwsze dźwięki jej śpiewu, zapanowała na sali straszliwa woń, powstała z porozrzucanych na podłodze ampułek, napełnionych cuchnącym płynem, co spowodowało gromadne opuszczenie sali przez publiczność.
Zaklejone kłódki i ciężki
los belfra
Nie zawsze żarty miały patriotyczny podtekst. Uczniów kusiło wybijanie szyb, podkładanie dziewczętom żab i węży, tłuczenie parkowych rzeźb, a nawet dręczenie zwierząt. W 1879 r. na „wspaniały” pomysł zrobienia kawału żydowskim kupcom wpadł uczeń Szkoły Realnej Pawłowicza, niejaki Kazik Lizak. W piątek wieczorem przyszedł on na lekcję śpiewu z dużym bochenkiem chleba i następującym pomysłem: Róbcie gałki i w każdym spotykanym po drodze sklepie zamkniętym zalepiajcie tylko porządnie! – wszystkie kłodki i uważajcie, aby którego z was nie złapano. No, jazda panowie. Afera wybuchła w sobotę wieczorem, kiedy właściciele nie mogli otworzyć sklepów. Udało się to dopiero w poniedziałek rano. Na złośliwym żarcie najlepiej zarobili kaliscy ślusarze. Śmiało się całe miasto, śmiał się i sam dyrektor Pawłowicz, ale we wtorek do szkoły przyszła delegacja złożona z najbardziej szacownych handlowców i złożyła skargę. Dyrektor wysłuchał żalów i zapytał: – Skąd wiecie panowie, że to moi uczniowie. – Skąd? My tak słyszeli, tak wszyscy powiadają. – No, to powiedzcie panowie, lub pokażcie, którzy to byli uczniowie. – My nic nie powiemy, ani nie pokażemy, bo sami nie wiemy. – Skoro panowie tylko słyszeliście i nie wiecie, którzy to byli uczniowie, to ja na to nic nie poradzę. Kupcy zostali odprawieni z kwitkiem, ale dyrektor Pawłowicz zbyt dobrze znał swoich wychowanków, żeby nie wiedzieć komu mógł taki pomysł przyjść do głowy. Wkroczył do klasy ze srogą twarzą i zagrzmiał. – Lizak, Budzyński, Kozakowski, Stefański! I który z was tam jeszcze. Jak to było z tymi kłódkami? – Kiedy my, proszę szanownego pana dyrektora, nic nie wiemy. – Nic nie wiecie smarkacze? – Nic proszę szanownego pana dyrektora! – Niewiniątka!. Na drugi raz – zapamiętajcie sobie dobrze! – Inaczej z wami porozmawiam! Dobrze proszę szanownego pana dyrektora, zapamiętamy – odpowiedzieli chórem uczniowie.
Częstą ofiarą uczniowskich żartów, jak jest do dzisiaj, padali sami nauczyciele. Najniewinniejsze bywają przezwiska. W XIX-wiecznym Kaliszu najpopularniejsi byli Baltazar (Ksawery Balczewski), Pawełek (Edward Pawłowicz) i Kowal (Ignacy Kowalski).Wyjątkowej uciechy dostarczał poczciwy i niegroźny Balunio, czyli nauczyciel rysunku Józef Balukiewicz. Długa czarna peleryna malarza, jak już kiedyś pisaliśmy, znakomicie nadawała się do przyczepiania liścików miłosnych. Oczywiście bez wiedzy właściciela. Ta specyficzna „poczta” kursująca między szkołami żeńską i męską funkcjonowała aż do wykrycia jej przez dyrektora Pawłowicza. Mniej szczęścia miał inny nauczyciel rysunków, Józef Gierkiewicz, przezywany przez wychowanków Girą. Jak wspominał były uczeń Stefan Krajewski dla wszystkich lekcje Giry były czasem świetnej „zabawy”. Dla wszystkich, poza nieszczęsnym belfrem. Nauczycielski koszmar zaczynał się już w chwili wejścia. Gierkiewicz wpadał do klasy, prędkim nerwowym krokiem stawał na katedrze, wołając (…) „tisze”, „tisze” [po rosyjsku cisza], a uczniowie zachowywali się tak jakby w dalszym ciągu trwała pauza. Tyle tylko, że byli w ławkach, na swoich miejscach i że raczyli wstać, ale rozmów nie przerywali i do obecności nauczyciela wagi nie przywiązywali. Godzinna lekcja upływała według nieodmiennego schematu, pośród straszliwego, słyszalnego nawet na korytarzu hałasu i przy bezskutecznie ponawianych próbach uciszenia rozhasanej młodzieży...
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie