
Tadeusz Boleslaw Bobiński, kaliszanin, zostawił pamiętnik opisujący lata wojenne w Kaliszu. Pomimo brutalnego niemieckiego ucisku, T. Bobiński i jego rodzina - a także inne rodziny - przetrwały dzięki przemycaniu żywności z fabryki przetworów spożywczych znanej pod nazwami Nahrmittelfabrik, Winiary, a obecnie Nestle. Założycielem jej był Alfred Nowacki, Niemiec polskiego pochodzenia. W r. 1940 kupił on jeden z dwóch starych browarów we wsi Winiary i założył w nim fabrykę przetwórstwa spożywczego. Nowacki doskonale zdawał sobie sprawę z wynoszonych z zakładu torebek z życiodajnymi produktami ale przymykał na to oko. Jak się później okazało, Fabryka byla również zakonspirowaną placówką Wywiadu Komendy Głównej AK określaną kryptonimem „Podlasie”. Oddajmy głos kartkom pamiętnika przemawiających głosem Tadeusza B. Bobińskiego
„Pamiętam jak raz szef Nowacki wezwał mnie i powiedział: panie Bobiński, czy pan słyszał, że mój fett (tłuszcz) sprzedają na rynku? Odpowiedziałem, że ludzie muszą jeść, a on na to: ja to rozumiem ale przecież nie można pozwolić aby handlowano na rynku. Miał rację. Alfred Nowacki dbał o swych pracowników, szanował i otaczał ich opieką. W listopadzie 1943 r. mój współpracownik, Stanisław Goździewicz, zauważył pożar w górnym magazynie. Płonący magazyn znajdował się bezpośrednio nad „białą salą”, w której pracowało 50 kobiet i kilkunastu mężczyzn. Trzeba było ratować tych ludzi. Spokojnie, bez paniki, wezwaliśmy pracowników do wyjścia na podwórze. Widać mieliśmy autorytet wśród współpracowników, ponieważ bez zbędnych pytań wszyscy opuścili salę. Opatrzność czuwała, w chwili gdy ostatnia z pracujących tam kobiet wyszła z sali – część sufitu opadła na dół w chmurze dymu i iskier. Spaliła się nasza biała sala, zginął jeden ze strażaków zawodowej straży pożarnej. Oczywiscie zaraz przyjechało Gestapo, nastąpiło śledztwo czy to nie sabotaż ze strony Polaków. Sabotażu nie wykryto, a w poźniejszym czasie pracownicy biorący udział w gaszeniu pożaru otrzymali nagrody od Szefa Alfreda Nowackiego. Ja otrzymałem 200 marek, które bardzo mi się przydały.
W Fabryce Winiary tętniło także serce, wiele serc, ruchu oporu przeciwko okupantowi. Pomimo, że wiedziałem co mnie może spotkać, w r. 1943 wstąpiłem do organizacji podziemnej. Na zawsze utkwił w mojej pamięci dzień, kiedy przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, w obecności delegacji z Warszawy, składałem przysięgę na wierność Ojczyźnie. Obrałem pseudonim Marian, od imienia Marii Niepokalanej. Praca moja w podziemiu polegała na rozpoznawaniu sił Niemców na terenie Kalisza oraz na nauce posługiwania się bronią i granatami z czym byłem zapoznany już wcześniej dzięki służbie wojskowej. Niestety – prawdopodobnie poprzez „wtyczkę” Niemcy rozpracowali naszą placówkę i nastąpiły aresztowania o czym mnie natychmiast powiadomiono. Nazajutrz po aresztowaniach poszedłem do pracy ale byłem jak na rozżarzonych węglach oczekując w każdej chwili pojawienia się Gestapo. Ze swoich niepokojów zwierzyłem się Franciszkowi Trzeciakowi, a ten udał się do Szefa Nowackiego. Nowacki zwolnił mnie z pracy na czas nieokreślony. Gdy sprawa ucichła i wróciłem do pracy otrzymałem pełną wypłatę, bez odliczenia dni nieprzepracowanych. Wielokrotnie zadawałem sobie wtedy pytanie kim naprawdę był Alfred Nowacki?
Rok 1944 wszedł w życie moje i mojej rodziny narodzinami naszego trzeciego dziecka, syna Jerzego Kazimierza, który przyszedł na świat 20 stycznia. Moje dzieci miały zapewnioną mannę, cukier, mleko w proszku, mąkę – pomimo tych tragicznych czasów. Niemniej, tragedie i strach były nieodłączną częścią naszej egzystencji. W nocy z 3-go na 4-go marca w Fabryce pojawiło się Gestapo, wiadomo, że taki przyjazd nie był bez przyczyny. Byli to Gestapowcy z Łodzi, mieli listę z nazwiskami osób, których szukali. Na liście były nazwiska inżyniera Gerlicza i Kaźmierczaka, starszego sierżanta Armii Polskiej. Gerlicza, który mieszkał we Winiarach, koledzy z Fabryki powiadomili telefonicznie; zdążył się tylko częściowo ubrać i z resztą przyodziewku pod pachą wyskoczył przez okno w momencie gdy gestapowcy wyważali drzwi jego mieszkania. Ukrył się w lesie. Przeżył wojnę. Gestapo długo szukało Kaźmierczaka we wszystkich zakątkach zakładu. Nie znaleźli. Był dobrze ukryty w magazynie, a po kilku dniach ciężarowym samochodem wywieziony poza teren Fabryki. Niestety, w zamian za niego aresztowano i wywieziono do Oświęcima jego żonę. Już stamtąd nie wróciła. Niestety, tej nocy Gestapo zabrało naszego Szefa, Alfreda Nowackiego.
Pisałem wcześniej o Józefie Skrzypku, magazynierze, który wydawał mi codziennie tony żywności do produkcji. Ostrzeżono mnie, że współpracuje z Niemcami. Skóra mi ścierpła, przecież nie był ślepy i musiał domyślać się, że produkty były szmuglowane poza mury fabryki. Jednak mnie nie wydał, zastanawiałem się dlaczego? Doszedłem do wniosku, że byłem mu potrzebny bo on też szmuglował, a nawet obarczył mnie obowiązkiem zacierania śladów tego przemytu, np. poprzez przyjmowanie mniejszych ilości, niż było na kwitach. Skrzypek był sądzony po wojnie i otrzymał wyrok kary śmierci. Po odsiedzeniu bodaj 15 lat, został ułaskawiony przez prezydenta Bieruta. Los zrządził, że spotkaliśmy się znowu – wiele lat po wojnie – w pracy w Kaliskich Zakładach Odzieżowych. Nigdy jednak, nie zapytałem go dlaczego podczas okupacji hitlerowskiej nie wsypał mnie. Czy to on doniósł na Szefa Nowackiego? Nie wiem.
Styczeń roku 1945 zapisał się w mojej pamięci gorzko-radosnymi emocjami. 19 stycznia 1945 r. Alfred Nowacki został rozstrzelany w lesie Skarszewskim wraz z 56 innymi członkami antyhitlerowskiego podziemia, głównie Polakami pochodzenia niemieckiego i austriackiego. Nowacki został aresztowany w nocy 3 na 4 marca 1944r. we Winiarach przez Łódzkie Gestapo. Kaliskie Gestapo nie mogło mu zagrażać ponieważ zapraszał Komendanta do siebie, prowadził z nim życie towarzyskie, obdarowywał go podarunkami i żywnością. A przy okazji wyciągał informacje. Alfred Nowacki był Niemcem polskiego pochodzenia. Był kapitanem Armii Krajowej o pseudonimach „Kwatermistrz”, „Piąty”. Alfred Nowacki był dobrym człowiekiem, patriotą, który walczył o wolność narodu polskiego. Po wojnie ekshumowano jego zwłoki i obecnie spoczywa na Cmentarzu Tynieckim. Hitlerowcy dokonali tej zbrodni na 4 dni przed wyzwoleniem Kalisza.
W niedzielę, 20 stycznia 1945 r., rano wybrałem się jak zwykle do kościoła. Kościół zastałem zamknięty a ulice puste. Ani Niemców, ani Polaków. Po południu wziąłem moją najstarszą Marylkę i poszliśmy w stronę kolejki ( mieszkaliśmy na Stawiszyńskiej) zobaczyć jak Niemcy uciekają. Jechali w kierunku Chocza i Pleszewa, wojsko i ludność cywilna. W Majkowie natknęliśmy się na dwóch żołnierzy niemieckich na koniach, którzy pytali o drogę do mostu na rzece. Poczułem się nieswojo i bocznymi ulicami wróciliśmy do domu. W poniedziałek, 21 stycznia, poszedłem rano w stronę miasta. Doszedłem do ul. Garncarskiej i zobaczyłem, że osób cywilnych na most w stronę miasta nie wpuszczano. Niemcy wycofywali się gorączkowo, w wielkim chaosie. Wróciłem do domu. Nagle na ulicach zapadła cisza, głęboka cisza. Popatrzyłem w okno i zobaczyłem dwóch żołnierzy, którzy cichutko jak koty szli przytuleni do muru domu Tabaki kierując się w stronę Stawiszyna. Przyjrzałem się im bliżej, ich mundury były innego koloru, na głowach czapki z nausznikami a na nogach walonki, w rękach pepesze. Byli to Rosjanie. Niemcy odeszli.
Wyszedłem z domu jeszcze raz i skierowałem się w stronę ulicy Garncarskiej, jakże inną scenerię zastałem. Od ulicy Skarszewskiej ku miastu leżały zwłoki Niemców, mostu już nie było, naprzeciwko ul. Garncarskiej stały rozbite czołgi. Z ulicy Skarszewskiej wyłoniły się rosyjskie czołgi, a na pierwszym zobaczyłem polską flagę i znajomych Polaków z biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Byli to przyszli członkowie Milicji Obywatelskiej, a wśród nich Hieronim Witczak.
Bój o Kalisz trwał do 23 stycznia. Z jednej strony Bernardynki byli Rosjanie, a z drugiej Niemcy. W nocy widać było łuny pożarów, świst pocisków artyleryjskich i katiuszy trwał nieprzerwanie w dzień i w nocy. We wtorek, 23 stycznia 1945, Niemców w Kaliszu już nie było. Przez zamarzniętą Bernardynkę dostałem się do miasta. Na ulicach leżały trupy żołnierzy, tak jednej jak i drugiej strony. Niemców było więcej. Wryły mi się w pamięć te wojenne obrazy; te trupy we krwi na ulicach; koń zabity na rogu 3-Maja i Stawiszyńskiej, któremu ktoś położył na głowie czarną czapkę SS-mana; żołnierz niemiecki w ówczesnej Alei Józefiny, a obok zwłok rozsypane zdjęcia rodzinne. Pomyślałem sobie, że rodzina będzie na niego czekała, a on pozostanie na zawsze w Kaliszu; na skarpie cmentarza wojskowego w Majkowie gdzie pochowano wszystkich zabitych Niemców.
Styczeń 1945 roku przyniósł mieszkańcom Kalisza wolność od okupacji niemieckiej. Teraz trzeba było na nowo budować życie zdewastowane przez okupanta. Ojciec mój był piekarzem, postanowiłem pójść w jego ślady... (ens)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie