
Sezon w Teatrze im. W. Bogusławskiego zwykł kończyć się wraz z werdyktem jury Kaliskich Spotkań Teatralnych, a więc w maju. Zdarzały się wyjątki od tej reguły, ale nie były niczym więcej niż wyjątkami, nieco spóźnionym domknięciem sezonu, czymś trochę przypadkowym i niekoniecznym. Tymczasem ten spektakl wyrósł na ukoronowanie sezonu i na mocny finał, który z pewnością pozostanie w pamięci. Większość kaliskiej publiczności przekona się o tym nieprędko, bo spektakl powróci na scenę dopiero 20 września, a więc u progu jesieni, na długo po przerwie wakacyjnej. Już teraz jednak warto wiedzieć, że „Bogusławski” ma coś takiego w swoim repertuarze.
Ascetyczny, a jednak żywy
„Kamień i popioły” to spektakl niemal pozbawiony scenografii, jeśli nie liczyć czworobocznego podium, na którym występuje czwórka aktorów. Największym zagrożeniem dla tego ascetycznego przedsięwzięcia, w którym akcja jest jedynie umowna, był efekt przegadania. Inaczej mówiąc, groziły nam gadające głowy i publicystyka zamiast liryki i dramaturgii. Jednak pułapki tej szczęśliwie udało się uniknąć, co zawdzięczamy świadomości i instynktowi reżysera, ale też talentowi i wysiłkowi aktorów, którzy robią naprawdę wiele, aby ten spektakl ożywić i nadać mu sceniczną dynamikę. Największym wkładem energii popisał się chyba Jakub Łopatka w roli Jajca. Ale w spektaklu M. Grzybowskiego jest też pewien drobny element, który nadaje temu przedstawieniu dodatkowych rumieńców. To przewijający się fragment muzyczny, konkretnie „Fisherman’s Blues” grupy The Waterboys. Nie spodziewałbym się, że ta prosta z pozoru piosenka potrafi unosić do góry coś takiego, jak spektakl teatralny. Michał Wierzbowski przewidział siłę tych dźwięków. Tym większa jego zasługa.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie